Niemcy coraz bardziej boją się muzułmanów

Fot. AP Photo / Jens Meyer
Coraz więcej ludzi w Republice Federalnej Niemiec wychodzi na ulice i głośno mówi, że polityka wielokulturowości się nie sprawdziła - przyznaje niemcoznawca, prof. Piotr Madajczyk

Według badań przeprowadzonych przez jeden z poczytnych niemieckich dzienników, nieco ponad połowa Niemców, a w landach wschodnich wyraźnie ponad połowa widzi żyjących w tym kraju muzułmanów jako zagrożenie.

Przyczyn tego stanu jest kilka. Istotna część muzułmanów w Niemczech się nie integruje z większością i to widać gołym okiem. Próby wyjazdów islamskich bojowników gotowych bić się w Syrii czy Iraku w szeregach Państwa Islamskiego kończyły się procesami sądowymi i powiększały społeczną niechęć, a przynajmniej poczucie obcości i zagrożenia.
Czym pan tłumaczy, że antyislamskie protesty odbywają się raczej w Dreźnie, a nie w Norymberdze czy w Monachium.

Mają one także podłoże ekonomiczne. W Niemczech po zjednoczeniu zmalało poczucie pewności, gdy chodzi o dostęp do pracy, poziom zarobków i ubezpieczeń. W tych warunkach łatwiej w innych i obcych widzieć zagrożenie.
Ale zagrożenie jest prawdziwe czy pod sztandarami organizacji PEGIDA (Patriotyczni Europejczycy przeciw Islamizacji Zachodu - przyp. red.) wychodzą na ulice populiści?
Odpowiedź nie jest łatwa ani jednoznaczna. Populizm, nawet jeśli do niego dochodzi, jest zwykle wynikiem błędów elit politycznych. W społeczeństwie świadomość, że część środowisk muzułmańskich źle się integruje z większością lub sprzyja występowaniu przestępczości istniała od dość dawna. Dziś problem się nasilił, bo te głosy były przez elity przemilczane w imię politycznej poprawności lub lekceważone.

Czym to się objawiało?
Na portalu internetowym pojawiała się informacja kryminalna o jakimś przestępstwie. Nie było w niej ani słowa o tym, że sprawca należy do imigrantów muzułmańskich. Dyskutowali o tym tylko czytelnicy na forum pod tekstem. Oczywiście, nie jest łatwo wyważyć, czy za każdym razem trzeba takie informacje podawać. Z drugiej strony, problem nie znika od tego, że się o nim w imię poprawności nie mówi i nie pisze.

Demonstracje w Dreźnie rosną w liczbę niemal z tygodnia na tydzień, mimo krytycznej oceny PEGIDY przez elity. Kanclerz Angela Merkel zarzuciła jej członkom uprzedzenia, chłód i nienawiść do obcych i podkreśliła, że islam należy dziś do Niemiec. Biskup Schick z Bambergu przypomniał, że problemem Niemców jest słabnące chrześcijaństwo, a nie silny islam.
Ale pani kanclerz przyznała także, że mit wielokulturowości należy już do przeszłości. Ciekawym sygnałem jest ankieta socjaldemokratycznej gazety "Die Zeit". Pięćdziesiąt procent pytanych odpowiedziało, że popiera hasła PEGIDY lub rozumie motywy, którymi kierują się uczestnicy protestów. Mniej więcej dwadzieścia procent było przeciwko demonstracjom, a ponad 20 procent deklarowało, że po części obie strony mają rację. Jeśli mimo bardzo niechętnej oceny PEGIDY w mediach połowa Niemców przynajmniej rozumie motywacje jej członków, to oznacza, że poczucie zagrożenia w Niemczech rośnie. Społeczeństwo czuje się naprawdę niepewnie.

Przypomnijmy, ilu jest dziś w Niemczech muzułmanów?
Zazwyczaj mówi się o liczbach z przedziału 3,8 mln do 4,3 mln, ale w rozmaitych szacunkach pojawiają się zarówno liczby większe, jak i mniejsze. Trzeba też dodać do tych liczb zastrzeżenie. Muzułamnie w Niemczech nie są społecznością jednolitą. Nie wszyscy są tak samo religijni...

… i tak samo niebezpieczni?
Także nie tak samo. Warto zwrócić uwagę na półmilionową społeczność alawitów, bardziej liberalnych przedstawicieli islamu, którzy integrują się z Niemcami bardzo dobrze. Inaczej niż ich współwyznawcy widzą rolę kobiety, inaczej też postrzegają państwo. Z tej grupy wywodzą się w większości lokalni politycy muzułmańscy. Około 2,5 mln niemieckich muzułmanów pochodzi z Turcji. Ta grupa jest uważana za najbardziej konserwatywną, tradycjonalistyczną i najtrudniej integrującą się z niemieckim społeczeństwem.

Dlaczego tak trudno się integrują?
Bo to nie jest łatwy proces, także w drugim i trzecim pokoleniu, gdy się przyjeżdża z konserwatywnej Turcji, gdzie na przykład seks jest tematem tabu, do liberalnych Niemiec, gdzie w każdym kiosku można kupić gazetę epatującą golizną. Dopasowanie tych światów to jest zadanie na pokolenia. Póki co dominuje poczucie niepewności, czemu towarzyszą próby określenia się na nowo. Można się określać przez integrację albo przez radykalne podkreślenie, że jest się prawdziwym muzułmaninem, i trzymanie się osobno.
Taką rzucającą się w oczy osobną grupą są salafici, wzywający do przestrzegania szariatu i praktykowania religii muzułmańskiej w najbardziej tradycyjnej i radykalnej formie.
Wyznawcy islamu nad Renem są częścią społeczeństwa niemieckiego, a równocześnie należą do szerokiej światowej wspólnoty muzułmańskiej, która od kilku dekad jest w okresie burzliwej przemiany. Odwoływanie się do religii jako uzasadnienia przemocy w polityce oddziałuje niewątpliwie także na muzułmanów w Niemczech. Muzułmanie ci pozostają w bardzo silnym związku z ośrodkami islamu na Bliskim Wschodzie i w Turcji. Salafitów Niemczech jest kilka tysięcy plus grupa tych, którzy ich popierają. To nie jest większość.

Ale kto był w Niemczech, widział całe osiedla zamieszkane przez islamskich imigrantów, gdzie kobiety chodzą wyłącznie w tradycyjnych strojach zasłaniających ich urodę, a szanujący się Niemiec nie postawi tam stopy.
To jest wynik zaniedbania sięgającego co najmniej lat 90. XX wieku. To wtedy nasiliła się tendencja do zamykania imigrantów w ich własnych społecznościach. Dotyczyło to nie tylko muzułmanów, także przybyszów z Rosji i krajów byłego Związku Radzieckiego.
Tylko że różnice kulturowe są w przypadku muzułmanów znacznie większe...

Przybysze z Polski, Rumunii czy Rosji w kolejnych pokoleniach szybko się integrowali, zwykle już generacja dzieci wtapiała się w społeczeństwo. W przypadku muzułmanów ich religia wyraźnie blokuje proces integracji. Ona nie tylko nie postępuje, ale się cofa. Powstają społeczności równoległe, Niemcy nazywają to "Parallelgesellschaft". Tworzący je przybysze uważają, że powinny w ich obrębie obowiązywać inne wartości niż w reszcie społeczeństwa i wywierają naciski. Salafitów jest kilka tysięcy. Ale ich zachowania, np. kilkadziesiąt tzw. mordów honorowych (m.in. na zbyt wyzwolonych kobietach muzułmańskich - przyp. red.) wywołują zrozumiałe negatywne emocje.

Próba odcięcia języka hinduskiemu studentowi, który zadeklarował, że nie jest muzułmaninem, odbiła się echem w całych Niemczech.
Równie głośno było o pojawiających się w środowiskach muzułmańskich przejawach antysemityzmu. Otwarte pozostaje pytanie: Ilu muzułmanów jest zintegrowanych? To jest niebezpieczeństwo grożące historykom we wszystkich czasach. Jeden konflikt we wsi zostanie precyzyjnie opisany w źródłach. O pokojowym współistnieniu stu innych osób kroniki milczą.

We Francji głośno jest od lat o innych przejawach "społeczeństwa równoległego". Myślę o żądaniach osobnych szpitali czy przychodni, by np. lekarze mężczyźni nie oglądali i nie dotykali muzułmańskich kobiet.
We Francji mamy akurat bardzo silne pęknięcie w społeczności islamskiej. Część się absolutnie izoluje, część integruje tak głęboko, że muzułmanie zostawali ministrami. Ale dyskusje na temat osobnych basenów, odrębnych lekcji wychowania fizycznego dla dzieci muzułmańskich odbywają się także w Niemczech. Toczono spory nawet o to, czy dziewczynka muzułmańska może ze swoimi niemieckimi kolegami jechać na wycieczkę szkolną. Ostatecznie sztywnych regulacji na ten temat nie ma. Ale pod wpływem takich żądań, sporów i dyskusji zmieniła się świadomość niemieckiego społeczeństwa.

W jakim czasie i jak bardzo się zmieniła?
Jeszcze pod koniec XX wieku, w latach 80. i 90., dominowało myślenie typu: Powinniśmy akceptować obcą kulturę przybyszów bez zastrzeżeń. Nie wolno im niczego narzucać. W XXI wieku dominuje postawa typu: muzułmańskie dzieci chodzące do szkoły powinny używać języka niemieckiego i zachowywać się według zasad, które w tej szkole obowiązują. Rusza trochę chyba spóźniona dyskusja o tym, jakie zasady i wartości świata zachodniego imigranci powinni zaakceptować, jeśli chcą w tym świecie żyć. Dotyczy to m.in. stosunku do kobiet i ich praw, podejścia do homoseksualistów itd. Szerzej jest to dyskusja o znaczeniu szariatu. Dostrzeżono, że niektóre jego założenia są sprzeczne z systemem demokratycznym. Dotyczy to choćby akceptacji przemocy w rodzinie wobec kobiet i dzieci, małżeństw uzgadnianych i łączonych przez rodziców, a nie przez samych zainteresowanych itd. Czy stanowione prawo państwowe powinno mieć wyższość wobec prawa wyznaniowego? Myślę, że ta dyskusja będzie się ciągnęła latami.

Sama dyskusja uświadamia niemieckiej większości, że zagrożenie narasta?
Poczucie zagrożenia jest powiększane, kiedy druga strona otwarcie deklaruje, że nie respektuje zasad większości. Kiedy mówi: chcemy zostać w Niemczech, ale to mają być inne Niemcy, z silniejszą obecnością i rolą islamu, większą liczbą meczetów (jest ich w Niemczech ok. 2,5 tys., wiele w dawnych kościołach chrześcijańskich). Pytanie o niebezpieczeństwo wojny domowej stawiają coraz częściej nie tylko ekstremiści. Jest to równocześnie pytanie o to, jak potoczą się losy społeczności, której istotna część odmawia integracji, separuje się w kulturowo-religijnym getcie, a jednocześnie ma dużą dynamikę przyrostu naturalnego. Tym bardziej, że w części szkół dzieci muzułmańskich imigrantów już teraz są większością.

Co powinniśmy zrobić w Polsce, zanim fala muzułmanów napłynie i do nas?
Warto się tym problemom w Niemczech przyglądać. Nie dlatego, by się złośliwie cieszyć, bo to jest kraj naszych sąsiadów i jesteśmy żywotnie zainteresowani jego stabilnością. Ale póki średni poziom dochodów jest u nas jeszcze na tyle niski, że nie przyciągamy masowo migrantów z państw muzułmańskich, trzeba o tym myśleć, by nie powtórzyć niemieckich błędów. Nie chodzi tylko o zimny pragmatyzm. Muzułmanie w Niemczech to nie tylko gastarbeiterzy, to także azylanci z krajów ogarniętych wojną. Pewien humanitaryzm musi być w polityce państwa obecny. Nie wszystko wolno i należy sprowadzać tylko do kwestii ekonomicznych. Potrzebna jest także równowaga między tymi racjami. W Niemczech wciąż pojawiają się zarzuty, że nie umiano wprowadzić dobrego mechanizmu selekcji imigrantów do pracy. Mówi się już głośno, że ściągano do kraju przypadki dla opieki społecznej. Warto pamiętać: Nie możemy innym narzucać obcej im kultury, ale mamy prawo określić, jakie jest minimum wartości i zasad, które przybysze muszą zaakceptować, jeśli chcą być częścią społeczeństwa tutaj.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska