Robota w czebolu, czyli twój szef wie wszystko i zawsze ma rację

Radosław Dimitrow
Radosław Dimitrow
123rf
Zarobki: 1250 zł + 60 zł premii. Nieustanny stres i wysłuchiwanie krzyków szefostwa - firma zapewnia od siebie. Tak wygląda praca w wielu polskich fabrykach, które ściągnęła tutaj tania siła robocza.

Opinia

Cecylia Gonet, przewodniczącą opolskiej "Solidarności"
- Zagraniczne koncerny traktują polskich pracowników w skandaliczny sposób. Jednocześnie managerowie tych zakładów przyznają sobie sowite pensje i wielotysięczne premie. Sytuację mogłyby zmienić związki zawodowe, które powinny powstać w takich zakładach. Ale niestety pracownicy, którzy są tam zatrudniani, pracują na umowy śmieciowe lub terminowe. Jeżeli zaangażują się w założenie związku, to pracodawca po prostu nie przedłuży im umowy i stracą pracę. Smutne jest też to, że w wielu tych zagranicznych firmach kierownikami są Polacy, którzy żeby się przypodobać zarządowi, sami gnębią podwładnych i wprowadzają warunki pracy urągające ludzkiej godności.

Agata nigdy nie zapomni pierwszego besztania w koreańskiej firmie (imię dla jej dobra zostało zmienione). Koreańczyk miał wtedy zły dzień, a do firmy przyszły zwroty felernie wyprodukowanego towaru.

- Darł się na mnie na całe gardło, a potem na moich kolegów - wspomina. - Krzyczał coś po angielsku i koreańsku, a z polskich zwrotów zrozumiałam tylko słowo "głupia". Jedna z pań, która pracowała kilka stanowisk obok mnie, schyliła głowę i zaczęła płakać. Ja przytakiwałam, bo wtedy krzyczał mniej.

Gdy kilka dni temu nto ujawniła, że w firmie PearlStream pojawił się pomysł, by za jedną reklamację karać załogę miesiącem bez urlopu, a jako nagrodę za nienaganną pracę rozdawać puszki z colą, ludzie nie mogli w to uwierzyć: "Ale jaja! I ktoś tam jeszcze pracuje?" - dziwili się internauci.

Załoga nie była jednak jakoś szczególnie zdumiona tym pomysłem. Choć firma zapewniła, że taki system "nigdy nie był, nie jest i nie będzie praktykowany w firmie PearlStream", to pracownicy przekonują, że to nie pierwszy dziwny pomysł, który przyszedł z góry. - Kiedyś byliśmy instruowani z tego, jak należy się kłaniać po koreańsku naszym przełożonym - tłumaczą. - Generalnie im ktoś jest wyżej postawiony, tym ukłon musiał być niższy. Pamiętam, że najniżej mieliśmy się kłaniać prezydentowi - tak kazał na siebie mówić prezes.

1250 zł i wojskowy rygor

Koreańska fabryka, która działa w Strzelcach Opolskich, zapewnia na swoich stronach www, że "dla firmy pracownik stanowi bardzo dużą wartość", a zakład zapewnia im m.in. bogaty pakiet socjalny, premie roczne i tzw. nagrody za obecność. Nie wspomina już, że ludzie na produkcji muszą pracować za krajowe minimum, czyli ok. 1250 zł, i milczy na temat tempa pracy, na które narzeka załoga.

- Nagroda za obecność wynosi 60 zł lub 100 zł w zależności od stażu - tłumaczy nam jeden z pracowników. - Ale wystarczy wziąć dzień urlopu albo chorobowego i premia przepada. Pracodawcę nie obchodzi też to, że np. dziecko choruje. Wystarczy jeden dzień nieobecności i zabiera premię.

Z pracy też można łatwo wylecieć. Wystarczy tylko zakwestionować słowa przełożonego - co w koreańskiej strefie kulturowej jest niedopuszczalne. Przestrzega przed tym nawet ambasada Polski w Seulu, która radzi Polakom, by w niektórych sytuacjach polecenia Koreańczyków wypełniać zawsze. Nie ma znaczenia, że Koreańczyk może się mylić: "racja należy do tego, kto jest starszy lub posiada wyższe stanowisko w firmie" - pisze ambasada, tłumacząc tamtejszą specyfikę i inną niż u nas kulturę pracy.

Dlaczego Koreańczycy traktują polskich pracowników tak surowo? Zdaniem znawców tamtejszej kultury, wynika to z zupełnie innego podejścia Koreańczyków do pracy. Firmy, które w Azji stawiane są dzisiaj za wzór, jak np. Samsung, LG, Hyundai, to tzw. czebole, za utworzeniem których stoją koreańskie władze wojskowe. W zakładach panuje wojskowa dyscyplina, a ponieważ są to najwięksi pracodawcy w Korei, to klimat pracy stamtąd szybko przeniósł się także na inne zakłady. Koreańczycy, którzy dotarli na Opolszczyznę, tworzą tu zakłady według własnych reguł.

Praca w czebolu

Anna Sawińska, autorka bloga "W Korei i nie tylko", która mieszka w Seulu, przepracowała w koreańskich czebolach ok. 10 lat. Doskonale zna wojskowy rygor w pracy. Jak mówi, na pierwszym miejscu jest punktualność.

- W Samsungu dostałam kiedyś reprymendę, że spóźniłam się do pracy 2 sekundy - mówi. - Informacja o tym poszła do mojego szefa i została zaraportowana.

Co ciekawe, w drugą stronę to już nie działa. - Oficjalny czas pracy w fabryce Samsunga jest do 17:30, ale absolutnie nikt nie wychodzi do domu przed 19.00 - dodaje Sawińska. - A już na pewno nikt nie wychodzi przed wyjściem swojego szefa, bo osoby niższe rangą po prostu nie mogą tego robić.

Pracownicy mają też niepisany obowiązek odbierania telefonów od kierownictwa zawsze i o każdej porze. Nieodebranie połączenia jest traktowane jak lekceważenie drugiej strony, co może mieć reperkusje w pracy.

Magdalena Przygońska, która obecnie mieszka i studiuje w Korei Południowej, dodaje, że w tamtejszych koncernach często łamane są prawa pracownicze, a związki zawodowe praktycznie nie istnieją. Skoro tam łamany jest kodeks pracy, to tym bardziej Koreańczycy nie widzą powodów, by przestrzegać go w Polsce - kraju, do którego przyjechali z powodu taniej siły roboczej. - Nigdy nie chciałabym pracować w żadnej z wielkich koreańskich korporacji - deklaruje Magda.

Inspektorzy z PIP w Opolu przyznają, że z koreańskimi koncernami, które ulokowały się w regionie, mają sporo pracy. Np. firma Neo Plus Technology z Tułowic w ciągu zaledwie trzech lat działalności dopuściła się naruszeń tylu praw pracowniczych, że do ich opisania potrzebny był stustronicowy raport. - Chodzi m.in. o brak umywalni dla pracowników, osobnych szatni dla kobiet i mężczyzn, jadalnie nie spełniające wymogów określonych przepisami - wylicza Łukasz Śmierciak z Okręgowego Inspektoratu Pracy w Opolu.

U Niemca też nie lepiej

Ale nie tylko koreańskie fabryki słyną z szybkiego tempa pracy i marnych zarobków. Coroplast, który ma swoją fabrykę m.in. w Dylakach i planuje uruchomić produkcję w Strzelcach Opolskich, także znany jest tego, że płaci ustawowe minimum. Gdy w lipcu br. przedstawiciele firmy ogłosili 120 bezrobotnym, że w nowym zakładzie zarobią 1240 zł plus 80 zł premii, ludzie zaczęli kląć pod nosem i psioczyć na kapitalistyczny wyzysk. Niektórzy nawet ostentacyjnie wyszli ze spotkania, mówiąc, że to dla nich upokarzające.

Dr. Witolda Potworę, ekonomistę i prorektora Wyższej Szkoły Zarządzania i Administracji w Opolu, nie dziwi, że warunki pracy w zagranicznych koncernach są złe.

- Przedstawiciele tych firm, zostali przysłani do Polski, żeby obniżyć koszty produkcji całego koncernu - tłumaczy. - To oznacza, że ściągnęła je tutaj tania siła robocza i taniość produkcji jest najważniejszym kryterium. W takich fabrykach płaca zawsze będzie niska.

Potwora zauważa ponadto, że choć zawiedliśmy się już na wielu zagranicznych koncernach, to w kraju wciąż pokutuje mit, że jak zainwestuje u nas duży koncern, to będzie płacił w tysiącach.

- Władza i samorządowcy wspierają takich inwestorów ulgami, sprzedają im tanio grunty, a nawet budują nowe drogi do ich zakładów - dodaje. - To oczywiście należy robić, bo każdy inwestor oznacza rozwój. Ale jednocześnie włodarze nie zauważają potrzeb małej i średniej przedsiębiorczości, która dominuje na Opolszczyźnie. Te firmy tworzą zdecydowaną większość miejsc pracy, a o takim wsparciu jak dla nowych zagranicznych inwestorów mogą tylko pomarzyć.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska