Zdzisław Zielonka - kibic wyjątkowy

Marcin Sagan
Marcin Sagan
Pan Zdzisław nie tylko kibicuje, ale i zaprzyjaźnia się z najlepszymi polskimi sportowcami (na zdjęciu z Justyną Kowalczyk), wielu sportowców udało się mu potem sprowadzić do Grodkowa na spotkania z młodzieżą.
Pan Zdzisław nie tylko kibicuje, ale i zaprzyjaźnia się z najlepszymi polskimi sportowcami (na zdjęciu z Justyną Kowalczyk), wielu sportowców udało się mu potem sprowadzić do Grodkowa na spotkania z młodzieżą. Archiwum prywatne
Zdzisław Zielonka z Grodkowa jest kolekcjonerem igrzysk. Te najbliższe będą dla niego trzynastymi, jakie zobaczy na żywo.

Miałem osiem lat, kiedy tato zabrał mnie na mecz piłkarski Polska - Związek Radziecki na Stadionie Śląskim. To był mecz, który przeszedł do historii. Było to w 1957 roku, Polacy wygrali wtedy 2-1, a dwa gole zdobył Gerard Cieślik. Dla mnie to też był początek mojej wielkiej pasji, jaką stał się sport - mówi.

Sport to całe jego życie

Z nim związana jest też droga życiowa pana Zdzisława. Skończył Akademię Wychowania Fizycznego i został nauczycielem WF-u. Przez 35 lat pracował w szkole podstawowej nr 3 w Grodkowie, a teraz jeszcze pracuje w tamtejszym liceum, mając pod opieką klasę sportową.

Prowadzi też z powodzeniem I-ligową drużynę piłkarzy ręcznych Olimpu Grodków. Jest dyplomowanym trenerem piłki ręcznej (ma najwyższą klasę szkoleniową z tej dyscypliny, jaka jest możliwa w naszym kraju), a oprócz tego ma też specjalizację trenerską z piłki nożnej i uprawnienia menedżera sportu. Jego podopieczni pięć razy zdobywali mistrzostwo Polski drużyn szkolnych w różnych dyscyplinach.

Szczególny był jednak konkurs z 1980 roku. Wtedy to odbywały się ogólnokrajowe sportowe zmagania pod hasłem "Na najlepszych czeka Moskwa". Grodkowska "trójka" wygrała, a nagrodą był wyjazd na igrzyska olimpijskie w stolicy ZSRR. Dla pana Zdzisława były to pierwsze igrzyska w roli widza.

- Przeżycie było niesamowite i obiecałem sobie, że jeszcze kiedyś muszę pojechać na olimpiadę. Ten ogrom sportowców, wiele wydarzeń na najwyższym światowym poziomie. Zaskoczyło mnie przyjazne nastawienie zwykłych mieszkańców Moskwy do kibiców, którzy przyjechali na imprezę - tłumaczy. - Planu kolejnego wyjazdu dość długo nie udało mi się zrealizować. W 1984 roku polska reprezentacja nie pojechała do Los Angeles. Nie było mnie też w kanadyjskim Calgary (zimowe igrzyska - dop. red.) i w koreańskim Seulu w 1988 roku. To były zupełnie inne czasy niż teraz i wyjazd na inny kontynent był niemal jak wyprawa w kosmos. Po raz drugi na igrzyska pojechałem w 1992 roku do Barcelony.

Tam pan Zdzisław nawiązał sportowe przyjaźnie, które sprawiły, że od tego czasu nie opuścił żadnej olimpiady niezależnie od tego, czy to była zimowa, czy letnia.

- Poznałem tam małżeństwo Polonusów z USA: Elę i Janusza Majewskich jeżdżących na wiele dużych imprez sportowych, a także zaprzyjaźniłem się ze szkolnym Klubem Olimpijczyka z wielkopolskiego Racotu, który też jeździ na wszystkie igrzyska - tłumaczy pan Zdzisław.

Każda olimpiada jest wyjątkowa

Olimpijski szlak kibica z Grodkowa wiódł więc później przez cztery kontynenty. Był w norweskim Lillehammer (1994 rok), w Atlancie (USA, 1996), japońskim Nagano (1998), australijskim Sydney (2000), amerykańskim Salt Lake City (2002), greckich Atenach (2004), włoskim Turynie (2006), odwiedził Chiny (Pekin 2008), Kanadę (Vancouver 2010), a półtora roku temu był w Londynie. Zaczynających się za niespełna tydzień zimowych zmagań w rosyjskim Soczi nie może także oczywiście opuścić.

- Chyba nie potrafię jednoznacznie stwierdzić, które igrzyska były dla mnie tymi najlepszymi - mówi. - Gdybym jednak miał wybrać, to chyba te w Sydney, ale tak naprawdę każde były wyjątkowe. Nie ukrywam, że na każde czekam jak małe dziecko, z wielkim entuzjazmem i nie mogę się wręcz ich doczekać. Teraz przed Soczi byłem i tak w lepszej sytuacji, bo między letnimi i zimowymi igrzyskami jest 1,5 roku przerwy. Między zimowymi, a letnimi to już jest 2,5 roku.

Z każdej olimpiady pan Zdzisław ma wiele wspomnień. Rzuca anegdotami, opowiada o szczegółach.

- W Atenach w oczy rzucała się wielka prowizorka organizacyjna - wspomina. - Niektóre obiekty były wręcz nieukończone. Na skwery w ostatniej chwili rozkładano z rolek trawę, co sam widziałem. To było jak u nas w PRL malowanie trawy. W wielu budynkach widać było, że zabrakło farby, aby do końca je pomalować. To jednak nie było istotne. Liczyła się dla mnie obecność w tej wielkiej grupie kibiców z całego świata i przeżywanie samych zmagań sportowców - wspomina. - Obawiałem się trochę wyjazdu do Pekinu, że tam będziemy nieustannie kontrolowani. Tymczasem zastosowane środki bezpieczeństwa prawie wcale nie rzucały się w oczy.

Zupełnie wyjątkowe były natomiast zimowe igrzyska w Salt Lake City w USA w 2002 roku. Zaledwie kilka miesięcy wcześniej w Nowym Jorku doszło do zamachów terrorystycznych w World Trade Center. Stany Zjednoczone wypowiedziały wojnę terrorystom, co jednocześnie zwiększało ryzyko, że ci zaatakują w czasie igrzysk.

- Miałem wątpliwości, czy wybierać się na imprezę - zdradza kibic z Grodkowa. - Klub Olimpijczyka z Racotu nie poleciał. Namówili mnie Ela i Janusz Majewscy. Powiedzieli, że mi nie podarują, jak nie przylecę do nich. Na zawodach byli oczywiście nasi kibice, ale byli to przedstawiciele amerykańskiej Polonii. Nic nie wiem o tym, żeby był na tych igrzyskach jakiś inny kibic z Polski poza mną.

Wtedy w Salt Lake City pan Zdzisław występował jako... polski panczenista Jaromir Radke. Miał on startować na tych igrzyskach, ale ostatecznie nie pojechał. Pan Zdzisław dzięki uprzejmości polskiej ekipy leciał za ocean razem z reprezentacją, a potem na samych igrzyskach jako Jaromir Radke miał ułatwione poruszanie się po obiektach.

- Tak blisko sportowców, jak wówczas, nie byłem nigdy wcześniej - zdradza. - Widziałem "od kuchni" ich przygotowania do tego najważniejszego startu. Choćby Adama Małysza, który zdobył tam dwa srebrne medale. Widziałem, jak z jednej strony jest przeszczęśliwy, a jednocześnie wyraźnie czuł żal, że nie miał choćby jednego złotego medalu.

Wzruszeń cała masa

Tę radość, jaką miliony polskich kibiców przeżywają przed telewizorami, gdy nasz sportowiec zdobywa medal olimpijski, pan Zdzisław przeżywa na żywo. Oczywiście nie jest w stanie, zwłaszcza na letnich igrzyskach, gdy wiele konkurencji odbywa się równocześnie, zobaczyć wszystkich sukcesów, ale wielu był świadkiem.

Na żywo widział zdobycie pięciu złotych medali w Atlancie (trzej zapaśnicy: Włodzimierz Zawadzki, Ryszard Wolny i Andrzej Wroński, dżudoka Paweł Nastula i chodziarz Robert Korzeniowski), wszystkich czterech tytułów w lekkiej atletyce w Sydney (dwa Korzeniowskiego oraz specjalistów od rzutu młotem: nieżyjącej już Kamili Skolimowskiej i Szymona Ziółkowskiego). Widział też cztery lata temu z bliska niesamowity finisz biegu nar-ciarskiego na 30 km, w którym Justyna Kowalczyk po heroicznej walce pokonała Norweżkę Marit Bjoergen.

- Deszcz wtedy lał i byłem cały mokry, ale nie zwracałem na to uwagi, bo byłem niesamowicie wzruszony - tłumaczy. - W końcu to był dopiero drugi w historii polski złoty medal na zimowych igrzyskach, a pierwszy od 38 lat. Zresztą wzruszam się zawsze po każdym polskim medalu, a kiedy jest złoto i grają Mazurka Dąbrowskiego, to obowiązkowo się popłaczę ze szczęścia. To są najpiękniejsze chwile i wierzę, że w Soczi też takie przeżyję.

Ze swoich wypraw olimpijskich pan Zdzisław do domu zwozi wiele pamiątek. Zresztą ten dom to prawdziwe sportowe muzeum. Znaczki, maskotki, puchary, proporczyki, zdjęcia (z każdych igrzysk jest album liczący po około 300 fotografii). Prowadzi też kroniki sportowe. Nie brakuje gadżetów: świece, jakie ma w salonie, są z kółkami olimpijskimi, przyrządy do kominka - tak samo. I można jeszcze wiele wymieniać.

- Mieszkałem przez wiele lat w bloku, ale jak tych pamiątek zaczęło przybywać, to musiałem wybudować dom - śmieje się.

Wiele tych sportowych pamiątek jest też na hali w Grodkowie, a kiedy urządzana była w tym mieście ich wystawa, to nasz bohater miał problem z wyborem eksponatów. W swoich szafach ma też rarytasy: koszulki polskiej reprezentacji olimpijskiej, garnitur olimpijski czy też oryginalny dres naszej narodowej reprezentacji z igrzysk w Moskwie (to było marzenie setek naszych ówczesnych sportowców, bo to były pierwsze dresy Adidasa, jakie docierały do naszego kraju).

Przyjaciel sportowców

Zdzisław Zielonka nawiązuje też bliższe kontakty z gwiazdami polskiego sportu. Do Grodkowa, gdzie założył na wzór wspomnianego Racotu Klub Olimpijczyka, na jego zaproszenie przyjechało do tej pory aż 94 polskich olimpijczyków z tymi najbardziej utytułowanymi na czele: Irena Szewińska, Robert Korzeniowski czy Renata Mauer.

- Irena Szewińska, jak miała pierwszy raz przyjechać, to trzy razy pytała, gdzie to Grodkowo leży - śmieje się nasz bohater. - Teraz pewnie o niewielu miastach w Polsce wie więcej niż o Grodkowie.

- Moimi idolami byli piłkarze: Pele, Eusebio, Gerard Cieślik i Włodzimierz Lubański - wymienia. - Dlatego ostatnio bardzo mnie zmartwiło, że Cieślik i Eusebio zmarli. Moją ukochaną dyscypliną jest piłka ręczna. Jeśli chodzi o olimpijczyka, to chyba jednak najbardziej cenię Roberta Korzeniowskiego. Widziałem na żywo, jak zdobywał wszystkie swoje cztery złote medale olimpijskie, ale też medale na mistrzostwach świata i Europy, bo jeżdżę nie tylko na igrzyska. Poza tym pan Robert jest niezwykle sympatycznym człowiekiem. Teraz moim marzeniem jest sprowadzenie do Grodkowa na spotkanie z młodzieżą Justyny Kowalczyk. To wybitna postać sportu i wierzę, że w Soczi to pokaże. Z nią szybko znalazłem nić porozumienia. Urodziła się w Limanowej i mieszka w jej okolicy, a z Limanowej pochodzi moja mama. Mieliśmy więc temat do rozmów.

Pieniądze muszą się znaleźć

Wyjazdy na wielkie imprezy kosztują, ale nasz kibic stara się te koszty ograniczać. W Soczi jego bazą będzie tamtejsza parafia z polskim księdzem.

- Gdybym chciał mieszkać w hotelach przy okazji igrzysk, to już dawno bym zbankrutował - tłumaczy. - Zawsze szukam możliwości tańszych noclegów. Oczywiście wyjazd i pobyt na igrzyskach, to nie jest tania impreza, ale na to pieniądze po prostu muszę znaleźć. Zresztą przez kilka miesięcy odkładam je na ten cel. Liczę, że przy okazji Soczi zamknę się w sumie wydatków sięgających około 10 tys. zł. Droższa będzie kolejna letnia olimpiada w Rio de Janeiro za dwa lata, ale już teraz nie mogę się jej doczekać. Marzyłem, żeby igrzyska trafiły do Brazylii i tak się stało. To będzie pewnie znakomita impreza z wielką dawką entuzjazmu gospodarzy, bo chyba nikt nie potrafi tak się cieszyć i bawić jak Brazylijczycy.

Czego się natomiast spodziewa po Soczi?

- To będą o tyle wyjątkowe igrzyska, że jak na zimę będzie ciepło, bo leży ono nad Morzem Czarnym. Teraz podobno temperatura wynosi tam nawet 15 stopni. Od strony sportowej liczę na kilka medali naszych reprezentantów. Nastawiam się głównie na bieg Justyny Kowalczyk na 10 km stylem klasycznym. Bieg zaplanowano na 13 lutego, będzie się kończył przed godz. 13.00 polskiego czasu. Przesądny nie jestem, a że będą to moje 13. igrzyska, to w tym wypadku po prostu musi być dobrze.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska