Wigilia po opolsku

Redakcja
Domowym ołtarzem z darami dla Pana Boga jest wigilijny stół.
...gdzie kazdy z mieszkanców ma ucalowac Jezuska. – To zwiastun Wigilii i wesolej nowiny, jaką są narodziny Dzieciątka – mówią mieszkancy Borek. W role Maryi wcielila sie Agnieszka Czok, aniola – Zuzanna Zowada, a trzech pasterzy – Krystian Zowada, Sebastian Klimek i Daniel Rychlik. Józefa grywa Krzysztof Wiecek, a babe – Marek Wiecek (nieobecni na zdjeciu).

Opolska Wigilia

Pomagali nam...

Za pomoc w zorganizowaniu sesji dziękujemy:
- Zespołowi Pieśni i Tańca "Opole" oraz Teatrowi im. Kochanowskiego w Opolu, które wypożyczyły nam stroje;
- Ludowemu Klubowi Jeździeckiemu "Ostroga" w Opolu, gdzie wykonaliśmy część sesji;
- Muzeum Wsi Opolskiej w Bierkowicach, gdzie odbyła się zasadnicza część sesji. Bierkowicki skansen to niezwykłe miejsce, w którym - dzięki zgromadzonym tam unikatowym drewnianym budynkom sprzed wieków - można odbyć prawdziwą podróż w czasie. W przyszłym roku placówka obchodzić będzie okrągłą, 50. rocznicę powstania. Nasza sesja odbywała się w jednym z muzealnych obiektów - tzw. chacie młyńskiej.

Za konsultacje oraz fachową opiekę w skomponowaniu obrazów dziękujemy prof. Teresie Smolińskiej, etnografowi z Uniwersytetu Opolskiego, oraz dr. Euzebiuszowi Gilowi, emerytowanemu etnografowi współpracującemu z Muzeum Wsi Opolskiej w Bierkowicach.

Szczególne podziękowania należą się naszym modelom: Małgorzacie i Piotrowi Łuczakom oraz ich dzieciom - 10-letniemu Pawłowi, 8-letniej Marysi, 3-letniej Jadzi i 17-miesięcznej Anieli - za cierpliwe pozowanie mimo siarczystego mrozu, chęć współpracy w każdych warunkach i całą masę optymizmu, którym zarażali wszystkich wokół.

Wigilijne zwyczaje sprzed wieków to mieszanka chrześcijańskich obrzędów i pogańskich wróżb.

- Przeddzień Bożego Narodzenia był na przykład świetną okazją dla panien na wydaniu, by się przekonać, kiedy i za kogo wyjdą - tłumaczy prof. Teresa Smolińska, etnograf z Uniwersytetu Opolskiego. - Licząc sztachety w płocie, można się było dowiedzieć, czy przyszły oblubieniec będzie wdowcem czy kawalerem, a rzucając okrojoną najpierw cierpliwie skórką z jabłka - jaka będzie pierwsza litera imienia przyszłego męża.

Domowym ołtarzem z darami dla Pana Boga był wigilijny stół. Obok krzyża i świec, bochenka chleba i tradycyjnych potraw - kapusty z grochem, ryb, zupy grzybowej czy siemieniotki (czyli zupy z ziaren konopi) - usypywano również garstki różnych ziaren - pszenicy, owsa, żyta, lnu, grochu czy fasoli. - Po świętach wsypywano je do worków, z których na wiosnę wysiewano zboża i sadzono rośliny - tłumaczy dr Euzebiusz Gil, emerytowany etnograf współpracujący z Muzeum Wsi Opolskiej w Bierkowicach.

Prócz tego na świątecznym stole musiały być: jabłka dla dzieci - żeby się na przyszły rok gdzie w lesie nie zgubiły, mak - żeby odganiać wszelkie demony, marchew - na wszystkie choroby, orzechy - na mocne zęby.

- Próg i okna domostwa gospodarze wysypywali z kolei igliwiem i innymi parzącymi roślinami - wylicza dr Gil. - Był to sposób na czarownice, które chodziły po świecie tłumnie, ale boso. Gdyby się chciały w ten dzień zakraść do domu, miały wejść w igliwie, poranić i zrezygnować.

A pod wigilijnym stołem obowiązkowo kładziono różne żelazne przedmioty.

- Też na demony - stwierdza dr Euzebiusz Gil. - Najgroźniejszymi z nich były tak zwane mamuny. Mogły na przykład porwać dziecko tuż po urodzeniu i zamienić na niepełnosprawne albo upośledzone.

Niemal już zapomnianym, a praktykowanym ciągle w podopolskich Borkach zwyczajem, jest "chodzenie z Dzieciątkiem".

Dzielenie się opłatkiem, tak dziś kojarzone z Wigilią, to zwyczaj, który przywędrował do nas stosunkowo późno, bo dopiero po II wojnie światowej.

- Odbywa się to zawsze w Wigilię w dwóch turach - od godziny 12 do 17, a potem od 20 do 22 - opowiada Weronika Zowada, sołtys Borek. - Zamiast Heroda, Trzech Króli i turonia w grupie, która u nas chodzi z Dzieciątkiem, jest siedem postaci: Maryja, Józef, anioł, trzej pasterze i baba. Ta ostatnia ma rózgę na tych, co nie chcą całować figurki Dzieciątka, i worek na słodycze.
Prof. Teresa Smolińska opowiada, że zwyczaj ten w połowie XIX wieku został opisany w jednym z wychodzących już wtedy tygodników śląskich, ale nazywał się "chodzeniem z Jusufem".
- Czyli Józefem - tłumaczy pani profesor. - Postać musiała być obowiązkowo odziana w futrzaną czapę i surdut i umazana sadzą. Chodziła - jak to opisuje kronikarz - na pociechę i postrach dziatwy. Najmłodszym kazała odmawiać pacierze i obiecywać, że będą grzeczni i obyczajni. To ostatnie dotyczyło szczególnie dziewczynek.
Dzielenie się opłatkiem, tak dziś kojarzone z Wigilią, to zwyczaj, który przywędrował do nas stosunkowo późno, bo dopiero po II wojnie światowej.

- Przywieźli go ze sobą na Śląsk księża, i to ci głównie ze wschodu - tłumaczy prof. Smolińska. - Choć w mocno propolskich rodzinach, mieszkających gdzieś w powiatach lublinieckim, opolskim czy strzeleckim, znany był już nieco wcześniej.

W dawnej kulturze ludowej praktykowano natomiast łamanie się pieczywem obrzędowym, czyli chlebem.

- Przez wiele wieków chleb był darem bożym, którym się nie handlowało - dodaje dr Euzebiusz Gil. - W chłopskich chatach, których się setki lat temu przecież nie zamykało, był zwyczaj zostawiania bochenka i soli dla wędrowca. Mógł wejść i bez problemu posilić się w czasie drogi.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska