Jak prywatyzowano brzeskie PZZ-ety, czyli dorzynanie złotej kury, której się nawet nie zjadło

Ryszard Rudnik
Ryszard Rudnik
W latach 90. brzeskie PZZ-ety byly najnowocześniejszą i największą w Polsce firmą przerabiającą i przechowywującą zboże.
W latach 90. brzeskie PZZ-ety byly najnowocześniejszą i największą w Polsce firmą przerabiającą i przechowywującą zboże. Archiwum/Paweł Stauffer
22 października 1997 roku punktualnie o godz. 10.00 w brzeskim ratuszu Państwowe Zakłady Zbożowe Brzeg miały podpisać umowę joint venture z amerykańską firmą Cargill. W tym samym dniu o 8.30 wojewoda Ryszard Zembaczyński wezwał do siebie dyrektora PZZ-etów Władysława Saletnika. Odwołał go ze stanowiska ze skutkiem natychmiastowym, dał mu pół godziny na zabranie swoich rzeczy z gabinetu. Spółka nie powstała, trzy lata później PZZ-ety sprzedano za długi.

Po blisko dziesięciu latach procesu Władysław Saletnik, były dyrektor Państwowych Zakładów Zbożowych w Brzegu, został właśnie całkowicie uniewinniony z zarzutów doprowadzenia do gigantycznych strat w firmie, którą kierował.

Prokuratura przypomniała sobie o nim 7 lat od momentu zagadkowej gwałtownej dymisji dyrektora, w 1997 roku, w dniu, gdy miała być pdpisana umowa spółki PZZ z amerykańską firmą Cargill. Trzy lata poźniej PZZ-ety doprowadzone do ogromnego zadłużenia zostały sprzedane komuś innemu za bezcen.

Prokuratura zainteresowała się Saletnikiem, ale nikt nigdy nie pochylił się nad próbą odpowiedzi na pytanie, właściwie dlaczego jedna z największych firm na Opolszczyźnie, największa firma zbożowa w Polsce, państwowy gigant, który dawał pracę ponad 2 tysiącom ludzi i do budżetu województwa wpłacał 10 milionów złotych rocznie, tak marnie skończył.

Nikt nigdy nie wdrożył śledztwa, kto do tego się przyczynił. Wersja, że zrobił to dyrektor Saletnik, była jedyną obowiązującą. Bo przecież ktoś musiał być winny. Sąd Okręgowy w Opolu w 114-stronicowym uzasadnieniu do wyroku właśnie rozprawił się z tą tezą.

Nikt z ówczesnych opolskich decydentów nie czuje się odpowiedzialny za to, że w ich przytomności PZZ-ety legły w gruzach. Dziś dyr. Saletnik ma satysfakcję z ostatecznego oczyszczenia, ale i gorzką refleksję. To on wtedy kolędował po opolskich gabinetach decydentów i tłumaczył, że nie powinno się wyprzedawać dobrych firm tylko dlatego, że są państwowe.

Nie przebił muru obojętności, więc przekonywał, że jeśli już, trzeba je prywatyzować z sensem, tak by wpływ za nie zatrzymać w państwowych rękach, a podatnik coś z tej prywatyzacji miał. Jego starania zakończyły się niczym. Jego życie legło w gruzach. Dziś musi mu wystarczyć świadomość, że miał rację.

Firma Cargill to światowy potentat na rynku rolno-spożywczym ze 150-letnim doświadczeniem. Oferuje usługi i produkty spożywcze, rolne, finansowe i przemysłowe.
Amerykanie chcieli wnieść do brzeskiej spółki 445 mln złotych kapitału, PZZ Brzeg swój majątek, wyceniony na tyle samo. Obie strony miały za to dostać po 49 procent akcji. Złotą akcję - 2 procent - miał zatrzymać wojewoda opolski.

Po zwolnieniu dyr. Saletnika zdumieni Amerykanie odjechali z kwitkiem. Trzy lata później 65 procent akcji brzeskiego przedsiębiorstwa kupił Zbigniew Komorowski, właściciel firmy Bakoma, za… 1128 tysięcy, czyli mniej więcej cenę przeciętnie wypasionej willi.

A pozostałe 35 procent przejął po spłacie jednej trzeciej zadłużenia firmy w wyniku renegocjacji z wierzycielami. Udział Skarbu Państwa w PZZ-etach zmniejszył się tym samym z 35 do 0,3 procent. Dla budżetu państwa to nie był interes życia.

Tę transakcję krytycznie podsumowała kontrola NIK. W jej raporcie czytamy: "Tak przeprowadzona sprzedaż akcji Spółki nie przyniosła oczekiwanych wpływów dla Skarbu Państwa, jak również nie zabezpieczyła ekonomicznego bytu PZZ "Brzeg" SA. Zdaniem NIK rozwiązaniem najkorzystniejszym z punktu widzenia interesów Skarbu Państwa i uwzględniającym również skutki opóźnienia była, wielokrotnie proponowana, prywatyzacja przez likwidację spółki.

Likwidacja spółki oznaczała sprzedaż wyodrębnionych części majątku stanowiących samodzielne zakłady zlokalizowane w różnych częściach województw opolskiego i dolnośląskiego. Realizacja tego modelu prywatyzacji pozwalałaby, poza wyższymi przychodami z prywatyzacji, zachować zdolności produkcyjne PZZ "Brzeg" SA w mniejszych zakładach, sprzedaż tych zakładów związkom rolników lub osobom fizycznym".

W dniu tak gwałtownie przerwanej przez dymisję dyrektora Saletnika prywatyzacji w 1997 roku PZZ-ety warte były blisko 450 milionów złotych, trzy lata później Zbigniew Komorowski przejmował firmę w ruinie.

Na koniec 1999 roku nieruchomości zakładów zbożowych wyceniane były na blisko 230 milionów złotych, a wartość księgowa spółki była już ujemna i wynosiła minus 19 milionów 268,9 tysiąca złotych.

Nikt nigdy nikogo za to nie rozliczył, nikt nigdy w tej sprawie nie protestował. Z jednym wyjątkiem - Władysław Saletnik rychło po wniesieniu zawiadomienia do prokuratury w sprawie dziwnej ruinacji PZZ sam został oskarżony o spowodowanie blisko 80-milionowych strat na podstawie sufitowych wyliczeń, których wiarygodność po blisko 10 latach procesu podważył niedawno sąd i podsumował w stustronicowym demaskatorskim uzasadnieniu.

Od liliputa do Guliwera

Do końca lat 60. ubiegłego wieku PZZ Brzeg skupował i przetwarzał zboże w poniemieckich młynach i magazynach. Cały potencjał firmy opierał się na trzech elewatorach o pojemności do 10 tysięcy ton.

Reszta to była prowizorka - drewniane magazyny po tartaku w Głogówku czy hale po fabryce części do u-bootów w Brzegu. Zboże magazynowano wówczas również w nieczynnych hangarach poniemieckich lotnisk czy byłych stajniach i koszarach w Nysie. PZZ-ety miały wówczas kilka rosyjskich suszarni o wydajności 5 ton na dobę, gdzie ziarno suszyło się spalinami, czyli regularną trucizną.

Nic dziwnego, że w tych przaśnych warunkach 40 procent skupionego zboża pleśniało na pryzmach i nadawało się jedynie do produkcji spirytusu.

Dopiero w latach 70. wraz z nastaniem w Polsce Gierka w PZZ-etach Saletnika rozpoczęła się budowa nowoczesnych elewatorów.

- Budowa czegokolwiek w Polsce była wówczas horrorem- wspomina Władysław Saletnik. - Kredyty, limity wykonawstwa, asygnaty na przydział cementu, stali, kabli, silników, blachy załatwiało się wówczas w ministerstwach. A przy takiej skali modernizacji właściwie się z nich nie wychodziło, czekając na audiencje u decydentów w charakterze dziada proszalnego.

Ale wysiłek się opłacił . W 1977 Władysław Saletnik został dyrektorem naczelnym firmy i budowa elewatorów jeszcze przyspieszyła. PZZ-ety stawały się zbożowo-przetwórczym gigantem. Wchłonęły trzy kombinaty PGR wraz z 6 tysiącami hektarów ziemi.

Zakupiły PZZ Wrocław, a wraz z nim nowoczesne elewatory, młyny i makaroniarnię produkującą 3300 ton makaronu miesięcznie. W 1994 roku PZZ Brzeg dysponowały nowoczesnymi elewatorami, wyposażonymi w suszarnie z wymiennikami ciepła oraz urządzeniami do konserwacji zbóż wraz z możliwością ich schładzania, o pojemności 467 tysięcy ton.

Potencjał firmy umożliwiał wysuszenie w ciągu doby 24 tys. ton zboża, a w ciągu 12 godzin elewatory były w stanie przyjąć 30 tysięcy ton ziarn

Jak się dmucha straty

a. W 1996 roku PZZ Brzeg skupowały 20 procent polskiego zboża, które można było przechować nawet przez sześć lat bez pogorszenia ich jakości. W latach 90. przystąpiono do modernizacji młynów. Firma zainwestowała w nowoczesne urządzenia do paczkowania mącznej galanterii. Miesięcznie trafiało jej na rynek 5000 ton.

PZZ-ety produkowały kilkadziesiąt gatunków mąki do piekarń. W połowie lat 90. Brzeg podpisał pierwszą umowę z firmą Cargill. Docelowo dostarczano Amerykanom 400 tysięcy ton mąki i otrąb rocznie. Krok po kroku, w połowie lat 90. PZZ Brzeg stały się największą firmą młynarsko-zbożową w Polsce, skupowali tu 21 procent całego polskiego zboża i mielili 17 procent polskiej mąki. Brzeskie PZZ-ety stały się także największym eksporterem rzepaku, jęczmienia i mąki.

Po latach tłustych przyszły chudsze. W 1996 deszcze sparaliżowały żniwa. Ceny zbóż na świecie, a zboża to rynek naczyń połączonych, po ciężkim na Zachodzie 1995 roku rosły, a jednocześnie jakość polskiego zboża malała. Rok firma po raz pierwszy zakończyła, symboliczną jak na swój potencjał stratą, 142 tysięcy złotych.

Rok później przyszła wielka powódź, która zalała uprawy. Straty powodziowe w 1997 roku wyniosły 19,2 mln złotych. Mimo to w październiku 1997 banki udzieliły firmie 160 milionów pożyczki na akcję skupową.

Władysław Saletnik: - Nie wiem, dlaczego mnie zdymisjonował Zembaczyński, podejrzewam, że miał dość moich wizyt i ciągłego przekonywania, żeby PZZ-etów nie sprzedawać.

Nie dorzyna się kury znoszącej złote jaja. Tłumaczyłem: nie dajmy się zwariować, nie wszystko państwowe musi być sprywatyzowane, zwłaszcza na niekorzyść dla podatnika. Zembaczyński sam tej dymisji nie wymyślił. My byliśmy w tym czasie przyjaciółmi, to znaczy - tak mi się zdawało, bo przyjacielowi nie daje się pół godziny na to, żeby sobie zniknął. Sądzę, że były na niego naciski z góry. A na nie Zembaczyński był zawsze bardzo plastyczny.

Po dymisji Saletnika wojewoda powołał w firmie zarządcę komisarycznego Romana Skibę. Za czasów komisarza strata firmy za ostatni rok Saletnikowych rządów urosła do 80 milionów. Jak? Z zeznań Aleksandry Gąsiorowskej, głównej księgowej PZZ-etów: "Moim zdaniem była to strata bilansowa, ale nie rzeczywista.

Nadchodzi Konsorcjum K

Ówczesny zarządca komisaryczny polecił wyksięgować wszystkie należności nie zapłacone przez 3 miesiące przez kontrahentów za mąkę i wykazać to jako koszty operacyjne z tytułu aktualizacji należności, a w bilansie wyszło to jako strata. Po drugie, PZZ-ety poniosły duże straty w wyniku powodzi. Po trzecie, wszystkie koszty zboża jeszcze nie rozchodowanego, czyli nie przemielonego i nie sprzedanego, obciążyły roczny wynik finansowy przedsiębiorstwa. To samo było z odsetkami od kredytów skupowych.

Gdyby nie powyższe zabiegi dyktowane przez pana Skibę, strata bilansowa za rok 1997 wyniosłaby około 10 milionów, może mniej. Należy też mieć na względzie straty powodziowe, które obniżyły bilans roku 1997, a powinny obciążyć bilans 1998, choćby z tego powodu, że część strat powstałych w wyniku powodzi 1997 została zrekompensowana z ubezpieczenia właśnie w roku 1998. A faktycznie było tak, że straty z powodzi obciążyły rok 1997, a przychody z odszkodowania z tytułu ubezpieczenia wliczono do wyniku 1998".

Innymi słowy: dzięki temu prostemu zabiegowi księgowości kreatywnej, co ciekawe - całkowicie zgodnie z prawem, koszty skupu zboża wliczono w straty roku 1997, a przychody z jego sprzedaży w 1998 po wysuszeniu i przechowaniu - doliczono do wyniku 1998.

Ale to nie wszystko: Zgodnie z przepisami po ustawowym przekazaniu Agencji Nieruchomości Rolnej Skarbu Państwa przejętych wcześniej gospodarstw rolnych, PZZ-ety mogły się starać w ministerstwie rolnictwa o zwrot poniesionych nakładów w trzech przejętych wcześniej pegeerach. Zamiast tego zarządca, według zeznań świadków, polecił wpisać je po stronie strat przedsiębiorstwa. Podobnie jak 45-milionowy dług, jaki mieli wobec firmy hurtownicy sprzedający produkty PZZ. Biegły sądowy Edward Jończak, powołany przez prokuraturę, sam zeznawał na korzyść oskarżonego Saletnika, gdy zwrócił uwagę, że niedopuszczalne było zaliczenie do strat poprzez wykreślenie z bilansu roku 1997 wartości budynków, które były przecież na stanie.

6 lipca 2000 roku Agencja Prywatyzacji sprzedaje 65 procent akcji PZZ Brzeg firmie Zbigniewa Komorowskiego, znanego potentata w branży rolno-spożywczej. 65 procent akcji firmy Komorowski kupił za dokładnie 1128,4 tysiąca złotych, w cenie 62 złotych za akcję.

Aresztowanie

NIK bada transakcję i wskazuje na jej słabe punkty: "Warunki zawartej umowy sprzedaży akcji w istotnym stopniu różniły się od wynegocjonowanych i parafowanych w dniu 14 czerwca 2000 r. Łączne zaniżenie przyjętych zobowiązań inwestycyjnych wyniosło 14,2 mln zł, tj.42,3 proc. W zawartej umowie sprzedaży akcji nie znalazły się deklarowane przez inwestora w ofercie wiążącej zobowiązania dotyczące przeznaczenia kwoty 9,3 miliona zł na wykup akcji do banków, które zakładano wyeliminować - zgodnie z zawartymi układami - na pokrycie wierzytelności głównej wobec banków i przeznaczenie kwoty 4,9 mln zł na spłatę pozostałych wierzytelności".

W dalszej części raportu NIK podkreślał, że ten właśnie warunek był powodem, dla którego wybrano ofertę Komorowskich przez Agencję. Cóż z tego, skoro pozostał nie spełniony.

Na koniec 1999 roku wartość likwidacyjna PZZ Brzeg według ustaleń NIK wynosiła "między 39449,2 tys. złotych a 42010,7 tys. zł. Wartość księgowa była ujemna i wynosiła minus 19268,9 tys. złotych. Nic dziwnego, że w tym stanie rzeczy Zbigniew Komorowski jeszcze wiosną 2000 roku podczas spotkania w Prószkowie rolniczego konsorcjum pod wodzą Andrzeja Walczaka (byłego dyrektora Stadniny w Mosznej) - grupy rolników, która też chciała odkupić akcje PZZ-etów - pojawił się na sali i zasygnalizował również chęć kupna zakładów, ale już praktycznie za długi.

Dziś tak to wspomina Jerzy Pilarczyk, wtedy już zdymisjonowany wiceminister rolnictwa i przewodniczący sejmowej komisji rolnictwa: - Andrzej Walczak z grupą rolników chciał kupić zakłady, ale bez zadłużenia, Komorowski gwarantował jego spłatę, więc jego oferta była lepsza.

Po przejęciu zakładów długi zresztą skutecznie renegocjował z wierzycielami. Biznesmen zrobił więc dobry interes, a jaki zrobił Skarb Państwa ? Znacznie gorszy, o czym wspominał już NIK.

Zbigniew Komorowski zrobił coś jeszcze, co wielu wówczas zaskoczyło: przyjął do pracy Władysława Saletnika na dyrektora zakładów. Był nim na powrót przez półtora roku.

Władysław Saletnik: - Szybko zrozumiałem jednak, że moja rola jest taka, bym jako dyrektor kontrasygnował sprzedaż części majątku w prywatne ręce małżeństwa Komorowskich za moim zdaniem niewygórowane stawki. Na przykład za działkę 12,5 hektara w Goświnowicach Barbara Komorowska, wówczas przewodnicząca rady nadzorczej PZZ Brzeg, zaproponowała mi sumę około 18 tysięcy złotych. Zrezygnowałem, bo nie chciałem być potem ciągany po sądach jako szef działający na szkodę kierowanej przez siebie firmy. Po drugie, jako członek zarządu zorientowałem się, za jakie pieniądze Komorowski przejął akcje. W dodatku program inwestycyjny, który zaproponował, wyleciał w powietrze. Nie mogę do dziś zrozumieć, dlaczego Agencja sprzedała mu firmę właściwie bez gwarancji realizowania takiego programu. Powiedziałem mu to w oczy i wtedy nasze stosunki zaczęły się gwałtownie psuć.

Te i inne oskarżenia znalazły się później w zawiadomieniu Władysława Saletnika w sprawie prywatyzacji PZZ-etów wniesionym do opolskiej prokuratury. Po półtora roku śledztwa prokuratura umorzyła postępowanie w całości - w związku z brakiem dowodów.

Prominentny działacz polityczny, dobry znajomy Saletnika, chce pozostać anonimowy:

- Proszę sobie wyobrazić potężnego dyrektora, szefa największej państwowej firmy rolno-spożywczej w kraju, którą kierował i rozwijał przez prawie 20 lat na progu prywatyzacji. To naturalne, że taki człowiek, pomny własnej roli i niekwestionowanych osiągnięć, zadaje sobie w tym momencie pytanie o swoje miejsce w tym procesie. I ja Władka doskonale rozumiem. Władek postawił na Cargill, bo miał tam z szefem osobiste dobre układy, od lat współpracowali i to z korzyścią dla PZZ-etów. Cargill dostarczał lepsze zboże do produkcji izoglukozy i słodzika, a brał mąkę z gorszego, bo nie zależało mu na wysokości glutenu. Ale w tym czasie pojawiły się też inne koncepcje prywatyzacji, lansowane z pozycji Warszawy, bez roli dla Saletnika - i one zwyciężają. Niech pan nie pyta, kto za tym stał. Bo do końca nie wiem, ale był to ktoś, jak widać, bardzo mocny.

Prominentny działacz polityczny związany z rolnictwem numer dwa, też znajomy Saletnika: - Opowiem panu taką historię: Cargill chce budować zakład w Goświnowicach. Jadą wspólnie z Saletnikiem do wojewody z wieścią. Warunkiem jest wykup ziemi pod nową fabrykę. Wojewoda Zembaczyński jest na tak, ale nie potrafi tego załatwić przez kilka miesięcy. Cargill czeka, niecierpliwi się. W końcu Amerykanie dzwonią do Opola: mówią sorry i jadą z tą samą misją do Wrocławia.

Tam wojewoda załatwia pozwolenie na wykup ziemi na Bielanach… jednym telefonem. Stąd wniosek, że komuś w Warszawie bardzo zależało, by Cargilla nie było na Opolszczyźnie, a na Goświnowice był już inny pomysł. Co tylko potwierdza zagadkowa dymisja Saletnika na półtorej godziny przed podpisaniem umowy spółki z tą firmą. Sponiewierany, poniżony przez wojewodę trybem odwołania dyrektor ląduje za burtą.

W dodatku po trzech latach dowiaduje się, że jego dziecko, doprowadzone jakimś cudem do stanu wycieńczenia, przechodzi w prywatne ręce za śmieszne pieniądze. Każdy by się wnerwił. Jedno, co mi tu zgrzyta, to późniejsza współpraca Saletnika z Komorowskim. Ale to też można wytłumaczyć. Komorowski to znany, skuteczny biznesmen, dawał rękojmię, że wyprowadzi PZZ-ety z dołka. A że zapłacił mało? Przecież jego cena określała poziom upadku firmy. A Komorowski do niego niej doprowadził, choć owszem, skorzystał.

Irytacja Władysława Saletnika, którą on woli nazywać troską i sprzeciwem wobec złodziejskiej prywatyzacji i wyprzedażą narodowego majątku, wiele miesięcy po rozstaniu z Komorowskim owocuje osobistym listem do biznesmena. Władysław Saletnik wysyła go pod koniec 2004 roku.

Prominentny działacz polityczny związany z rolnictwem: - Saletnik napisał ten list pod zły adres: Komorowski już jako właściciel zrestrukturyzował PZZ-ety prawie dokładnie według instrukcji NIK, którą kontrolerzy sugerowali Agencji jako alternatywę dla sprzedaży firmy w całości. Podjął więc racjonalne decyzje polegające na wyprzedaży niektórych elementów majątku, w tym młynów. Zrobił to, czego nie zrobiła Agencja Skarbu Państwa. Agencja zachowała się jak kiepski handlarz samochodów, który sprzedaje auto w komplecie, choć bardziej opłacałoby się go rozebrać i puścić na części.
Prokuratura jednak nie zajmuje się tym "handlarzem", tylko Saletnikiem. W lutym 2005 roku Saletnik zostaje aresztowany pod zarzutem wywołania wielomilionowych strat w okresie, gdy był jeszcze dyrektorem firmy w latach 1996-1997.

Śledztwo prowadzi prokurator Radosław Rejmoniak, wewnętrzny nadzór służbowy sprawują prokurator Paweł Nowosielski, ówczesny naczelnik wydziału śledczego, prokuratorzy Eugeniusz Tokarczyk i Włodzimierz Ostrowski, wówczas zastępcy prokuratora okręgowego w Opolu, oraz prokurator okręgowy Józef Niekrawiec.

Lista zarzutów, jako efekt śledztwa na wniosek pokontrolny Najwyższej Izby kontroli, jest długa: niekorzystne transakcje, niekorzystna gospodarka zbożem, wysokie straty, niekorzystna gospodarka finansowa. W sumie przewiny Władysława Saletnika prokurator w akcie oskarżenia podsumował za lata 1996-97 na 80 milionów złotych. Żąda dla niego dwóch lat więzienia w zawieszeniu na pięć lat i ponad 38 milionów złotych na pokrycie strat.

Prokurator Rejmoniak powołuje zespół biegłych, którzy w 2004 roku nie mają nawet dostępu do bilansów za rok 1996, w którym przecież wykazują stratę. Bilanse zgodnie z procedurą są bowiem przechowywane maksymalnie przez 5 lat. Biegli opierają się więc m.in. na danych systemu SYGOS, zawierających rozliczenia za rok 1996, związanych z obsługą elewatorów, raportami przemiałowymi i sprzedażą gotowych wyrobów.

Rzecz w tym, że przed sądem sami biegli potwierdzają, że system mógł być zmanipulowany, nie miał bowiem żadnego zabezpieczenia i w PZZ-etach nieskrępowany dostęp miało do niego kilkaset osób. Ale to nie przeszkadza prokuraturze ustalenia biegłych z tak niepewnego źródła uważać za wiarygodne. Ich analizy tymczasem roją się od błędów i za daleko idących wniosków.

Zasadniczo różnią się też co do faktów; biegli stwierdzają m.in., że w 1996 roku PZZ-ety skupiły 195606 ton pszenicy, tymczasem informatyk prokuratury na podstawie systemu SYGOS wylicza, że skup ten wyniósł 223846,37 ton. Biegli przyznają, że analizy przeprowadzili na podstawie działalności 3 elewatorów i ekstrapolowali je "na 30". Rzecz w tym, że nawet nie wiedzą, że w PZZ-etach elewatorów jest nie 30, ale 39. Określając wielkość przemiału, nie zaglądają nawet do raportów przemiałowych. Gdyby zajrzeli, wiedzieliby, że miesięcznie PZZ-ety mieliły w tym czasie 29,2 tys. ton pszenicy plus 10 tys. ton dla firmy Cargill.

Zdaniem biegłych natomiast przemiał wynosił 21 tysięcy ton. Obrońcy Władysława Saletnika w toku procesu wykazali 12 istotnych błędów w wyliczeniach biegłych prokuratury.

Tymczasem bilans PZZ-etów na dzień 31 grudnia 1996 roku się zachował, tylko prokuratura do niego nie dotarła. Wykazał stratę około 142 tys. zł. Sam bilans PZZ-etów bez uwzględnienia wyników gospodarstw rolnych, był nieco gorszy, wykazał stratę netto 208235,61 złotego. Do dziesiątków milionów wyliczonych przez oskarżenie dużo więc brakowało.

W toku procesu Sąd Okręgowy w Opolu, III Wydział Karny wykazał ponad wszelką wątpliwość szereg zabiegów księgowych w PZZ-etach po odejściu Władysława Saletnika, dzięki którym uzyskano lepszy wynik w 1998 roku kosztem roku poprzedniego.

W uzasadnieniu wyroku sędzia Mateusz Świst pisze: "Zdaniem sądu zmiana sposobu księgowania zmieniła obraz finansowy PZZ". A dwie strony dalej: "Sąd zwraca ogólną uwagę, oskarżyciel nie wskazał - co istotne dla odpowiedzialności z art. 296 k.k. - z czego wynikały, z jakich określonych ściśle norm, uprawnienia i obowiązki oskarżonego, których przekroczenie bądź niedopełnienie mu zarzucono. Podstawą odpowiedzialności nie może być sam fakt, że oskarżony był dyrektorem".

Saletnika oskarżano natomiast o wszystko, na przykład o to, że kupił zboże taniej, a na przełomie roku ceny spadły. Że na polecenie ministerstwa rolnictwa stosował podwójny cennik, co na pewno jest niemożliwe w przedsiębiorstwie prywatnym, ale w państwowym obowiązują różne, pozaekonomiczne okoliczności, na przykład związane z polityką rolną państwa.

Na 114 stronach uzasadnienia wyroku, po blisko 10 latach procesu sędzia Świst po prostu miażdży i ośmiesza akt oskarżenia, nad którym czuwały tuzy opolskiej prokuratury.

To było dawno, czyli oddzwonię później

Na koniec zostawia najlepsze:
"Symptomatyczna - świadcząca zdaniem Sądu o tym, jak materiał dowodowy ocenił sam oskarżyciel - była zawnioskowana w głosach stron kara. Skoro bowiem oskarżyciel podtrzymuje, że oskarżony swoim wykazywanym w akcie oskarżenia zachowaniem wyrządził szkodę na 40 000 000 zł, doprowadził bezpośrednio do szkody 80 000 000 zł, to kłóci się z poczuciem sprawiedliwości wnioskowanie łagodnej kary pozbawienia wolności z warunkowym zawieszeniem jej wykonania. Powyższe wskazuje na słabość dowodów, przypomina logikę osoby, która nie widzi podstaw do uniewinnienia. Nie widzi też podstaw do wymierzenia kary bezwzględnej pozbawienia wolności, proponując coś pomiędzy".

Innymi słowy, sąd jednoznacznie sugeruje, że prokuratura sama do końca nie wierzyła w to, o co Saletnika oskarża. No bo gdyby wierzyła, nie zażądałaby przecież za 80-milionową stratę niewielkiej kary w zawieszeniu.
Władysław Saletnik: - Ja te słowa interpretuję w jedyny logiczny sposób: jako potwierdzenie tego, o czym jestem przekonany od samego początku - po prostu na załatwienie Saletnika było zamówienie. No i udało się, zrobili ze mnie przestępcę, wyjęli mi blisko 10 lat z życiorysu.

Ryszard Zembaczyński dokładnie nie pamięta, za co w 1997 i dlaczego w tak nagłym trybie zdymisjonował dyrektora Saletnika: - Powodem była utrata zaufania. Były wówczas ogólne dyrektywy rządu, by przygotowywać do prywatyzacji państwowe giganty takie jak PZZ-ety. Dyrektor Saletnik się temu sprzeciwiał. Tyle mogę dzisiaj o tym powiedzieć.

Jerzy Szteliga, ówczesny baron SLD, szef partii w regionie, do którego Saletnik chodził i informował go, że dzieje się granda z prywatyzacją PZZ-etów: - Ja miałem taką zasadę, że jako lider rządzącej partii absolutnie nie wtrącałem się w sfery ekonomii, bo są inni, którzy się na tym znają. Zresztą to samo mówiłem Saletnikowi, gdy przychodził do mnie, prosząc o interwencję w sprawie PZZ-etów. Sprzedali je za milion dwieście tysięcy? No nie wierzę.

Andrzej Borowski, ówczesny prezes Zarządu Wojewódzkiego PSL: - Myśmy się tymi prywatyzacjami w ogóle na poziomie województwa nie interesowali. To była strategia rządowa, jako województwo, jako struktura wojewódzka nie mieliśmy wiele do powiedzenia.
Franciszek Szelwicki, ówczesny szef zarządu Regionu NSZZ "Solidarność": - To nie było przedmiotem naszych zainteresowań jako związku. Mówi pan, że ówczesny zarządca komisaryczny PZZ zeznał w sądzie, że ich wezwałem z Zembaczyńskim pod koniec 1998 roku i poinformowałem, że z dniem 31 grudnia za doprowadzenie do upadku PZZ-etów zostali zwolnieni z pracy? Nie, takiej rozmowy ani decyzji w ogóle nie było, na pewno bym pamiętał. Pan zadzwoni do Zbigniewa Karnasia, on wtedy działał tam w związkach, może pamięta coś więcej.

Zbigniew Karnaś: - Gdy będę w Opolu, skontaktuję się z panem.

Aleksandra Gąsiorowska, była główna księgowa, potem dyr. ekonomiczny PZZ w likwidacji: - Proszę pana, ja za bardzo jestem chora na serce, żeby o tym wszystkim teraz opowiadać. Powiem panu tylko to, co mówiłam w sądzie: Saletnik był świetnym dyrektorem i zarzuty wobec niego były wyssane z palca. Ale Skiba też był porządnym człowiekiem. To, co robił, robił zgodnie z prawem, choć nie zawsze z logiką.

Jerzy Pilarczyk, były wiceminister rolnictwa i szef komisji rolnictwa w sejmie: - Zeznawałem na procesie Saletnika jako świadek. Pytano mnie, czy mój ówczesny przełożony, minister Jagieliński, w jakikolwiek sposób naciskał na prywatyzację PZZ-etów. Nie byłem świadkiem żadnej takiej rozmowy.

Prominentny znajomy Władysława Saletnika: - Po tylu latach już pan do prawdy nie dojdzie. Najważniejsze, że Komorowski tego, co kupił, nie zmarnował, wręcz przeciwnie, z tego, co wiem, jego opolskie firmy funkcjonują znakomicie. Pozbył się rozmaitych młynów, przybudówek. Dla Władka to był dowód na niegospodarność, ale według mnie to normalna, racjonalna strategia w biznesie.

24 listopada 2014 Sąd Apelacyjny we Wrocławiu odrzucił apelację opolskiej prokuratury na uniewinniający wyrok Sądu Okręgowego w Opolu w sprawie dyr. Saletnika i utrzymał go w mocy

Władysław Saletnik: - Sąd potwierdził to, co wiem od samego początku, że jestem niewinny. Zajęło mu to prawie dziesięć lat. Żeby było jasne - ja Komorowskiego o nic dzisiaj nie oskarżam. To nie on jest odpowiedzialny za to, że w niecałe trzy lata od 1998 do 2000 doprowadzono PZZ-ety do ruiny.

Prokuratura wolała zająć się jednak mną, a nie dociekaniem, kto i w jakim celu zniszczył potężną państwową firmę, która w ciągu 20 lat dziesięciokrotnie zwiększyła swój potencjał, stając się pod koniec lat 90. największą firmą zbożową w Polsce.

Kto i dlaczego pozwolił na to, żeby w ciągu trzech lat doprowadzić ją do stanu sprzedaży za długi w cenie jednego luksusowego samochodu? Skąd ta zmowa milczenia i obojętność w regionie, gdy chylił się ku upadkowi zakład, który do budżetu województwa wpłacał rocznie ponad 10 milionów złotych i dawał pracę 2 tysiącom ludzi?

Były prominentny znajomy Saletnika: - Proszę pana, takie to były złodziejskie czasy. Gdyby się pan przyjrzał, jak w tym samym Brzegu prywatyzowano "tłuszcze", wyglądało to bardzo podobnie. Opolszczyzna z prywatyzacji PZZ-etów i Zakładów Tłuszczowych nic nie miała.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska