Lepsza drezyna niż piękna dziewczyna

Joanna Forysiak <a href="mailto:[email protected]">[email protected]</a> 077 44 80 041
Dziś drezyny robione są na bazie motocykli i syrenek. Od lewej: Marek Klinke, Adrian Bury, prezes Paweł Remisz (siedzi), Henryk Remisz i Dawid Plicko.
Dziś drezyny robione są na bazie motocykli i syrenek. Od lewej: Marek Klinke, Adrian Bury, prezes Paweł Remisz (siedzi), Henryk Remisz i Dawid Plicko.
Silnik kaszle charakterystycznie, jak mały fiat. Fotele wysiedziane, można się w nich zapaść. Drezyna zbliża się do dworca w Białej Prudnickiej.

Zdumieni kierowcy gwałtownie hamują, dzieci w autobusie przyklejają nosy do szyby. Pięcioosobową drezynę z wagonikiem zbudował Henryk Remisz, ojciec prezesa Opolskiego Stowarzyszenia Miłośników Kolei. Obecnie bezrobotny, były oficer policji, z wykształcenia inżynier, specjalista od budowy dróg i mostów. Taki McGyver z Białej. Potrzebował kartki papieru, palnika, spawarki, stali, malucha z 1978 roku. I trochę pomyślunku.

- Na ogólnopolskie zloty przyjeżdżają drezyny zrobione na bazie motocykli i syren - tłumaczy, poprawiając rażąco pomarańczową kolejarską kamizelkę. - Przecież spalinowe DL-ki to też wytwór ludzkiej fantazji, w latach 50. robił je zakład naprawczy taboru kolejowego.

Pojazd z delikatnym poślizgiem zatrzymuje się pod dworcem. Z dawnej świetności stacji pozostały tylko smętne resztki klombów z zeschłymi kwiatami, które jeszcze gdzieniegdzie wystają spomiędzy trawy. Fanatycy ze stowarzyszenia miesiąc oczyszczali trasę, żeby w ogóle było widać tory. Piękny budynek z czerwonej cegły straszy wybitymi szybami, na pierwszym piętrze wisi brudna firanka.

- Dziki lokator - wyjaśnia Marek Klinke (z wykształcenia historyk, przedsiębiorca z konieczności). - Kiedyś przyniósł wyrwany stąd mosiężny znaczek z polskim herbem, chciał za niego trzy złote na wino.
Znaczek udało się uratować, będzie eksponatem w muzeum kolejnictwa. Stowarzyszenie chce je otworzyć właśnie w zdewastowanym budynku dworca. Z bufetem jak z filmu "Miś", panią w białym fartuszku za ladą chłodniczą i trzęsącą się galaretą w menu.

- To była kiedyś jedna z najpiękniejszych stacji, perełka Białej - przekonuje Paweł Remisz (prezes stowarzyszenia, na co dzień technik dentystyczny). - Z oryginalnymi semaforami, żurawiem wodnym do napełniania lokomotyw.
- Ten dworzec to zabytek, nasz majątek narodowy - dodaje pan Henryk.
Miłośnicy kolei są lokalnymi patriotami.

Prywatne tory Thiele-Wincklerów
Na Opolszczyźnie jest kilka pięknych, rzadko wykorzystywanych linii kolejowych. Z Racławic Śląskich w kierunku Krnova lub Głubczyc, w okolicach Baborowa, między Kępnem a Namysłowem. Żeby nimi przejechać, trzeba mieć specjalne pozwolenie PKP. Drezyna jest traktowana jak najnormalniejszy pociąg.

Zapaleńcy z Białej ukochali trasę Prudnik-Moszna. Pachnie rzepakiem, srebrzy się pszenica, z jednej strony w oddali majaczy Biskupia Kopa, a przy dobrej widoczności nawet Pradziad, z drugiej - wieże moszneńskiego zamku. Thiele-Wincklerowie, jego właściciele, wybudowali sobie prywatne tory w 1886 roku, chcieli mieć własne połączenie Prudnik-Gogolin. Państwowe pociągi kursowały tu do początku lat 90., później tylko raz dziennie wiozły do Krapkowic węgiel, papier, drewno.

Koła miarowo turkoczą, spłoszony hałasem zając pędzi przez buraki.
Po ostatnim czyszczeniu trasy tylko w kilku miejscach trzeba uważać na zbyt rozrośnięte krzewy. To wyjątek. Zazwyczaj na drezynowych trasach rosną jeżyny, akacje oraz wszelkie inne kolczaste rośliny. Piła spalinowa jest niezbędna. Pokrwawione ręce to norma.

Tuż przed wsią Krobusz przymusowy koniec wycieczki. Złodzieje rozebrali i wywieźli na złom 250 metrów torów. To, niestety, też norma. Nieraz trzeba było wyskakiwać w locie, bo w niespodziewanym miejscu skończyły się szyny, a drezyna pędziła dalej po gołych podkładach.

- Cięcie szyn to debilizm - Marek nie przebiera w słowach.
Miłośników kolei boli każdy zniszczony metr trasy. Bo ukraść łatwo, ale żeby uzupełnić ubytki torowiska w okolicy Białej, trzeba by wydać 5 mln zł.

Jak stanąć na torach
Zazwyczaj żeby obrócić drezynę, trzeba czterech rosłych chłopów. Ale nie w przypadku pojazdu z Białej. Pan Henryk zamontował w podłodze specjalną dzwignię, rodzaj lewarka na trójnogu. Z jego pomocą drezynę w pożądanym kierunku ustawia jedna osoba. Musi tylko uważać, żeby przypadkiem nic nie uszkodzić. Nie tylko dlatego, że kosztowała 4,5 tysiąca złotych ze składek członkowskich. Każdej należy się szacunek. Nawet tej, która leży do góry kołami na złomowisku. Trzeba ją ratować przed palnikiem. Najcenniejsze są ręczne, tak zwane "kiwajki". W kreskówce Bolek i Lolek pędzili nimi po Dzikim Zachodzie.

- Dla PKP to balast, a nam się przydadzą - mówi pan Henryk. - Będą atrakcją naszej trasy.
Drezyniarze kochają kolej, ale nie PKP. I odwrotnie.
- Ze znanych mi miłośników kolei tylko jeden jest czynnym pracownikiem tej firmy - prezes Paweł uśmiecha się lekko.
- Ale starzy kolejarze mają do niej sentyment, siadają na drezynę i chce im się ryczeć - dodaje ojciec.

Stowarzyszenie chce przejąć linię Prudnik-Moszna, utrzymywać przejezdność, sprzątać, pilnować, otworzyć regularne drezynowe połączenie turystyczne, wpisać się na stałe w rozkład jazdy.
- Jak tu rozmawiać, skoro PKP ma osobne spółki od słupów, osobne od peronów, a jeszcze inne od powietrza krążącego nad dworcem - zżyma się pan Henryk.
Miłośnicy kolei muszą być optymistami. - Jak się chce, to wszystko się osiągnie - mówi Marek. - Kiedyś marzeniem było w ogóle stanąć na tych torach, ten pierwszy krok już za nami.
Monopol PKP został przełamany.

Uwaga na skrzyżowaniu!
Na drezynę prawa jazdy mieć nie trzeba, ale warto znać minikodeks drogowy. W teorii pojazd wyciąga 70 km na godzinę, ale w praktyce nigdy się z taką prędkością nie jeździ. Raz, że warunki techniczne nie pozwalają. Po drugie - nie o szybkość chodzi.

- Tu trzydzieści kilometrów to zupełnie coś innego niż w samochodzie - mówi Paweł, mocniej naciągając bejsbolówkę. Wiatr świszcze w uszach.
Przez przejazdy jedzie się pięć kilometrów na godzinę, przed niektórymi trzeba się w ogóle zatrzymać. Przed wszystkimi głośno trąbić, ostrzegając pieszych i rowerzystów. Gwałtownie zahamowana drezyna jeszcze kilka metrów ślizga się po szynach jak po lodowisku, śmierdzi palonym metalem. Na mokrej trawie ta droga wydłuża się trzy razy. Zasada główna: nikomu nie można ufać.

- Nie raz tir wymusił na nas pierwszeństwo, a bus zawadził nas na przejazdach - opowiada Dawid Plicko, student psychologii.
Miłośnicy kolei muszą mieć oczy dookoła głowy. Także ze względów bezpieczeństwa trasa Prudnik-Moszna jest wymarzona dla turystyki drezynowej. Bezkolizyjna, trzeba zabezpieczyć tylko dwa przejazdy.
Paweł zachorował na kolej po tym, jak dostał od ojca elektryczną kolejkę. Adrian poszedł na jedną kolejarską imprezę i wsiąkł. Dawid dzieciństwo spędził, bawiąc się na stacji w Białej, jeździł nawet wagonami towarowymi. Wszyscy kładli na szynach monety i sprawdzali, z której przejeżdżający pociąg zrobi większy placek.

- Maszynistą lokomotywy już nie będę, to chociaż sobie takim małym pociągiem pojeżdżę - mówi prezes Paweł, wpatrując się w puste tory.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska