Moje Kresy. Z Sambora w świat

Archiwum
Maria Piwońska (pierwsza z lewej) - samborzanka, wykształciła wiele pokoleń opolskich historyków. Obok niej koledzy z uczelni, również kresowiacy: prorektor doc. Zbigniew Romanowicz (ze Stryja), dziekan Wydziału Matematyki, Fizyki i Chemii Adam Myślicki (z okolic Trembowli), psycholog, prof. Witold Kruk-Ołpiński (ze Lwowa). Na opolskiej WSP zdecydowaną większość kadry stanowili kresowiacy.
Maria Piwońska (pierwsza z lewej) - samborzanka, wykształciła wiele pokoleń opolskich historyków. Obok niej koledzy z uczelni, również kresowiacy: prorektor doc. Zbigniew Romanowicz (ze Stryja), dziekan Wydziału Matematyki, Fizyki i Chemii Adam Myślicki (z okolic Trembowli), psycholog, prof. Witold Kruk-Ołpiński (ze Lwowa). Na opolskiej WSP zdecydowaną większość kadry stanowili kresowiacy. Archiwum
O pozycji miasta w historii kraju decyduje jego położenie geograficzne, kształt architektoniczny, potencjał gospodarczy, ale przede wszystkim ludzie, którzy miastu dają duszę, mądrość i urodę.

Te miasta święcą triumfy w historii, które miały szczęście, że w ich murach rodzili się bądź przez jakiś czas przebywali ludzie nieprzeciętni, czasem wybitni, a nawet genialni.

Mądre społeczeństwa szczycą się takimi jednostkami, nie przeszkadzają, a sprzyjają w rozwoju ich talentów, z czasem wznoszą im pomniki i z satysfakcją wpisują na chlubne karty swoich dziejów.

Sambor był miastem, z którego wyszło wiele wybitnych postaci.

O niektórych pisałem w poprzednich odcinkach tego cyklu, że wspomnę tylko założyciela miasta Spytka z Melsztyna; Jerzego Mniszcha - starostę samborskiego, ojca carycy Rosji; pisarzy, braci Walerego i Władysława Łozińskich; Artura Sandauera, eseistę i krytyka, oraz muzyka Jana Cajmera.

Ale to tylko czubek góry lodowej. Sambor wydał wiele niebanalnych postaci, które dobrze zasłużyły się polskiej kulturze, nauce, gospodarce i oświacie.

Mistrz Skowroński

Ich prezentację rozpocznę od Zdzisława Skowrońskiego (1909-1969). Urodzony w Samborze komediopisarz, dramaturg, scenarzysta filmowy, był przede wszystkim współtwórcą sztuki telewizyjnej jako odrębnego widowiska rządzącego się innymi prawami i swoistą estetyką (np. najazd kamery na maksymalne zbliżenie twarzy aktora).

W latach sześćdziesiątych XX wieku Zdzisław Skowroński wybił się na pozycję pierwszorzędnego polskiego artysty. Z Jerzym Antczakiem, również kresowiakiem, z Włodzimierza Wołyńskiego, który po wojnie ukończył gimnazjum w Opolu, wybitnym reżyserem, twórcą m.in. ekranizacji "Nocy i dni", oraz Józefem Słotwińskim, przed wojną związanym z Brzeżanami i Lwowem, twórcą Telewizyjnego Teatru Sensacji "Kobra" i pomysłodawcą serialu o kapitanie Klossie, Zdzisław Skowroński stworzył wielką trójkę, która obok Adama Hanuszkiewicza wpłynęła w sposób decydujący na kształt polskiego Teatru Telewizji, który był unikatowy w skali europejskiej.

Nigdy już później teatr klasyczny nie trafiał do widowni wielomilionowej. Dla Jerzego Antczaka Skowroński napisał 6 sztuk, których inscenizacje krytyka polska zaliczyła do czołowych osiągnięć polskiej kultury połowy XX wieku.

Najważniejszą spośród nich był "Mistrz". W bohaterów tej sztuki wcielili się wówczas najbardziej znani polscy aktorzy: Janusz Warnecki, Zbigniew Cybulski, Ignacy Gogolewski, Andrzej Łapicki, Ryszarda Hanin - aby poprzestać na tych kilku nazwiskach.

Sztuka ta weszła na trwałe do historii polskiego teatru i filmu zwłaszcza dzięki genialnej inscenizacji Jerzego Antczaka. Stała się rewelacją w Polsce i zdobyła "Prix Italia" na bardzo ważnym wówczas międzynarodowym festiwalu filmowo-teatralno-radiowym w Palermo. Święciła też triumfy w telewizji jugosłowiańskiej, gdzie rolę Mistrza zagrał jeden z czołowych aktorów belgradzkich Viktor Stracić.

Zdzisław Skowroński w "Mistrzu" pokazał nie tylko pierwszorzędną klasę literacką, umiejętność budowania napięcia, sugestywność dialogów, urodę słowa, ale jednocześnie znakomitą znajomość psychiki ludzkiej, i to w sytuacji, gdy niezbywalnymi wartościami są potrzeba uznania, poszanowanie godności osobistej i kult prawdy w krańcowo ekstremalnych okolicznościach, gdy za obronę tych wartości trzeba zapłacić życiem.

Akcja "Mistrza" dzieje się w czasie okupacji. Stłoczeni w piwnicy ludzie czekają na selekcję, a wybrani przez okupantów zakładnicy mają być rozstrzelani za wysadzenie przez partyzantów pociągu wojskowego. Niemiec przeglądający kenkarty (dowody osobiste) selekcjonowanych wybierał inteligentów: pianistę, adwokata, notariusza, lekarza, profesora gimnazjalnego.

Stary aktor z prowincjonalnego amatorskiego teatru miał w kenkarcie wpisany zawód buchalter. Dla Niemca wydał się więc "elementem mało wartościowym" i darował mu życie. Ale aktor (zagrany genialnie w nagrodzonym laurem europejskim filmie przez Janusza Warneckiego) postanowił ujawnić swój zawód.

Aby udowodnić, że mówi prawdę, wyciągnął z kieszeni karteluszek, na którym wielki przedwojenny aktor Stefan Jaracz napisał kilka słów uznania dla talentu swego kolegi z prowincjonalnego teatru.

Gestapowiec wziął karteluszek z autografem Jaracza i nie zważając na to, jaką wartość miał ten zapisek dla przesłuchiwanego, nonszalanckim gestem podarł na kawałki. Aktor, podnosząc z ziemi drżącymi rękoma strzępy bezcennego dlań dokumentu, powiedział do niemieckiego oficera: Mogę panu powiedzieć po niemiecku, z pamięci, monolog Makbeta przed zamordowaniem króla Duncana.

Rozbawiony Niemiec zgodził się, a stary aktor, recytując Szekspira, uświadomił sobie i swemu katowi tragiczną aktualność tekstu wobec skazańców stojących pod ścianą. Recytacja aktora poruszyła i wzbudziła uznanie esesmana. Stwierdził, że rzeczywiście ma do czynienia z aktorem i wspaniałomyślnie postanowił go dołączyć do grupy skazańców ustawianych pod ścianą do rozstrzelania.

Świadek śmierci aktora

Historia podobna rozegrała się w Samborze w 1943 roku. Wówczas to oddział AK wysadził w powietrze pociąg z amunicją w Kalinowie pod Samborem, gdzie znajdowała się niemiecka kolonia Kaisdorf. Była to reakcja polskiego podziemia na hitlerowskie represje i niemieckie przyzwolenie na poczynania banderowców.

Pech chciał, że w czasie wysadzenia pociągu zginął kierownik składu Jan Pawluszkiewicz, przed wojną nauczyciel szkoły w Kulikowie. W odwecie Niemcy zorganizowali łapankę w Samborze i dla zastraszenia Polaków rozstrzelali kilku samborzan w egzekucji ulicznej. Świadkiem tego była Maria Piwońska (1908-1991), koleżanka szkolna Zdzisława Skowrońskiego, która szczęśliwie, mając dobrze podrobioną kenkartę, wyszła z tej selekcji.

Skowrońscy i Piwońscy byli w Samborze rodzinami zaprzyjaźnionymi. Maria i Zdzisław w czasach szkolnych sympatyzowali z sobą. Później rozdzieliły ich lata studiów. Ona ukończyła historię na seminarium prof. Stanisława Łempickiego na Uniwersytecie Lwowskim, on polonistykę w Krakowie.

Później przyszła wojna, którą Skowroński przeżył w niewoli w oflagach w Arnswaldzie i Grossborn, gdzie wspólnie z dramaturgiem Leonem Kruczkowskim i Józefem Słotwińskim zorganizowali teatr obozowy.
Maria Piwońska przeżyła wojnę, pomieszkując wymiennie we Lwowie i rodzinnym Samborze.

Uczyła na tajnych kompletach. Imała się różnych prac doraźnych i konspirowała w AK. Po wojnie, po krótkim epizodzie w Rymanowie, gdzie była kierowniczką szkoły, osiadła w Opolu i stała się jedną z najbardziej znanych śląskich nauczycielek i teoretyków dydaktyki. Przez kilkadziesiąt lat była wykładowczynią w opolskiej Wyższej Szkole Pedagogicznej - poprzedniczce Uniwersytetu Opolskiego.

W dydaktyce ciągle eksperymentowała, dając swoim studentom dużą swobodę w obmyślaniu takich sposobów uczenia historii, aby była ona zawsze dziedziną atrakcyjną, pełną powabu, dramaturgii i szkołą mądrości życia. Piwońska była na Śląsku prekursorem wykorzystania historii regionalnej w edukacji i uczeniu miłości do swej małej ojczyzny.

Miała mir wśród studentów i zadziwiające pomysły dydaktyczne, m.in. inscenizacje na lekcjach historii. Wykształciła wiele roczników opolskich nauczycieli historii. Była odkrywcą talentu prof. Adama Suchońskiego. Po jej śmierci ufundowano ogólnopolską nagrodę za najlepszą pracę magisterską z dydaktyki historii noszącą jej imię.

Ze Zdzisławem Skowrońskim utrzymywała luźne kontakty. Kilka razy gościła go w Opolu, m.in. gdy był tu na wieczorze autorskim. Bardzo cieszyła się z wielkiego międzynarodowego sukcesu jego "Mistrza". Była przekonana, że główna inspiracja do napisania tej sztuki wiązała się z historią wysadzenia pociągu w Kalinowie pod Samborem, którą Skowroński znał z opowieści rodzinnych i koleżeńskich.

Jestem uczniem Marii Piwońskiej i pamiętam zajęcia na uczelni, kiedy wspólnie oglądaliśmy "Mistrza" w reżyserii Jerzego Antczaka i jej opowieść uzupełniającą o aktorze amatorskiego teatru, którego rozstrzelali Niemcy.

Nie przyszło mi wówczas do głowy, aby zapisać to nazwisko, a teraz, gdy minęło od śmierci Marii Piwońskiej ponad 20 lat, nikt już nie zidentyfikuje tego aktora. Żadne dokumenty z tamtej egzekucji się nie zachowały - zatonęła Atlantyda.

Pozostała legenda, której nie da się zweryfikować. Nie ma też potrzeby, gdyż Zdzisław Skowroński nadał jej kształt przejmujący.

Barbara Kaźmierczak-Drozdowska napisała: "Sztuka Skowrońskiego jest pięknym pomnikiem wystawionym aktorstwu polskiemu w najcięższych, najtrudniejszych dla niego latach. Bohater, stary aktor, który nigdy - podróżując z prowincjonalnymi zespołami - nie mógł się doczekać ani swojej wielkiej roli, ani też uznania dla swej wielkiej pasji teatru, w czasie okupacyjnej łapanki zagrał Makbeta po raz pierwszy i ostatni w życiu.

Za tę rolę, za pełne ekspresji i bogate w treści słowa monologu, wypowiedziane w dodatku po niemiecku do niemieckiego oficera wygarniającego ludzi z mieszkań na kolejną egzekucję, sam skazał się na śmierć. Jest to śmierć wzniosła, patetyczna, na skalę tragedii właśnie szekspirowskiej".

Nie sposób w tym artykule przywołać w szerszym wywodzie innych wybitnych samborzan. Pragnę ich przynajmniej wymienić z krótką charakterystyką.

W Samborze urodzili się: prof. Emanuel Machek (1852-1930) - światowej sławy okulista, zginął tragicznie potrącony na ulicy przez motocyklistę; znakomici trzej prawnicy, rektorzy Uniwersytetów Jagiellońskiego i Lwowskiego Edward Fierich (1817-1896), Maurycy Kabat (1814-1890) i Juliusz Makarewicz (1872-1955) - twórca polskiego kodeksu karnego, zwanego kodeksem Makarewicza; Maria Jarema (1908-1958) - malarka, rzeźbiarka, scenografka, współtwórczyni teatru Cricot Tadeusza Kantora w Krakowie; gen. Karol Trzaska-Durski (1849-1935) - komendant 2 Brygady Legionów Polskich; Roman Dallmajer (1844-?) - poeta romantyczny, twórca wierszy patriotycznych, powstaniec styczniowy; Zygmunt Kawecki (1876-1955) - pisarz, dramaturg, autor m.in. "Widziadła" i "Poczekalni I klasy"; prof. Władysław Abraham (1860-1941) - jeden z najwybitniejszych znawców dziejów polskiego Kościoła, rektor Uniwersytetu Lwowskiego i ojciec gen. Romana Abrahama; Zygmunt Steuermann (1899-1941) - syn burmistrza Sambora, legendarny piłkarz "Korony Sambor", pierwszy polski "hat-trickowiec", czyli strzelec trzech goli pod rząd w reprezentacji Polski (było to w meczu z Turcją w 1926 r., trzy bramki strzelił w ciągu pierwszych 21 minut meczu), później polskimi "hat-trickerami" byli m.in. Ernest Pohl, Włodzimierz Lubański i Zbigniew Boniek, Zygmunta Streuermanna zamordowano w getcie lwowskim; Nathan Rotenstreich (1914-1993) - filozof, rektor Uniwersytetu w Jerozolimie.

Z Sambora wyruszył również w świat Michał Chmielowiec (1918-1974) - poeta, eseista, krytyk literacki. Swe przywiązanie do miasta rodzinnego demonstrował nawet poprzez używanie pseudonimu literackiego "Michał Sambor".

Aresztowany jako 21-letni student polonistyki w 1939 r. przez Sowietów, przeszedł przez piekło gułagu w Peczorze i Workucie. Wolność odzyskał dzięki gen. Władysławowi Andersowi, z którego armią przemierzył cały szlak, zapisując piękną kartę jako korespondent wojenny i kronikarz doli i niedoli żołnierzy walczących o Polskę na frontach daleko poza jej granicami.

Do kraju i swego miasta rodzinnego nigdy już nie wrócił. Swoje wiersze i eseje pisał w Londynie, a czytał je na falach radia "Wolna Europa" i "Głosu Ameryki". Wiele roczników słuchających tych zachodnich rozgłośni zapamiętały jego charakterystyczny głos z lekkim zaciągiem kresowym, którego nigdy się nie pozbył, a może specjalnie chciał go publicznie demonstrować.

W dziejach polskiej emigracji Chmielowiec zapisał się głównie jako następca Mieczysława Grydzewskiego, redaktora "Wiadomości Literackich" - pisma, które porównywane było do "Kultury" paryskiej Jerzego Giedroycia.

Te dwa periodyki były swego czasu najważniejszymi pismami intelektualnymi polskiej emigracji po 1945 r. Na łamach londyńskich "Wiadomości", podobnie jak na stronicach paryskiej "Kultury", drukowali wszyscy najwybitniejsi polscy emigracyjni twórcy i dysydenci krajowi. Roczniki tych czasopism są uważane za podstawowe źródła do dziejów polskiej kultury i myśli politycznej głównie okresu "zimnej wojny" w Europie.

Chmielowiec przejął pismo w dramatycznych okolicznościach, kiedy paraliż mózgu wytrącił pióro z rąk Grydzewskiego.

Utrzymał poziom pisma, lekko modyfikując jego treści i szatę graficzną, aż do momentu, kiedy nieuleczalna choroba w wieku 56 lat zamknęła przed nim drzwi redakcji. Wówczas to dzieło Chmielowca podjęła się kontynuować lwowianka z urodzenia Stefania Kossowska (1909-2003), jedna z najbardziej sympatycznych i eleganckich postaci polskiej emigracji, nazywana "lady polskiego Londynu", eseistka, komentatorka życia emigracji i wyjątkowa biografistka, której artykuły o odchodzących twórcach emigracyjnych miały rzadko spotykany wdzięk i finezję.

Sama nazwała się "płaczką polskiego Londynu", bo żyła długo, ponad 90 lat, i zdążyła pożegnać swymi artykułami prawie wszystkich "wielkich" na emigracji: Jana Lechonia, Kazimierza Wierzyńskiego, Mariana Hemara, Jerzego Kosińskiego, braci Karola i Wacława Zbyszewskich, Mariana Kukiela, Stanisława Strońskiego, Jana Kota. I kto by ich zliczył... Była żoną Adama Kossowskiego (1905-1986) - malarza i rzeźbiarza, twórcy monumentalnych rzeźb ceramicznych, które są ozdobą kościoła w Aylesford - angielskiej Częstochowie.

W Londynie przez lata udzielała gościny w swoim domku na Chesilton Road młodym polskim twórcom - Rafałowi Habielskiemu, Piotrowi Kądzieli czy Mirosławowi Supruniukowi. Miałem szczęście, że w roku 1989 przygarnęła mnie do tego grona i mogłem zawsze liczyć na darmową kwaterę w jej domu oraz niezapomniane rozmowy przy obiedzie, bo była znakomitą rozmówczynią i kucharką.

Pomnik "rozdartej Ojczyzny"

Na Cmentarzu Łyczakowskim we Lwowie przetrwał do naszych czasów nagrobek legendarnego powstańca i dziennikarza z Sambora.

Pomnik ten do dziś zadziwia romantyczną symboliką. Przedstawia przełamaną na trzy części skałę, co miało symbolizować rozdartą przez trzech zaborców Polskę, z której wyrasta mocno ukorzeniony dąb.

Ale to szlachetne drzewo zostało ścięte w połowie, co miało z kolei symbolizować utraconą niepodległość, ale też nadzieję, że się odrodzi, gdyż ma zdrowe korzenie mocno osadzone w szczelinach skały. Przewieszony na przyciętej gałęzi wieniec z nieśmiertelników, kwiatów, które nie więdną, był natomiast symbolem trwania i wieczności. Na korze pnia wyrzeźbiono krzyż otoczony bliznami po ostrzach grotów.

U podstawy opisanego wyżej pomnika ściętego drzewa umieszczono rzeźby: czapkę wojskową (konfederatkę), karabelę i mapę zwiniętą w rulon. A jeszcze niżej tablicę epitafijną z płaskorzeźbą orła, na której wyryto napis:

Jedność - Siła - Światło
Trzy potęgi, przed którymi wszystko pierzcha.
Pamięci dobrze zasłużonego
Urodzonego w Samborze Leszka Wiśniowskiego (1831-1863).

Jest to pomnik symboliczny, pod którym nie złożono zabitego powstańca, bo po jego rozstrzelaniu Moskale nie wydali ciała rodzinie, a pogrzebali je w nigdy nie ujawnionym miejscu. A Leszek Wiśniowski zdobył sobie tak wielką popularność, że jego przyjaciele, uczniowie i samborska rodzina postanowili wznieść pomnik na najsłynniejszym polskim cmentarzu, aby pamięć o nim nie zaginęła i by można było przy nim organizować msze patriotyczne i polityczne mityngi. Polska pod rozbiorami potrzebowała takich symboli mówiących o dramacie zniszczonego państwa, ale i o nadziei, że mimo niesprzyjających warunków i okoliczności Rzeczpospolita się odrodzi.

Leszek Wiśniowski był nauczycielem w gimnazjum samborskim. Zapamiętano go jako gorliwego patriotę, agitatora krążącego po okolicy i budzącego ducha narodowego, wiążącego nici konspiracji, piszącego płomienne artykuły, odezwy i memoriały, więzionego za udział w rewolucji węgierskiej w 1948 r. i w końcu powstańca styczniowego, który z oddziałem ochotników złożonym głównie z jego byłych uczniów samborskich próbował usunąć Rosjan z Wołynia.

Zapłacił cenę najwyższą. Żył tylko 32 lata. Podobnie jak jego stryj Teofil Wiśniowski (1806-1847), powieszony publicznie przez zaborców austriackich na Górze Stracenia we Lwowie.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska