Dzieci Woodstock to wieczni hipisi

archiwum
archiwum
Był chyba 1981 rok, kiedy w Jarocinie Andrzej Nowak z TSA krzyczał ze sceny: "Ludzie, zrobimy drugie Woodstock!" - wspomina 53-letni Stanisław Bielecki. - Wtedy w to wierzyliśmy. Ale drugiego Woodstock nie było, bo nie mogło być.

Nie ten czas i miejsce, żeby w polskich realiach doszło do powtórki festiwalu z legendarnego amerykańskiego Woodstock w 1968 roku, koncertów Janis Joplin i Jimi Hendrixa, kontestujących hipisów, protest songów, alternatywnego teatru i powrotu do natury.

- Za oceanem protestowali przeciwko wojnie w Wietnamie - tłumaczy Stanisław Bielecki, kiedyś słuchacz Państwowego Studium Kulturalno-Oświatowego w Opolu, teraz nauczyciel gimnazjum na Podhalu i aktor związany z teatrami "Szwalnia" w Łodzi i "Kana" w Szczecinie. - My też nosiliśmy długie włosy i tak jak oni mówiliśmy o wolności. Ale protestowaliśmy przeciwko szarzyźnie i jednakowości w PRL, czołgom, które wyjeżdżały do demonstrantów na ulicach. No i u nas długie włosy to była prawie sprawa polityczna...

Mówi, że przez te włosy milicja szarpała go na każdym rogu.
- Kontrolowali mnie przy byle okazji, przekopywali mój wór marynarski, z którym się rzadko rozstawałem - kontynuuje Bielecki. - Jako że traktowali nas jako "element antypaństwowy", szukali "bibuły" uderzającej w socjalistyczny ustrój.

Jedyna, trochę odległa analogia między USA i PRL była taka, że my mieliśmy też swoich "czarnych", to znaczy muzyków ze Śląska. Ich bunt polegał na tym, że nie szli tak dziadek i ojciec do kopalni fedrować, a grali bluesa. Jedynego w swoim rodzaju czarnego bluesa, długowłosych ze Śląska.

Pod gołym niebem

Podróżowali autostopem z Opola na północ, nocleg zależał w dużej mierze od szczęścia. Omijali dworce, bo w dworcowych poczekalniach nie wolno było spać. Przed śpiącym zaraz się pojawiał umundurowany strażnik ze Służby Ochrony Kolei i szarpał, póki nie zbudził. Krzyczał: "Nie spać!", potem pouczał: "W poczekalni, obywatelu, czeka się na połączenie, a nie śpi".

Kładli się w lesie, na ławce w parku, natychmiast zasypiając twardym snem. - Dzisiaj może dziwić, ale czuliśmy się wtedy całkowicie bezpiecznie - podkreśla. - Nie czuliśmy żadnego zagrożenia ze strony innych ludzi, że ktoś nas pobije lub okradnie. To rozgwieżdżone niebo, pod którym zasypiało się najczęściej, zostało w każdym z nas na zawsze. Liczyliśmy perseidy… To było szczęście. Wtedy mieliśmy przekonanie, że w Polsce to wszystko złe wkrótce się skończy.

Formalnie autostop nie był zakazany, milicja nie czepiała się ludzi stojących przy drogach i łapiących okazję. Ale nie w ich przypadku. - Boże, ile razy słyszeliśmy, że za włóczęgostwo nas posadzą, że jesteśmy pasożytami społecznymi - opowiada Bielecki. - Tylko dlatego, że nie chcieliśmy żyć tak samo, jak wszyscy, że nie byliśmy tacy szarzy i jednakowi. Za tą odmienność i "włóczęgostwo" młody człowiek mógł karnie trafić co najmniej na sześć miesięcy do pracy w fabryce octu.

Głos ze sceny

Pierwszy Ogólnopolski Przegląd Muzyki Młodej Generacji w Jarocinie odbył się w 1980 roku. Królowały tam koraliki, pacyfy i długie włosy. Potem te symbole powoli zaczęła przejmować ulica - stając się modą, a nie filozofią. Czuli, że wszystko się zmienia.

- Miałem świadomość, że władze przystały na ten festiwal, tworząc taki wentyl bezpieczeństwa dla odmieńców - uważa Stanisław Bielecki.

Władze pozwoliły też na to, żeby pokazywać w telewizji odmieńców z długimi włosami. Tańczących pogo dziwaków z irokezami i szczyt wszystkiego: łyse dziewczyny punki. Takie obrazki trafiały do robotników z fabryk, rolników - i zgodnie z oczekiwaniami propagandzistów PRL szokowały.

Na festiwalu w Jarocinie grano punk rocka, heavy metal, bluesa i reggae. To była też rewolucja muzyczna. 18-letni wtedy Zbyszek Moździerski, gitarzysta basowy i kompozytor z "Piersi" mówi, że oni traktowali Jarocin jak oazę wolności.

- Pierwszy nasz festiwal w Jarocinie to niezapomniane doznanie - wspomina Moździerski. - Spaliśmy na deskach na scenie. Nie zakwalifikowaliśmy się, więc nie dostaliśmy miejsca w bursie.

Ich nagranie przesłane z muzyką popową do jarocińskiego domu kultury najwyraźniej nie zachwyciło organizatorów festiwalu.

- Ale tak bardzo chcieliśmy tam zagrać, że pojechaliśmy na własną rękę, licząc, że pozwolą nam przynajmniej zagrać na małej scenie - dodaje muzyk "Piersi".

Od Waltera Chełstowskiego, organizatora Jarocina, usłyszeli, że muzyka musi być mocniejsza, burzyć, kontestować.

- Królował punk rock, więc Chełstowskiemu najprawdopodobniej o to chodziło - wspomina Moździerski. - Wtedy Paweł Kukiz odgrzebał gdzieś na szybko jakieś wiersze w jarocińskim domu kultury, Janczarskiego, Tuwima i kogoś jeszcze. I do tego zrobiliśmy podkład z muzyką punkową.

Po kilku próbach na ławce i przesłuchaniu u Chełstowskiego zostali wpuszczeni na… dużą scenę!
W 1984 roku Jarocin nucił "Milicjant to twój przyjaciel…", "W Poroninie…".

- To była jawna kpina z systemu. I nikt nam tego już nie zabraniał - wspomina Moździerski. - Czuliśmy wszyscy to samo: na scenie i poza to pragnienie wolności… To nas wtedy wszystkich połączyło. Nadal wkładano wszystkich do jednego pudła i głoszono, że jesteśmy tacy sami, a to wielka pomyłka. Demonstrowaliśmy, że każdy z nas jest inny i przez życie zamierza przejść po swojemu.

Muzycy z Piersi, którzy spali na deskach, pod gołym niebem, zdobyli pierwszą nagrodę na tym festiwalu. - Nie wiem, czy kiedykolwiek później czułem podobny wiatr - wspomina. - Niewątpliwie my, pokolenie Jarocina, nie zrażamy się tak szybko, kiedy przychodzą w życiu trudności. Wtedy zawsze czuję ten sam wiatr...

Hare Krishna na Jasnej Górze

Dla Bieleckiego Jarocin stał się jednym z "przystanków" każdego lata. - Przyznaję, że pierwszy Jarocin był lekkim szokiem, ale nie dlatego, że jestem chłopakiem z Olszanki pod Brzegiem - opowiada. - Punki, hipisi, dotychczas tak licznie nigdy nie występowali, a władze na to przystały.

Potem był zawsze "przystanek" w Częstochowie, gdzie na zlot hipisów ściągali z całej Polski długowłosi. Ale nie tylko, przyjeżdżali tam też młodzi ludzie z NRD, Czechosłowacji i Węgier, bo u nas ten ograniczony stopień wolności był dla nich niewyobrażalny. Oleg z Pragi ciągle głośno się modlił, bo u siebie nie mógł tego robić. Jego kolega demonstrował inaczej, krzyczał na pół Częstochowy: "Husak ch…!, Husak ch…!".

Niemcy z NRD marzyli o marszach pokojowych, takich jak u ich braci w RFN. Bywali też Węgrzy, pod klasztorem paulinów śpiewali o wolności. Natomiast pod koniec lat 70. Pod Jasną Górę trafili buddyści i członkowie ruchu Hare Krishna, wyśpiewując mantry pośród pątników.

- Do końca lat 70. na Jasnej Górze mogliśmy rozbijać namioty tuż przy opłotkach paulinów - opowiada Stanisław Bielecki. - Potem musieliśmy to robić coraz dalej od klasztoru, tracąc chyba jakąś ich pieczę.

Wśród tych wszystkich odmieńców krążył ksiądz Andrzej Szpak z Lublina, którego słuchali nawet ateiści, krishnowcy i buddyści. Przede wszystkim ksiądz Szpak próbował prostować tych, którzy zaczynali swoją "przygodę" z polską heroiną.

- Wielu młodych pożegnało się z życiem, zanim pojawił się Kotański ze swoim Monarem - opowiada Bielecki. - Przed Kotańskim narkomanów zamykano w więzieniu, gdzie nikt nie słyszał o żadnych terapiach. Nagle słyszało się, że ktoś pożegnał się z życiem po tym, jak go zwinęła milicja. Ilu w ten sposób odeszło? Trudno powiedzieć, jednak my w swoim buncie ograniczaliśmy się do filozofii.

Coraz częściej pośród długowłosych pojawiali się penetrujący to środowisko esbecy, podając się za fotografów czy innych błąkających się i szukających przygód artystów.

- Byliśmy niewątpliwą zagadką dla władzy - przyznaje Bielecki.
W tych siermiężnych latach na placu namiotowym pod Jasną Górą pojawili się aktywiści różnych grupek religijnych i wyznaniowych z wydawnictwami drukowanymi na powielaczach, które rozdawali wszystkim dookoła. Najprawdopodobniej te niejasne treści wzbudzały u władzy podejrzliwość, że to polityczne ulotki. Bywało, że zdezorientowany milicjant krzyczał: "To bibuła!", a to były jakieś rozważania Ojca Anthoniego de Mello po wielekroć drukowane na powielaczu albo wydawnictwa z Ośrodka Świadomości Krishny.

Z drugiej strony esbekom łatwo było manipulować tak różnorodną grupą ludzi. W 1980 roku puścili na polu namiotowym w Częstochowie plotkę, że w Gdańsku w hali Oliwii odbędzie się koncert Boba Dylana. Któż z kontestatorów nie chciałby posłuchać tego symbolu, barda wolności?

Tyle że w tym czasie w Oliwii odbywał się pierwszy zjazd Solidarności w Gdańsku. Kiedy tłumy długowłosych i kolorowo ubranych ludzi zaczęły szturmować wejście do hali, wyszedł jakiś człowiek i przemówił: "Boba Dylana nie ma, tutaj trwa kongres, my też chcemy prawdziwej wolności". Dla wielu stało się wtedy oczywiste, że ta plotka było po to, żeby zakłócić zjazd Solidarności.

Bielecki mówi, że na trasie letniej włóczęgi tacy jak on spotykali różnych ludzi. - Od artystów po uzależnionych od alkoholu i polskiej heroiny - opowiada. - Znanych aktorów i zamożnych badylarzy, którzy chcieli obieżyświatowi-filozofowi postawić obiad, ale przede wszystkim wygadać się i porozmawiać o wielkich i ważnych sprawach.

Zdarzało się, że transportował paczuszkę z południa do Gdańska, przekazaną mu przez tajemniczego gościa. - Wiozłem pod wskazany adres, wiedziałem, że wiozę bibułę - wspomina. - Nie wiem, skąd wiedzieli, że tam jadę, więc przynajmniej tyle przyłożyłem swojej ręki do tego, żeby w Polsce było normalnie.

Przecież o coś nam chodziło

52-letni dziś Sławomir Kuligowski zwraca uwagę na to, że każdy utwór w Jarocinie coś przekazywał, o coś muzykom wtedy chodziło. Mówi o fascynacjach Wschodem: buddyzmem, wszelkimi odmianami jogi.

- A co do tekstów w Jarocinie, to teksty TSA czy Lady Punk były krzykiem młodych - podkreśla Kuligowski, wtedy słuchacz Studium Kulturalno-Oświatowego w Opolu i aktor w teatrze Jerzego Grotowskiego, obecnie teatrolog i terapeuta, prowadzi teatr w Monarze i opolskim szpitalu neuropsychiatrycznym, a parę lat temu prowadził teatr w zakładzie karnym.

Jarocin śpiewał utwór TSA "Idąc cmentarną aleją, szukam Ciebie, mój przyjacielu, odszedłeś, bo byłeś słaby jak listopadowy liść…". - Wszyscy łapali, o co w tych tekstach chodziło - dodaje Kuligowski. Mówi, że nikt nie wchodził na scenę tylko po to, żeby się pokazać, ale po to, żeby ze sceny wykrzyczeć to, co w sobie nosili.

Dla niego wielkim doświadczeniem i przeżyciem była też praca z Grotowskim. - On nie używał słowa "aktor" - mówi Kuligowski. - Zamiast tego mówiło się: człowiek. Nie używał też słowa "gra", bo jak twierdził, grać można na instrumencie, gra się w filharmonii. A na próby po prostu przychodziło się "ćwiczyć" bez określania czasu. Grotowski uważał też, że być w teatrze to rodzaj zakonu, w którym się jest i oddaje w całości. I nigdy nie mówił, ile godzin będziemy na próbie. Więc wychodziliśmy z pokoiku na piętrze w budynku, w samym rynku Wrocławia, w którym dziś mieści się Instytut Grotowskiego, późno w nocy.

W ciągu dnia schodzili tylko piętro niżej, gdzie był bar mleczny, taki jakich wiele w PRL-u. Zjedli i wracali.

- Na zewnątrz był syf, szarość, a myśmy byli odcięci od tego wszystkiego - wspomina Kuligowski. - Dla nas, młodych, była to wolność, azyl.

Do Grotowskiego przychodzili też studenci z PWST.
- Robili to konspiracyjnie, po kryjomu i w tajemnicy przed swoimi profesorami - wspomina. - Wiedzieli, że za złamanie zakazu wylecą z uczelni. Musiało być zgodne z teatrem płynącym z głównym nurtem państwa socjalistycznego. A Grotowskiego mieli za wariata. Uważali za szaleńca, szczególnie po tym, jak w Opolu wystawił "Kordiana" w konwencji szpitala psychiatrycznego.

Kuligowski mówi, że początek lat 80. to w PRL-u był jeszcze straszny zamordyzm, ale przy tym wszystkim więcej w ludziach było różnych koncepcji, chęci tworzenia. - Jechaliśmy do Jarocina, potem do Krakowa - wspomina. - Godzinami wysiadywaliśmy na "Adasiu" (pod pomnikiem Adama Mickiewicza na krakowskim Rynku - dop. aut.), który był zawsze oblegany przez hipisów z całej Polski i wszelkiej maści artystycznych odmieńców. Nie przypadkiem oblegaliśmy romantyka. Jemu też było trudno, tak jak nam. Tak jak my chciał zmian. To był piękny czas, ale odszedł. I nigdy się już nie powtórzy.

Tak jak nie powtórzy się Woodstock, ten prawdziwy, z 1969 roku.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska