Krótkofalarstwo. Tu o polityce się nie gada

Archiwum prywatne
Halina Mikosza z Prudnika to mistrzyni świata - ma na swym koncie najwięcej potwierdzonych łączności.
Halina Mikosza z Prudnika to mistrzyni świata - ma na swym koncie najwięcej potwierdzonych łączności. Archiwum prywatne
Jedni polują na samoloty albo meteoryty, żeby od nich odbić swoje wiązki fal i poszybować jeszcze dalej. Inni kolekcjonują łączności z bezludnych obszarów. Zwykłym "przeżuwaczom szmat" wystarcza możliwość wygadania się w eterze.

Wbrew pogłoskom internet, radio CB czy telefony komórkowe nie zabiły tego środowiska. Nadal jest ich ok. 6 tysięcy, za komuny było w Polsce 10 tysięcy radioamatorów - krótkofalowców. Do dziś zostali najwierniejsi. Dochodzą też nowi, którzy szukają w krótkofalarstwie elitarnych wrażeń.

- Ja zaczynałem od CB - mówi Paweł Archabuz spod Prudnika, jeden z młodszych członków Stowarzyszenia Krótkofalowców Euroregionu Pradziad. Paweł jeszcze nawet nie zdał egzaminu i nie dostał swojego znaku identyfikacyjnego. - Kolega miał radio CB, ale nie potrafił go wykorzystać, więc sprzedał mi. Pierwszą antenę zrobiłem z karnisza. Zasięg 1-2 km. Zacząłem się douczać w internecie i zrobiłem w domu lepszą antenę, która mi dała łączność aż po Nysę.

Z radia CB, czyli pracującego na ogólnie dostępnych pasmach i niewymagającego rejestracji, najczęściej korzystają kierowcy. Ostrzegają się przed sytuacją na drodze: radarami czy patrolami policji, objazdami, utrudnieniami, korkami. CB jest tanie, powszechne i anonimowe. Niektórzy źle to wykorzystują.

- Na CB bywa wulgarnie. Czasem słychać w eterze niesamowite popisy chamstwa - komentuje Andrzej Perucki (znak rozpoznawczy: SP6OUX). - Użytkownicy klną, obrażają się wzajemnie, kłócą. Bez powodu. O nic. Wyładowują agresję, stres, napięcie. Najbardziej obrażają tych, którzy ośmielą się kogoś upomnieć za złe zachowanie. Większość tak się nie zachowuje, ale to zniechęca.

Część użytkowników CB radia ucieka więc w dalsze łączności. Naśladują radioamatorów, tworzą stałe grupy znajomych, nadają sobie pseudonimy identyfikacyjne, wykorzystują dodatkowo internet, żeby się kontaktować w nieformalnych klubach.

Krótkofalowcy to radiowa i międzynarodowa elita. Tu obowiązuje terminowanie u starszych, kursy, żmudne uczenie się sprzętu i zasad, jakie kierują tym środowiskiem. W klubach podpatruje się doświadczonych kolegów, nawiązuje pierwsze samodzielne łączności korzystając z klubowego znaku identyfikacyjnego. Potem zdaje się egzamin w Urzędzie Komunikacji Elektronicznej i otrzymuje się własny znak identyfikacyjny. To takie nazwisko radioamatora, podawane w przestrzeni radiowej.

Przeżuwanie szmat

Halina Mikosza z Prudnika (SQ6PLH) niedawno wygrała międzynarodowe mistrzostwa krótkofalarskie, nazywane nieformalnymi mistrzostwami świata. W wyznaczonym czasie zawodów, w ciągu 24 godzin nawiązała największą ilość potwierdzonych łączności. Ponad 1,5 tysiąca rozmów z całym światem. W rzeczywistości było ich więcej, ale część rozmówców nie wysłała potwierdzeń łączności.

- Przy radiu nigdy się nie nudzę - opowiada o swojej pasji mistrzyni świata. - To niesamowite, że cały czas rozmawiam z nowymi ludźmi na całym świecie. Po kolejnych zawodach i łącznościach niektórzy już znają mój znak, wiedzą, kim jestem, mówią mi po imieniu. Rozmawiamy godzinami. Interesuje mnie, jaka jest pogoda w Indiach, Nowej Zelandii czy Japonii. Jak łapię kogoś na Alasce - pytam, czy już jest u nich lód. Ze stacji badawczych na Antarktydzie nadają ludzie, którzy za oknem mają minus 50.

- W naszym żargonie to się nazywa "przeżuwanie szmat". Zaś ci, co lubią długo gadać i znają się na wszystkim, to "przeżuwacze szmat" - śmieje się Andrzej Perucki, SP6OUX. - Taka gadka o niczym. Zaczyna się zazwyczaj od pogody. Potem ktoś ma problem, a pięciu innych mu doradza, jak go rozwiązać.

W eterze obowiązuje niepisana zasada, że nie gada się o polityce. Częstym tematem jest sprzęt, urządzenia, technika nadawania i oczywiście anteny, bo przy nich jeszcze radioamatorzy najwięcej robią własnoręcznie.

- Kiedyś regularnie rozmawiałem z facetem z Norwegii, koło Narviku - wspomina Andrzej Perucki. - Był lekarzem. Rano jechał na dyżur do pracy, 40 kilometrów dalej. W samochodzie włączał radio i po drodze gawędził sobie ze mną.

- Łączność w czasie zawodów to tylko krótka wymiana znaków, imię, lokator, raport o słyszalności i do widzenia. Na więcej nie ma czasu - opowiada Ryszard Kasza, SP6AKL. -
Poza zawodami, gdy się rozmawia dłużej, to na każdy temat. W czasach PRL władza zastrzegła, że można rozmawiać o wszystkim, co nie godzi w interesy PRL. Tylko nikt nie wyjaśnił, co to dokładnie oznacza. Wtedy wszyscy byliśmy na nasłuchu. W Prężynce koło Prudnika pracowała wojskowa radiostacja nasłuchowa i jednocześnie urządzenia do zagłuszania Radia Wolna Europa. Miałem tam kiedyś dobrego kolegę. W 1985 roku rozmawiałem przez radio z Polakiem z Londynu, który wyemigrował w 1968. Zapytałem go tylko, kiedy przyjedzie do Polski. Odpowiedział mi, że "nie chce wracać do matki, która własnego syna wyrzuciła". Następnego dnia ten kolega z jednostki łączności już mnie ostrzegł, żebym uważał, z kim rozmawiam i o czym.

Krótkofalowcy lubią sobie pomagać, choć dzisiaj okazji do tego jest mniej niż w siermiężnych czasach socjalistycznego niedoboru. Wtedy na przykład z całego świata odpowiadano na prośby o zdobycie lekarstwa, którego w PRL-u nie było.

- Sam tego doświadczyłem - opowiada Mieczysław Gubała, SP6EZ - najstarszy w prudnickim klubie, który egzaminy krótkofalowca zdał jeszcze w 1965 r. - Kiedyś wysiadł mi kręgosłup. Ledwo chodziłem. Radioamator z Niemiec odpowiedział na apel i przysłał mi zastrzyki za 118 marek. Pomogły znakomicie. Chciałem oddać pieniądze - nie przyjął.

Radiowcy z Prudnika w Górach Opawskich wzywali pomoc do żołnierza, trafionego przez piorun pod szczytem Kopy Biskupiej. Uratowali chłopakowi życie. Najbardziej przydali się jednak w czasie wielkiej powodzi w 1997 roku, gdy na zalanych terenach wysiadły telefony. W czasie największej nawałnicy 7 lipca radioamator z Jarnołtówka przesyłał drogą radiową komunikaty, jak sterować zasuwami na tamie na Złotym Potoku. Pośredniczyli też w zwykłych kontaktach między rozdzielonymi przez powódź rodzinami.

- Kiedyś znajoma poprosiła, żeby się dowiedzieć, co u jej córki w Szczecinie, bo nie ma kontaktu - opowiada Andrzej Perucki. - Skontaktowałem się z kolegą ze Szczecina, poprosiłem, żeby zadzwonił do tej córki. Zadzwonił, powtórzył, że wszystko jest w porządku. I już ludzie byli uspokojeni.

Kobiety to rzadkość

Oprócz rekordowych ilości ważne są nietypowe łączenia. Japonia czy Stany Zjednoczone nie robią wrażenia, bo tam jest kilkadziesiąt tysięcy radioamatorów. W ciągu jednego dnia można złapać kilkunastu. Liczą się miejsca na świecie pozbawione radioamatorów. Tam często wysyła się specjalne ekspedycje ze sprzętem radiowym, żeby nadawały i wysyłały potwierdzenia łączeń.

- Nie potrafię powiedzieć, gdzie miałem najdalsze łączenia - przyznaje Ryszard Kasza, SP6AKL. - Niedawno rozmawiałem z Nową Zelandią, Malezją czy rosyjską stacją badawczą na Antarktydzie. Czasami bardziej atrakcyjne są krótsze łączności. Np. z jedną z wysp Zielonego Przylądka, na której normalnie nie mieszka żaden krótkofalowiec.
Ryszard Kasza zaliczył łączenie z kapitanem Krzysztofem Baranowskim, gdy ten pierwszy raz opływał świat. Akurat był u wybrzeży Brazylii. Inni koledzy rozmawiali z Jerzym Kukuczką, gdy zdobywał Mount Everest. Niektórzy trafiają na "kosmiczne" łączności ze stacjami orbitalnymi.

Współczesna technika pomaga radioamatorom. Dzięki specjalnym portalom w internecie, wpisując znak rozmówcy - natychmiast wiedzą, gdzie mieszka, jak wygląda, czym się zajmuje. Wśród krótkofalowców trafiają się też celebryci czy ważni politycy. Nadawali m.in. królowie Hiszpanii czy Jordanii, aktor Marlon Brando, pilot, który zrzucił bombę atomową na Hiroszimę. Klub krótkofalowców z Brzegu ma w swoim gronie polskiego kosmonautę - Mirosława Hermaszewskiego, który ma na wsi pod Oławą posiadłość. Połączyć się z taką osobą to jest atrakcja. Oni mają "brania".

- Kiedyś na zawodach wykonałam kilkanaście tysięcy łączności i trafiłam w tym czasie tylko na sześć kobiet - opowiada Halina Mikosza. - Trzy ze Stanów, po jednej z Indii, Argentyny oraz Włoch. Kobiety w tym środowisku to jednak rzadkość. Ciężko z nimi dłużej pogadać, bo jest natłok, wielu krótkofalowców chce z nimi nawiązać kontakt, zaliczyć je, złapać.

Odbić się od Księżyca

Specjaliści od fal UKF biegają po górach, żeby znaleźć jak najlepsze warunki do nadawania. Fale ultrakrótkie nie odbijają się od górnych warstw atmosfery, tylko uciekają dalej w kosmos. Dlatego im wyżej wyniesie się nadajnik, tym dalej można nadawać. Z Kopy Biskupiej można złapać łączenia UKF na odległość tysiąca czy dwóch tysięcy kilometrów. Dlatego opolscy krótkofalowcy wybudowali sobie pod szczytem własną bazę z anteną i regularnie się tam spotykają "na łącznościach". W środowisku coraz bardziej modne stają się też połączenia nietypowe.

- Potrafimy już odbijać nasze fale ultrakrótkie od Księżyca i tak rozmawiać nawet z Ameryką - opowiada Maciej Tokarczyk, SQ6RMA. - Odbijamy się też od meteorytów. Z pomocą internetu wiemy, kiedy przelatują ich największe roje, z komputerem wyliczamy, jak ustawiać antenę. Na topie jest odbijanie fal od przelatujących samolotów. W internecie są programy pozwalające śledzić wszystkie loty, a komputer pomaga zakodować sygnał, by był jak najkrótszy. Przeżyciem jest nawiązanie łączności za pomocą fal odbitych od zorzy polarnej. Wtedy ludzki głos słychać, jakby ktoś mówił spoza ziemi. Moim rekordem jest sierpniowa łączność z Francją odbita od roju meteorów. Czekam teraz na potwierdzenie od Francuzów, ale wtedy usłyszałem ich z powrotem.

Raz na wiele lat przestrzeń niesie fale wyjątkowo daleko. Dlatego każdy z nich czeka na wyjątkowe warunki, pogodę, aktywność słoneczną. Takie łączności najbardziej zapadają w pamięć.

- Kiedyś, jeszcze w latach 80. kolega Tadeusz, SP6MRC - naprawiając swój sprzęt - przechwycił przypadkową rozmowę przez radio - opowiada Andrzej Perucki. - Okazało się, że to rozmawia operator wywrotki z kierowcą walca na budowie drogi… w Libii. Mówili po polsku, bo to byli Polacy na zagranicznym kontrakcie. Tadeusz włączył się do rozmowy i tak we trójkę kontaktowali się na paśmie CB, które powinno mieć zasięg najwyżej 5 6 km. A oni przez 1,5 godz. rozmawiali ze sobą z odległości 2,5 tys. kilometrów.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska