Po to Pan Bóg dał nam dwie nerki, żeby się można było jedną podzielić

Redakcja
Klaudia Skierska z bratem Czarkiem. Decyzję o przekazaniu mu swojej nerki podjęła w ciągu 3 sekund. Oboje czują się bardzo dobrze.
Klaudia Skierska z bratem Czarkiem. Decyzję o przekazaniu mu swojej nerki podjęła w ciągu 3 sekund. Oboje czują się bardzo dobrze. Archiwum prywatne
Skoro wiele osób ma dylemat, czy zostać dawcą organów po swojej śmierci, to tym bardziej nie mieści się im w głowach, że mogą za życia podarować komuś nerkę. Na szczęście altruiści się zdarzają.

Przeszczepy rodzinne

Przeszczepy rodzinne

W Polsce pobieranie nerek od dawców żyjących odbywa się już od 1964 r., ale kiedyś prawie o tym nie mówiono. Do tej pory pozyskano w ten sposób ok. 500 nerek.

W niektórych krajach na Zachodzie, np. w Holandii, Niemczech, dopuszczalne są przeszczepy w ramach wolontariatu. Oznacza to, że ktoś oddaje nerkę osobie, której w ogóle nie zna, z czystego serca, bez jakiejkolwiek rekompensaty. To tzw. dawca altruistyczny.

W Polsce, zdaniem wielu specjalistów z transplantologii, to na razie niemożliwe.

Klaudia Skierska ma 40 lat, podarowała nerkę bratu Czarkowi, młodszemu od niej o 11 lat. Zapewnia, że nie zawahała się przed operacją ani przez chwilę.

- Podjęłam tę decyzję w ciągu trzech sekund, wyznaczyłam to sobie jako zadanie, które trzeba zrealizować, bez możliwości odwrotu. Ani razu nie pomyślałam: "Boże, co ja robię?. Wspierała mnie w tym niespełna wówczas 12-letnia córka Julia, która powtarzała, że postępuję słusznie i żebym się niczym nie przejmowała. Jedynie koleżanki w pracy kręciły głowami i pytały: "Czy ty się naprawdę nie boisz?".

Cofnijmy się do roku 2003. Brat Klaudii ma wtedy 18 lat. Nagle doznaje bardzo mocnego bólu głowy. Trafia kolejno do dwóch szpitali, w których spędza łącznie pół roku, przechodzi różne badania, długo nie wiadomo, co mu jest. Aż w końcu pada diagnoza: kłębuszkowe zapalenie nerek. Lekarze przepisują mu leki, w tym sterydy, które mają od tej pory pomóc nerkom funkcjonować. Nie mówią jednak, jak długo będą działać, bo nie są w stanie niczego zagwarantować. Terapia lekowa jest skuteczna przez 10 lat. Potem okazuje się, iż nerki są już tak niewydolne, że jedynym ratunkiem dla młodego mężczyzny jest przeszczep. Zaczyna się wyścig z czasem, walka na śmierć i życie.

Nerkę niech da państwo

Dawca u psychologa

Przed zabiegiem dawca i biorca przechodzą badania stwierdzające zgodność tkankową i oceniającą ogólny stan zdrowia ofiarodawcy organu. Dawca musi też odbyć rozmowę z psychologiem, który ma ocenić, czy podjął on swoją decyzję w pełni świadomie, czy nie robi tego pod presją lub by uzyskać korzyść majątkową. Poza tym zgodę na taki przeszczep musi jeszcze wydać sąd rejonowy.

Polskie prawo zabrania handlu narządami. Grozi za to kara pozbawienia wolności od 3 lat wzwyż.

Można przeszczepić: serce, nerkę, wątrobę, trzustkę, płuca, jelito. W większości przypadków dochodzi do tego w wyniku pobrania narządów od zmarłych, u których doszło do śmierci mózgowej i które za życia nie sprzeciwiły się ich oddaniu. Trzeba to zgłosić osobiście lub pisemnie w Poltransplancie w Warszawie. W przypadku oświadczenia woli, gdy chcemy po śmierci zostać dawcą, wygląda to prościej, nie trzeba nigdzie tego zgłaszać. Wystarczy oświadczenie pobrać ze strony internetowej Poltransplantu, wypełnić i nosić przy sobie z innymi dokumentami.

Polskie prawo umożliwia też jednak pobranie narządu od żywego dawcy, w grę wchodzi, co jest zrozumiałe, tylko nerka lub fragment wątroby. Przy czym w przypadku nerki pozwala ono na więcej, ponieważ narząd ten można przeszczepić zarówno osobie spokrewnionej genetycznie z dawcą: rodzeństwu, rodzicom, dziadkom, kuzynom, jak też osobie z nim niespokrewnionej, ale powiązanej emocjonalnie, więc mogą to być i małżonkowie, przybrani rodzice, osoby żyjące w wolnym związku, a nawet przyjaciele. Jeśli natomiast chodzi o wątrobę, to do tego typu przeszczepu dopuszcza się wyłącznie osoby powiązane genami. Polega on na pobraniu jedynie segmentu tego narządu. A u dawcy wątroba z czasem sama się zregeneruje. To taki cud natury.

Na świecie, w tym w Europie, wykonywanie przeszczepów od osób żyjących jest coraz częstsze. W Stanach Zjednoczonych odbywa się w ten sposób ponad połowa transplantacji nerek. W krajach skandynawskich, jak Szwecja, Norwegia, Finlandia, jest ich 40-50 proc., w Niemczech - 16 proc., w Turcji - 70 proc., we Francji - 5 proc. Polska na tym tle wypada mizernie.

Przykładowo w 2013 r. przeszczepów rodzinnych nerek było u nas 57, w 2014 - 55 (oraz 30 fragmentów wątroby), natomiast w tym roku nerkę od żywego dawcy dostało do tej pory 21 chorych, wątrobę - 7.

- Jeżeli chodzi o przeszczepy fragmentów wątroby, to z reguły dawcą jest rodzic, a biorcą najczęściej małe dziecko i zajmuje się tym tylko jeden ośrodek w Polsce, działający w Centrum Zdrowia Dziecka - wyjaśnia prof. dr hab. n. med.
Dariusz Patrzałek z 4. Szpitala Klinicznego we Wrocławiu, doświadczony transplantolog, były wieloletni konsultant wojewódzki w tej dziedzinie na Opolszczyźnie.

- Działa on wzorcowo i zaspokaja istniejące potrzeby, dawców nie brakuje. Matka czy ojciec zrobi wszystko, żeby swoją pociechę uratować. Jeśli chodzi o nerki, to, jak pokazują statystyki, wygląda to bardzo źle. Jest ośrodek, w Warszawie, który dobrze pracuje i robi wiele, by pozyskiwać organy od żywych dawców. Ale to za mało, bo jedna jaskółka jeszcze wiosny nie czyni.

Prof. Patrzałek podaje kilka powodów, które hamują rozwój tego wycinka transplantologii w Polsce. Po pierwsze, za mało jest odpowiednio przygotowanych osób, które zajmowałyby się dawstwem rodzinnym. Brakuje jednak pieniędzy na zatrudnienie dodatkowego personelu i jego wyszkolenie. Po drugie, nie wszystkie ośrodki dializ się do tego przykładają. Wymaga to bowiem przeprowadzania wielu rozmów z pacjentami i ich rodzinami, przełamywania barier, pewnego wysiłku.

- Należy też odpowiedzieć sobie na pytanie, czy jako społeczeństwo jesteśmy w ogóle gotowi do poświęceń na rzecz bliźniego - zaznacza pan profesor. - Polacy uważają siebie za naród katolicki, tymczasem chrześcijaństwo nie przejawia się w deklaracjach, tylko w czynach. Bliski chorego, zapytany, czy chciałby zostać dawcą, odpowiada na przykład: "A dlaczego mam poświęcić swoją zdrową nerkę, skoro państwo powinno mojemu krewnemu zapewnić ją za darmo?". Tylko że biorca może się jej nigdy nie doczekać...

Kolejnym, istotnym powodem zastoju w przeszczepach rodzinnych jest pogarszająca się kondycja zdrowotna Polaków. Na 100 osób, które chciałyby krewnemu oddać nerkę, połowa odpada. Bo nagle, w trakcie wstępnych badań, okazuje się, że ktoś cierpi na ukrytą chorobę, o której nie wiedział, albo jest zarażony jakimś wirusem.

- W mojej klinice przeprowadzamy po trzy-cztery przeszczepy rodzinne rocznie - dodaje wrocławski transplantolog. - Przeważnie rodzice oddają swoją nerkę dzieciom, rzadziej bywa odwrotnie.

Wygrana walka o życie

W czerwcu 2013 r. stan zdrowia Czarka nagle mocno się pogarsza. Znów trafia do szpitala. Wiadomo, że już żadne leki mu nie pomogą. W listopadzie zaczyna dializy, sztuczna nerka zastępuje mu jego własne.

- Zaczęła się też wtedy nasza przygoda z czymś, o czym ani ja, ani brat nie mieliśmy zielonego pojęcia - wspomina Klaudia, która przez przypadek dowiaduje się, że istnieje coś takiego jak przeszczep rodzinny. Trafia na ulotkę na ten temat w szpitalu w Olsztynie, w którym leży jej brat. I właśnie wtedy podejmuje decyzję, że w ten sposób uratuje swojego brata.

Nie obywa się bez perypetii. Klaudia zażywa tabletki na nadciśnienie, do czego przyznaje się jednemu z lekarzy, a ten od razu stwierdza, że jest to powód, który ją dyskwalifikuje, by została dawcą. Ona jednak się nie poddaje. Szuka pomocy gdzie indziej. Tak z bratem trafiają do Szpitala Klinicznego Dzieciątka Jezus Warszawskiego Uniwersytetu Medycznego.

- Powiedziałam Czarkowi, gdy jeszcze byliśmy w Olsztynie, gdzie na stałe mieszkamy, że ma moją nerkę jak w banku, i tego się trzymałam - wspomina Klaudia. - A gdy on po raz kolejny dopytywał się: "czy naprawdę tego chcesz?", to żartobliwie się odgrażałam, że mu w końcu kiedyś przyłożę za tak niemądre pytanie.

Oboje przeszli w Szpitalu Dzieciątka Jezus pierwszą próbę krzyżową, która służy do oceny, czy między dawcą a biorcą narządu istnieje zgodność tkankowa. Wypadła pomyślnie. Było to 9 września 2013 r. Potem Klaudia musiała przejść kolejne, kilkudniowe badania, po czym wróciła do domu. W końcu kazano im obojgu się stawić w warszawskim szpitalu 13 grudnia, gdzie mieli drugą próbę krzyżową. Do przeszczepu doszło 3 dni później.

- O godzinie 8.30 pojechałam na salę operacyjną w świetnym humorze i już o 17.30 rozmawiałam z rodzicami i profesorem, który się nami opiekował. Wiedziałam, że wszystko jest OK, nerka pracuje, że z Czarkiem jest super. Wiedziałam, że moja i nasza walka o lepsze życie udała się.

Transplantacja odbywała się na dwóch salach, najpierw na blok operacyjny wjechała Klaudia, nerkę pobrano jej metodą laparoskopową. A dwie godziny później znalazł się tam jej brat. W piątej dobie po przeszczepie oboje byli już w domu.

- Brat miał rewelacyjne wyniki, cały czas czuje się rewelacyjnie - podkreśla Klaudia. - Musi tylko do końca życia zażywać leki przeciwko odrzutowi. Tak jak w przypadku przeszczepu organu od dawcy zmarłego. Ja też nie mam żadnego problemu zdrowotnego, nie muszę niczego zażywać, nawet tabletek, bo okazało się, że rzekome nadciśnienie miało charakter incydentalny. Gdyby miała ponownie podjąć decyzję o zostaniu dawcą, zrobiłabym to samo. Po to Bóg dał nam dwie nerki, żebyśmy wiedzieli, co robić, że można się jedną podzielić i uratować komuś życie.

Oddaję, bo kocham

Na Opolszczyźnie w historii Oddziału Nefrologii WCM w Opolu dotąd cztery razy przygotowywano pacjentów do przeszczepu nerki od dawcy żyjącego.

- Jeden taki przypadek miał miejsce dawno temu, gdy nasz oddział mieścił się jeszcze w Szpitalu Wojewódzkim na ulicy Katowickiej, brat przekazał wtedy nerkę bratu - wspomina dr Grażyna Bogdanowicz, ordynator Oddziału Nefrologii WCM. - Po jakimś czasie nerka została odrzucona i pacjent ponownie wrócił na dializy. Drugi przypadek dotyczył pacjentki, która też była u nas dializowana, przeszła badania, została zakwalifikowana do przeszczepu rodzinnego, a doszło do niego w Anglii, gdzie wyjechała. Trzecią osobą była młoda kobieta, której podarowała nerkę mama. Transplantacja zakończyła się pomyślnie. Z kolei w przypadku czwartego przeszczepu rodzinnego matka ofiarowała nerkę synowi, ale się nie przyjęła. Na szczęście ten pacjent otrzymał potem kolejną nerkę - od zmarłego dawcy. Tym razem wszystko się udało. Nerka pracuje.
Dlaczego w naszym województwie jest tak mało pacjentów przygotowywanych do przeszczepów nerek od osób żyjących?

- Bo populacja ludzi chorych na nerki jest coraz starsza, poza tym często są oni obciążeni innymi chorobami i na transplantacje jest za późno - odpowiada dr Grażyna Bogdanowicz. - Albo rodzice nie chcą tego daru od dzieci przyjąć. My rozmawiamy z chorymi na temat możliwości dawstwa rodzinnego. Częściej jednak dochodzi do przekazywania nerek dzieciom.

W Szpitalu Klinicznym Dzieciątka Jezus Warszawskiego Uniwersytetu Medycznego, który ma najwięcej pobrań nerek od dawców żywych i przeszczepów tego rodzaju (gdzie Czarek dostał drugie życie) - w 2011 roku został zainaugurowany specjalny program pn. "Żywy dawca nerki. Oddaję, bo kocham", którego celem jest edukacja społeczeństwa oraz prowadzenie szerokiej akcji informacyjnej na oddziałach nefrologicznych i w ośrodkach dializ w całej Polsce. Program miał być finansowany przez Ministerstwo Zdrowia, powinien potrwać do 2020 r., przy czym ministerstwo miało go odnawiać co dwa lata.

- Przez pierwsze dwa lata przebiegał dobrze, byłam wszędzie tam, gdzie mnie zapraszano, dostawaliśmy na to pieniądze - mówi Aleksandra Tomaszek, psycholog kliniczny, koordynator projektu, która przeprowadza rozmowy z chorymi oraz ich rodzinami. - W ubiegłym roku nasz szpital miał 21 pobrań nerek od dawców żyjących, to był najlepszy wynik w historii polskiej transplantologii. Ministerstwo Zdrowia jednak programu nie odnowiło. Ale sobie poradzimy, by nie zaprzepaścić tej idei.

Historie jak z filmu

Każdy pacjent to oddzielna historia, materiał na świetny scenariusz filmowy.

- Teraz mamy pacjentkę, której najpierw chciał przekazać nerkę mąż - opowiada Aleksandra Tomaszek. - Okazało się jednak, że nie ma między nimi tzw. zgodności. Jako drugi chętny zgłosił się więc jej syn, ale też "nie pasowali" do siebie. Aż w końca przyszła do nas synowa tej pani i oświadczyła, że w takim razie ona chętnie odda ten narząd swojej teściowej. Po badaniach okazało się, że jest to możliwe. Zakończyło się happy endem.

Wkrótce w szpitalu Dzieciątka Jezus dawczynią nerki dla 26-letniego bratanka, będzie jego ciotka. Bo mama mężczyzny, choć tego pragnęła, nie mogła tego zrobić ze względu na stan zdrowia. Dlaczego, zdaniem pani psycholog, ciągle zbyt mało ludzi w Polsce decyduje się oddać nerkę czy fragment wątroby bliźniemu za życia? Ze strachu?

- To nie jest decydujący powód - odpowiada Aleksandra Tomaszek. - Na dziesięć par dawca-biorca kwalifikują się na ogół trzy. A do dyskwalifikacji dochodzi najczęściej ze względów medycznych, rzadko z powodów psychologicznych. Na przeszkodzie stają coraz częściej względy immunologiczne. To takie sytuacje, gdy biorca ma przeciwciała przeciwko swojemu dawcy, a mówiąc potocznie - jest na niego uczulony. Natomiast strach o zdrowie w przypadku ofiarodawców nerek ma mniejsze znaczenie. Z mojego doświadczenia wynika, że bardziej biorca boi się o dawcę, ma bardzo duży problem, żeby przyjąć ten narząd od osoby żyjącej. To jest raczej strach o zdrowie i życie dawcy. Ci, co biorą, mają poczucie, że nigdy swojemu ofiarodawcy się nie odwdzięczą.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska