Dlaczego wolne soboty mogą być nam odebrane. I to "na własne życzenie"

Tomasz Kapica
Tomasz Kapica
To, że Polak pracuje mniej wydajnie, to głównie wina pracodawców.
To, że Polak pracuje mniej wydajnie, to głównie wina pracodawców. 123rf
Część polityków chce, by zamiast wolnego dnia za pracę w sobotę pracownik mógł otrzymać dodatkowe wynagrodzenie. W praktyce to droga do wprowadzenia sześciodniowego tygodnia pracy.

Przeszliśmy długą drogę, żeby system pracy przynajmniej zbliżyć do rozwiniętych i przyjaznych zwykłym ludziom krajów zachodniej Europy.

Tymczasem teraz próbuje się zejść z tej dobrej drogi - alarmują związkowcy. To ich reakcja na pomysł Platformy Obywatelskiej, która złożyła projekt zmian w kodeksie pracy. Zakłada on, że pracownikowi, który przychodzi do pracy w sobotę, będzie można za to ekstra zapłacić, zamiast wyznaczać w tygodniu dzień wolny, jak ma to miejsce obecnie.

Ale związkowcy boją się, że pod płaszczykiem tej niby korzystnej zmiany czas pracy w wielu firmach się wydłuży. Że pracodawcy będą oczekiwać, aby pracownik przyszedł sobie dorobić w sobotę. Bo jeśli on nie przyjdzie, to znajdą takiego, co chętnie zgodzi się pracować ponad to, na co dziś pozwala kodeks pracy.

Podczas sejmowej debaty na ten temat pomysł posłów PO skrytykowały wszystkie inne ugrupowania, w tym koalicyjny PSL. Temat spadł z porządku obrad, ale niewykluczone, że niedługo powróci. Bo za są pracodawcy.

- To pracownik i pracodawca powinni decydować o sposobie rekompensaty pracy za ten dzień, mając jednak na uwadze zasadę oddawania w pierwszej kolejności dnia wolnego - mówi Grażyna Spytek-Bandurska, ekspertka prawa pracy Konfederacji Lewiatan.
Obowiązujące obecnie przepisy formalnie zabraniają pracy przez sześć dni w tygodniu. Jeśli zatrudniony z jakichś powodów musi przyjść do pracy w sobotę, to firma ma obowiązek udzielić mu dodatkowego dnia wolnego, np. w przyszłym tygodniu.

Posłowie rządzącej Platformy Obywatelskiej zaproponowali jednak zmianę przepisów. Chcą, by pracodawca, który nie może oddać wolnego za pracę w sobotę, mógł wypłacić za to dodatkowe wynagrodzenie. Jednych ten pomysł bardzo cieszy, a innych przeraża. Przynajmniej teoretycznie może być bowiem prostą drogą do wprowadzenia sześciodniowego tygodnia pracy. Opozycja już bije na alarm.

- Ten projekt jest pułapką na ludzi nie mogących normalnie zarobić na chleb, by próbowali zwiększać swoje zarobki, wydłużając swój czas pracy. W efekcie sześciodniowy tydzień stanie się normą - przekonuje Janusz Śniadek, były szef "Solidarności", obecnie poseł PiS.

Posłowie PO zapewniają, że nie takie są ich intencje. - Przede wszystkim zostawiamy pracownikowi prawo wyboru. Zakładamy, że wielu z nich może jednak chcieć wynagrodzenie za pracę w soboty zamiast dodatkowego dnia wolnego - podkreśla Brygida Kolenda-Łabuś, opolska posłanka Platformy Obywatelskiej.

Będą wymuszać pracę w soboty

Skąd zagrożenie, że z pozoru kosmetyczna, a zdaniem niektórych po prostu ułatwiająca rozliczenia z pracownikami zmiana może zrewolucjonizować system pracy w Polsce?

- Nie oszukujmy się, bezrobocie w naszym kraju wciąż jest dość duże, a pensje bardzo niskie - opowiada pani Joanna, pracownica jednego z dyskontów w Kędzierzynie-Koźlu, która miesięcznie przepracowuje ponad 20 nadgodzin. Nie dlatego, że sama chce, tylko dlatego, że firma tego od niej żąda. - Karty na rynku pracy rozdają więc pracodawcy, a nie pracownicy. Istnieje ryzyko, że kierownictwo firmy, chcąc ciąć koszty poprzez zmniejszanie liczby etatów, będzie wymuszało pracę w soboty. Formalnie każdy będzie mógł przyjść do pracy tylko za swoją zgodą. Ale w praktyce, jeśli tego nie zrobi, firma szybko znajdzie na jego miejsce kogoś, kto zgodzi się zasuwać przez sześć dni w tygodniu.

Związkowcy podzielają obawy pracowników. - To jest w ogóle jakiś powrót do XIX wieku - oburza się Grzegorz Adamczyk, wiceprzewodniczący zarządu regionu NSZZ "Solidarność" Śląska Opolskiego. - Nie po to usprawniano ten system pracy, wyrównywano go do standardów krajów zachodniej Europy, żeby teraz się cofać.

Zdaniem Grzegorza Adamczyka to jeden z elementów polityki, która ma prowadzić do utrzymania niskich płac w Polsce. - Żeby pracodawcy, zamiast dawać należne podwyżki, mogli powiedzieć: "chcesz mieć więcej, to pracuj więcej". No, ale ileż można więcej pracować? Przecież ludzie muszą mieć także czas na odpoczynek.

Z danych Organizacji Współpracy Gospodarczej i Rozwoju OECD wynika, że blisko 8 procent Polaków już teraz pracuje więcej niż przez 50 godzin tygodniowo. Co prawda bardzo daleko nam do Turków, bo tam tak zapracowanych jest aż 40 procent pracowników, ale z porównania z naszymi sąsiadami wynika, że już jesteśmy narodem pracusiów.

W Szwecji na zasuwanie przez więcej niż 50 godzin tygodniowo decyduje się zaledwie 1 procent zatrudnionych. W Niemczech odsetek ten wynosi 5,6 proc, a w Czechach 7 procent. W sumie Polacy spędzają w pracy średnio 1929 godzin w roku, przy średniej dla OECD wynoszącej 1 765 godzin.

W ogóle najmniej pracuje się w Europie Zachodniej. Statystyczny Niemiec spędza w firmie rocznie ponad 500 godzin mniej niż Polak, ale jednocześnie charakteryzuje się cztery razy wyższą produktywnością.

Jest w ogóle bardzo widoczna zależność udowadniająca, że im bogatszy kraj, tym mniej się tam pracuje. W kilku krajach europejskich tydzień pracy jest krótszy niż 40 godzin. W etatystycznej Francji wynosi on 35 godzin w tygodniu.

W Niemczech, Irlandii, Włoszech i Wielkiej Brytanii trwa 39 godzin. Z kolei w Belgii i Holandii zwykle tygodniowo pracuje się po 38 godzin. Warto przy okazji zwrócić uwagę na wiek emerytalny w tych krajach. W Holandii i w Niemczech wyniesie on tyle co w Polsce, czyli 67 lat dla kobiet i mężczyzn. W Belgii wynosi on 65 lat.

A może powodem do zwiększania liczby spędzanych w pracy godzin jest nasza niższa niż w Europie Zachodniej wydajność pracy? Chcąc rzetelnie dyskutować o wydajności, musimy przyjąć, że jest to dochód narodowy wytworzony przez jednego mieszkańca. Czyli inaczej wartość towarów i usług wypracowana przez pracownika. Zależy ona przede wszystkim od struktury całej gospodarki i poziomu technologicznego firm działających na danym rynku.

Dopiero w dalszej części wynika z kwalifikacji zawodowych samych pracowników. Jeśli wydajność jest niska, to winę ponoszą za to głównie pracodawcy, którzy zbyt rzadko inwestują w nowe technologie albo mają problem z samą organizacją pracy.

Przyjmując, że średnia europejska wynosi 100, polska wydajność nie przekracza 58 procent. Przegrywamy z Niemcami (125 proc. średniej unijnej), Szwedami (117 proc.) czy Francuzami (127 proc.).

Świetnie ilustruje to przykład z ostatnich dni. Firma z Tarnowa wygrała przetarg na remont dworca PKP w Kędzierzynie-Koźlu, bo zaoferowała najniższą cenę, konkretnie 10 milionów złotych. Właściciel prawdopodobnie skalkulował, że aby wyjść na swoje, musi teraz wycisnąć robotników jak cytrynę. Wielu z nich zatrudnił więc na czarno, a także nie rozliczał się na czas z robotnikami, nie zapewnił im odpowiedniego sprzętu itd.

Ci protestowali, domagając się zaległych wypłat. Na budowie robił się bałagan, praca szła jak po grudzie. Tak mijały kolejne tygodnie.

PKP w końcu walnęło pięścią w stół i wygoniło nierzetelną firmę. Teraz roboty będą stały przez kilka miesięcy, aż kolej znajdzie kolejne przedsiębiorstwo z branży budowlanej, która poprawi źle wykonane roboty i dokończy całą inwestycję.

Gdyby chcieć zmierzyć wspomnianą wydajność pracy, to w tym przypadku jest ona bardzo niska. Ale na pewno nie ma w tym winy pracowników, którzy stali się ofiarami wyzysku i z tego powodu robota szła jak po grudzie.

Zresztą, związkowcy obawiają się, że proponowane przez PO zmiany dotkną nie tylko pracowników zatrudnionych na podstawie umów o pracę, ale także tych zatrudnionych na tzw. umowach śmieciowych. - Dziś pracują oni po pięć dni w tygodniu, ale pracodawca będzie mógł powiedzieć, że teraz wszyscy zaczynają pracować po sześć dni na tydzień. Będzie tłumaczył, że taki jest teraz system. Dlatego my się zdecydowanie tym zmianom przeciwstawiamy - mówi Grzegorz Adamczyk z opolskiej "S".

To wyjście naprzeciw oczekiwaniom... pracowników?

Za proponowanymi przez Platformę Obywatelską zmianami jest za to zrzeszająca pracodawców Konfederacja Lewiatan.

- Przyjęcie takiego rozwiązania wychodzi naprzeciw oczekiwaniom pracowników, którzy przez uniemożliwienie im dokonania wyboru są obecnie gorzej traktowani, jeśli przypadnie im pracować w soboty, niż w przypadku pracowników wykonujących pracę w niedziele - mówi Grażyna Spytek-Bandurska, ekspert prawa pracy w Konfederacji Lewiatan.

W jej ocenie projekt ma charakter prospołeczny, gdyż wyrównuje sytuację prawną pracowników, a w przypadku zapłaty za przepracowany czas pozwala na uzyskanie wyższego wynagrodzenia.

- Pracodawcy, dokonując rachunku ekonomicznego, będą też racjonalnie podchodzić do wyrażania zgody na wypłatę pieniężną w zamian za pracę w sobotę, gdyż ten rodzaj rekompensowania jest bardziej kosztowny niż udzielanie czasu wolnego - przekonuje Grażyna Spytek-Bandurska. - Koszt pracy w godzinach nadliczbowych jest wyższy co najmniej o drugie tyle. Chcąc wykonać zamówienia, decydują się na bardziej kosztowną ich realizację poprzez pracę w godzinach nadliczbowych, dodatkowo zagrożoną co najmniej grzywnami i mandatami nakładanymi przez inspektorów Państwowej Inspekcji Pracy.

Konfederacja Lewiatan przedstawia jeszcze jeden argument: po wprowadzeniu zmian moc prawną mają zachować przepisy ochronne dotyczące ustalania czasu pracy, w tym zwłaszcza przestrzeganie limitu 150 godzin nadliczbowych w roku kalendarzowym, zachowanie co najmniej 11 godzin odpoczynku dobowego i 35 godzin odpoczynku tygodniowego, obowiązywanie 48-godzinnego tygodnia pracy łącznie z godzinami nadliczbowymi, co jest zgodne z prawodawstwem unijnym i regulacjami stosowanymi w innych krajach.

W roku 2012 r. wśród państw członkowskich UE przeważały te kraje, w których tygodniowy wymiar czasu pracy został określony ustawowo na poziomie 40 godzin z możliwością jego wydłużenia do 48 godzin.

Z danych Lewiatana wynika, że wyjątek stanowiły: Łotwa (wydłużenie maksymalnie do 42 godzin), Austria (do 50 godzin), Szwecja (do 52 godzin) i Węgry (do 60 godzin). Drugą grupę tworzyło 5 krajów, które przyjęły 48-godzinny tydzień pracy: Dania, Holandia, Irlandia, Malta i Wielka Brytania.

Już pracujemy więcej niż na papierze

Warto jednak podkreślić, że polscy pracodawcy w ogóle mają duże problemy z taką organizacją czasu pracy, aby nie naruszać prawa. Jak na dłoni pokazują to kolejne przykłady z Opolszczyzny.

W zeszłym roku Okręgowy Inspektorat Pracy w Opolu przeprowadził 106 kontroli czasu pracy. Ujawniono, że w 34 przypadkach ewidencja przepracowanych godzin była prowadzona nierzetelnie, a w trzech zakładach pracy nie była prowadzona w ogóle. Co gorsza, problem dotyczy nie tylko małych firm "kogucików", ale także dużych, państwowych pracodawców.

Kontrola przeprowadzona w jednym z opolskich urzędów gminy (OIP nie informuje dokładnie w którym, a jedynie opisuje przykład) wykazała, iż w przypadku aż 20 pracowników pracodawca nierzetelnie prowadził ewidencję czasu pracy. Inspektor porównał ewidencję czasu pracy prowadzoną przez komórkę kadrową z zapisami dotyczącymi obecności pracowników urzędu zawartych w protokołach z posiedzeń komisji.

Okazało się, że w ciągu trzech lat w prawie 300 przypadkach nie ewidencjonowano tam pracy w godzinach nadliczbowych. Prowadzona ewidencja dotyczyła jedynie standardowych 8 godzin. W wielu przypadkach nie przedstawiono potwierdzeń na odebranie przez pracownika czasu wolnego w zamian za przepracowane godziny nadliczbowe.

Inny przykład: kontrolerzy inspekcji pracy w jednym ze sklepów ustalili, że pracodawca nie naliczył swojemu pracownikowi aż 570 nadgodzin. OIP nakazał mu wypłacić należne 3169 złotych. Gdyby nie kontrola, pracownik pewnie nigdy nie zobaczyłby tych pieniędzy.

- Główną przyczyną naruszeń przepisów o czasie pracy jest nieznajomość przepisów lub lekceważenie ich przez pracodawców. - podkreśla Łukasz Śmierciak z Okręgowego Inspektoratu Pracy w Opolu. - U części pracodawców pokutuje przekonanie, iż kwestia czasu pracy zatrudnionych pracowników to sprawa drugorzędna, ważniejsze dla nich jest utrzymanie firmy na rynku w trudnym okresie. Kolejnym powodem naruszeń z tego obszaru jest brak pieniędzy czy tzw. optymalizacja kosztów, czyli cięcia gdzie się da, głównie kosztem pracowników. Przypadki takie nie mogą jednak w żadnym stopniu uzasadniać naruszenia podstawowych praw pracowniczych wynikających z przepisów o czasie pracy.

W związku z tymi faktami pojawia się pytanie: a może zamiast rozszerzać tydzień pracy, lepiej by było, gdyby politycy skupili się na tym, aby pracodawcy po prostu przestrzegali już istniejącego prawa i tym samym rzadziej wyzyskiwali pracowników?

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska