Nauczyciele pasożytniczą grupą zawodową? Dlaczego ta nagonka?

sxc
sxc
Jeśli wierzyć ostatnim doniesieniom, nauczyciele są dziś najbardziej pasożytniczą grupą zawodową w Polsce. Prawie nie pracują, zarabiają kokosy i doprowadzają do ruiny budżety samorządowe. A powiaty byłyby krainą mlekiem i miodem płynącą, gdyby nie Karta nauczyciela.

To prawda, nakłady na oświatę w gminach rosną, bo rosną m.in. nauczycielskie płace. Ale jest różnica między rzeczową dyskusją nad sposobem funkcjonowania oświaty w dobie kryzysu i demograficznego niżu od zwykłej nagonki, w której cały nauczycielski stan stawia się pod ścianą zawodowej śmierci.

Pierwszą przesłanką do dyskusji powinna być rzetelna wiedza o przedmiocie. Już dziecko w pierwszej klasie wie, że do lekcji trzeba się przygotować. Na przykład trzeba wiedzieć, że choć pensum nauczycielskie to 18 godzin w tygodniu, to tak naprawdę jest ono o dwie godziny dłuższe, bo nauczyciel w ramach obowiązków musi jeszcze przepracować w tygodniu darmowo dwie godziny.

I gdy w przygotowywanym właśnie samorządowym, w dużej mierze sensownym, projekcie zmian w Karcie jest postulat wydłużenia pensum do 20 godzin, to praktycznie nic się nie zmienia, no, chyba że będzie to teraz 20 plus dwie darmowe godziny.

Tyle że skoro już wprowadzamy zmiany, to dlaczego nie od razu postawić sprawę jasno: dziś pensum wynosi nie 18, ale 20 godzin, a ma wynosić godzin 22.

Elementem nauczycielskiej nagonki jest też powoływanie się tylko i wyłącznie na przykłady ekstremalne: na ekstremalnie wysokie w tym zawodzie wynagrodzenia (jakieś trzy tysiące na rękę), a gdy idzie o pensum - na nauczycieli wf., którzy, jak wiadomo, nie zadają prac domowych.

To nie zmienia jednak postaci rzeczy, że nauczyciel nie pracuje tylko na lekcjach. Nawet gdyby nie chciał, to musi, bo zmuszą go do tego rosnące wymagania dyrekcji szkoły, która słusznie rozlicza swoje pedagogiczne grono również z różnych pozaszkolnych aktywności uczniów.

To są konkursy, olimpiady wiedzy. kółka zainteresowań, lekcje indywidualne itp. Do tego dochodzą obowiązki wychowawcy, a to oznacza praktycznie stały kontakt z rodzicami i opiekunami uczniów, pomoc we wszelkich problemach, również pozaszkolnych swoich podopiecznych.

Dziś to nauczyciel ma obowiązek poinformować rodziców o postępach ich dzieci, to wychowawca musi monitorować sytuację rodzinną podopiecznych, a jeśli sytuacja tego wymaga, musi mieć gotowy cały wachlarz interwencji.

Ten system jest już w szkole oczywistością, do tego stopnia, że część rodziców oczekuje często od nauczycieli reakcji związanych z wychowaniem ucznia, których nie wymagają nawet od samych siebie.

Po prostu jako opiekunowie czują się często zwolnieni przez szkołę. Sprawdzanie klasówek to naprawdę jedynie niewielka część pozaszkolnych nauczycielskich obowiązków.

Oczywiście nauczyciele nie odbierają tego jako wyjątkową niedogodność, to jest przecież wpisane w ich zakres pracy. Tyle tylko, że nie da się tego zrobić w ramach 18-godzinnego tygodnia.

Obowiązki pozalekcyjne wymagają czasu. Jakiego? Otóż to, nikt tego nie policzył, krytycy skupiają się jedynie na osławionym 18-godzinnym pensum i najchętniej przystawiają go do zakresu obowiązków nauczyciela wf., choć i on, gdy jest wychowawcą, nie ogranicza się jedynie do nauki fikołków i skłonów.

To prawda, w nauczycielskich płacach coś drgnęło, ale sugerowanie, że to zawód krezusów, jest grubą przesadą. Ta grupa zawodowa przez dziesięciolecia tradycyjnie była silnie spauperyzowana. Powiedzenie "obyś cudze dzieci uczył" nie wzięło się przecież z niczego.

Dziś ludziom na szczycie finansowej nauczycielskiej drabiny wypomina się 4,6 tys. złotych brutto (większość i tak pracuje za połowę tej stawki). To ile mieliby zarabiać ludzie z wykształceniem, po wielu kursach samokształceniowych, którzy mają uczyć nasze dzieci? Tyle co na kasie w supermarkecie? O sto złotych więcej?
Tegoroczne dziewięćdziesięciozłotowe podwyżki w mediach wypominane są nauczycielom niczym wejściówka do sezamu. Oczywiście w skali zawodowej grupy są to grube miliony, ale czy tak patrzymy na przygotowanie naszych dzieci na kolejnych szczeblach nauki?

No przecież nie. Chcemy, by uczyli ich ludzie kompetentni, otwarci, przyjaźni, szczęśliwi i pogodni. Nie chcemy, by ziali żółcią, przynosili na lekcje swoje codzienne frustracje, kłopoty i troski. Dobry nauczyciel musi być zadowolony, to jest źródło sukcesu w każdym systemie oświaty.

Dziś nauczyciel jest postponowany, zastraszany, oskarżany. Dlaczego? Bo nie ma w gminie pieniędzy, bo oświata generuje coraz większe wydatki, więc tym gorzej dla niej. Pamiętajmy jednak, że ta oszczędność nie dotknie tylko nauczycieli, ona dotknie też wasze dzieci.

Już dziś uczniowie siedzą często w 36-osobowych klasach. Czy to jest standard, do którego w Polsce dążymy?

W oświacie jest potrzebna reforma, ale nie budowana na takich jak dziś przesłankach. Trzeba zrewidować Kartę nauczyciela, ograniczyć liczbę urlopów dla poratowania zdrowia, podyskutować nad pensum przy tablicy, o systemie darmowych korepetycji w szkole.

Ale najpierw musimy policzyć, ile tak naprawdę pracuje przeciętny nauczyciel, odrzucić myślenie, że im nauczyciel wyższego stopnia, tym dla samorządu gorzej, bo drożej. Bo nie jest ważne to, co jest dobre dla samorządów i żeby wójt, burmistrz, prezydent nie miał problemu, ale to, co jest dobre dla uczniów.

To jest również zadanie dla nauczycielskich związków zawodowych, które wyraźnie są w defensywie. Trzeba wreszcie skończyć z traktowaniem nauczycieli jak nierobów i złodziei publicznego grosza. Z różnych powodów, z których najważniejszy jest taki, że z tej perspektywy kompletnie nie widać ucznia.

Czytaj e-wydanie »

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska