Nad stawkiem grała muzyka, a bilet kosztował przed wojną pięć fenigów

Artur  Janowski
Artur Janowski
Dawna pocztówka - datowana na początek XX wieku. Wówczas nie było problemu z niską temperaturą, która zapewniała lód, a na stawku jeżdżono przez ponad dwa miesiące.
Dawna pocztówka - datowana na początek XX wieku. Wówczas nie było problemu z niską temperaturą, która zapewniała lód, a na stawku jeżdżono przez ponad dwa miesiące. archiwum autora
Wielu z nas zachwyca się zdjęciami ślizgawki na stawie Zamkowym. Tymczasem historia łyżwiarstwa w Opolu jest znacznie dłuższa. Dużo wcześniej jeżdżono po lodzie na Młynówce, a niezwykłe wyścigi łyżwiarskie odbywały się na stawie w centrum wyspy Bolko.

Na stare fotografie patrzymy z tym większą nostalgią, że obecnie przed nami cały luty, a mimo to nie ma szans na ślizganie się na stawku. W największej fontannie Opola zamiast lodu jest teraz sporo wody i tylko czekać, aż pojawią się nie łyżwiarze, lecz dzikie kaczki. Przed ponad stu laty taki obraz byłby czymś nie do pomyślenia. Lodowisko powstałe w miejscu dawnej fosy zamku piastowskiego było atrakcją, na którą czekało się miesiącami. Co więcej, wielu mieszkańców, którzy uciekli zimą 1945 roku, zabrało ze sobą w pamięci właśnie obraz tętniącego muzyką lodowiska.

Lodowisko oficerów i dam

Zanim jednak powstało to niezwykłe miejsce, na przełomie XIX i XX wieku opolanie zakładali łyżwy nad brzegiem zamarzniętej Młynówki. Alfred Sosadzin pisał w „Oppelner Heimatblatt” - gazecie wydawanej przez przedwojennych mieszkańców Opola - że lodowisko wytyczano pomiędzy obecnym mostem Zamkowym a istniejącą śluzą. Jazda na łyżwach była wtedy uprawiana głównie przez urzędników oraz oficerów i ich damy, a królem lodu był oficer Viktor Koserowsky.

Dopiero kiedy do dawnej fosy doprowadzono wodę z Młynówki, zdecydowano, że to właśnie na stawku zostanie urządzone naturalne lodowisko. Długo nie było to jednak tak ładne miejsce, jakie znamy z archiwalnych fotografii.

Zamiast obecnego Domku Lodowego istniała bowiem skromna, drewniana chatka, która maksymalnie mieściła 10 osób. W środku stał piec, przy którym można się było ogrzać, a także za sześć fenigów kupić naleśniki lub krzepiący napój ponczopodobny.

Łyżwy wiązano rzemieniami do butów, korzystając z ławek stojących na lodzie. Z czasem pojawiły się łyżwy „Pollux”, zapinane za pomocą dźwigni z przodu. „Polluksy” występowały w dwóch wykonaniach: niklowane i nieniklowane. I tu ciekawostka: niklowane otrzymywali początkujący łyżwiarze, a drugi rodzaj był przypisany do osób, które już potrafiły nieźle jeździć. Za uczestnictwo w ślizgawce trzeba było zapłacić jednorazowo pięć fenigów lub wykupić droższy abonament, a to powodowało, że wiele dzieci tylko obserwowało jeżdżących na zamarzniętym stawie Zamkowym. Na pewno więc dawne lodowisko nie było rozrywką dla każdego.
Zimowe ślizgawki nabrały większego rozmachu, kiedy w mieście powstało stowarzyszenie miłośników jazdy na łyżwach. To jego członkowie - przy wydatnej pomocy miasta - postawili w 1909 roku Domek Lodowy, a potem także znaleźli pieniądze na to, aby lód był gładki jak lustro, o co troszczył się mistrz i jego pomocnicy. Tradycją stały się też koncerty na lodzie.

Jak wspominali dawni mieszkańcy Opola, do rosnącej sławy zimowej atrakcji miał się przyczynić Wilhelm Laske, który już jako dziecko cechował się sporą przedsiębiorczością, a w wieku 21 lat miał własny sklep z mięsem na obecnym placu Kopernika. Ten rzutki opolanin w 1910 roku kupił od Maxa Friedländera restaurację „Eiskeller”, która stała w miejscu obecnego budynku Instytutu Śląskiego. Stąd już rzut beretem miał do stawku i być może dlatego Laske zajął się również prowadzeniem Domku Lodowego, a po nim robili to m.in. bracia Karischowie.

Zanim jednak do tego doszło, stawek w prowincjonalnym mieście aż dwukrotnie gościł mistrzostwa Niemiec w łyżwiarstwie figurowym na lodzie. Za te najbardziej znane uchodzą zawody w 1933 roku, kiedy to 12-letnia Maxie Herber odniosła swój pierwszy wielki sukces, zdobywając mistrzostwo Niemiec, co utorowało jej drogę do międzynarodowej kariery.

- Zawody nie były zlokalizowane w Opolu przypadkowo - ocenia Andrzej Hamada, architekt i miłośnik historii miasta. - Lodowisko dysponowało sztucznym oświetleniem, szlifierką do lodu, nagłośnieniem, szatniami i gastronomią. Był też piękny taras zejściowy - dodaje Hamada.

Alfred Sossadzin, który tuż po wojnie opisywał mistrzostwa, wspominał wielkie tłumy opolan i równie wielkie zaskoczenie, że nastolatka nie miała sobie równych.

- To był największy dzień w historii łyżwiarstwa w mieście, a medal wręczał mistrzyni nasz burmistrz dr Ernst Berger - relacjonował opolanin.

Sossadzin z dumą opisywał również, że samo Opole mogło się pochwalić zawodnikami, których zazdrościły inne miasta. W jeździe w parach podczas mistrzostw dobrze wypadli m.in. dr Jüngling z Milly Förster oraz Alfred Wronna i Grete Wilczek. Tych sukcesów i wielkiego zainteresowania łyżwiarstwem jednak by nie było, gdyby nie lodowisko, które do Opola przyciągało wiele osób.

Niemcy po raz ostatni urządzili stałe lodowisko na Pasiece w 1944 roku
Niemcy po raz ostatni urządzili stałe lodowisko na Pasiece w 1944 roku archiwum autora

Wprawdzie istniała także niewielka, bezpłatna ślizgawka na Pasiece w rejonie dawnego konsulatu polskiego, ale jak oceniał Sossadzin, nie mogła się ona równać sławie lodowiska na stawku, które działało również wieczorami.
Nikomu niepotrzebne miejsce

Kres sławie lodowiska położyła II wojna światowa i zajęcie miasta przez Rosjan w styczniu 1945 roku. Do dziś wiele osób zastanawia się, jakim cudem plądrowanie i pożary, niszczące miasto, przetrwał drewniany Dom Lodowy.

Dopiero po wojnie staw przebudowano na fontannę, a dom przejęło Polskie Towarzystwo Turystyczno-Krajoznawcze.

Zaraz po zakończeniu działań wojennych nikt nie myślał o reaktywacji lodowiska. Nowych mieszkańców Opola interesowała głównie odbudowa zrujnowanych kamienic oraz zakładów przemysłowych, których wyposażenie Rosjanie w sporej części wywieźli jako łup wojenny na wschód.

Ślizgawka na świeżym powietrzu nie była priorytetem, poza tym osób, które były z nią związane wspomnieniami, już w mieście niemal nie było.

- Szczerze mówiąc, kiedy w połowie lat 50. przyjechałem do pracy w Opolu, nie przypominam sobie lodowiska na stawku - opowiada Andrzej Hamada. - Powinienem je pamiętać, bo bardzo lubiłem łyżwy oraz narty, a razem z żoną chętnie ślizgaliśmy się na lodzie, tylko że w zupełnie innym miejscu. W latach 60. - choć trudno to sobie dziś wyobrazić - za lodowisko służył staw w centralnej części wyspy Bolko. Organizowano tam nie tylko ślizgawki, ale także zawody.

Obecnie w każdej pierwszej klasie szkoły podstawowej w Opolu uczniowie słyszą, że na rzekach, stawach i jeziorach ślizgać się nie wolno ze względu na kruchy lód i niebezpieczeństwo utonięcia. Tymczasem - jak można wyczytać w archiwalnej prasie - jeszcze w styczniu 1961 roku na największym stawie wyspy Bolko organizowano zawody noworoczne dla opolskiej młodzieży w łyżwiarstwie szybkim. Wytyczono dwa tory do jazdy z sektorami dla początkujących i zaawansowanych. Wśród chłopców w wieku 7 do 10 lat na dystansie 200 metrów zwyciężył Antoni Bober ze szkoły nr 1, a wśród dziewcząt Krystyna Bober, uczennica nieistniejącej dziś podstawówki nr 92. Podkreślano wzorową organizację i znakomite przygotowanie lodu przez Miejski Komitet Kultury Fizycznej.

Na stawku dwukrotnie organizowano mistrzostwa Niemiec w jeździe figurowej.
Na stawku dwukrotnie organizowano mistrzostwa Niemiec w jeździe figurowej. Muzeum Śląska Opolskiego

Opolanka Ewa Florek - która swoją długą przygodę z łyżwami zaczynała w 1966 roku - ślizgania na Bolko nie pamięta.

- Jeździłam na lodowisku Toropol i wydaje mi się, że wtedy ślizganie na stawku było już sporadyczne - opowiada. - Czasem, wracając z zajęć na lodowisku, bawiliśmy się na zamarzniętym stawku. To jednak na pewno nie było tego typu miejsce jak przed wojną.
Toropol zastąpił stawek

Dawne lodowisko było jednak wykorzystywane przez hokeistów Odry Opole, przyjeżdżały też inne opolskie kluby.

Stanisław Smajda, hokeista Odry Opole, wspomina, że jego zespół najpierw grał na stawku, a potem na kortach tenisowych Odry, gdzie zimą powstawała tafla. Przygotowywano tam dwa lodowiska: jedno dla zespołu, a drugie dla opolan.

- Ale cały czas czekaliśmy na sztuczny lód i doczekaliśmy się go w listopadzie 1961 roku. Byliśmy dumni z nowego lodowiska - opowiada Smajda.

Toropolu by nie było, gdyby nie ambicja ówczesnego przewodniczącego rady narodowej „Papy” Karola Musioła oraz „wychodzenia” pieniędzy u władz przez hokejowego działacza Ernesta Żołędziowskiego. Co ciekawe, choć obiekt nie miał jeszcze dachu, to i tak zazdrościła go Opolu niemal cała Polska, bo był dopiero trzecim sztucznym lodowiskiem w kraju. Toropol cieszył się ogromną popularnością i dlatego stale w niego inwestowano. W 1965 roku postawiono budynek wejściowy z szatniami, a w 1978 r. lodowisko zadaszono.

Naturalna ślizgawka na stawku Zamkowym straciła kompletnie na znaczeniu. Od kilku lat coraz częściej mówi się jednak o powrocie do tradycji naturalnego lodowiska. M.in. dlatego podczas przebudowy fontanny na stawku powstał system nagłaśniający, a zimą w miejscu dysz ustawiane są siedziska. To z nich opolanie mieli korzystać przy zakładaniu łyżew, a przynajmniej takie marzenia miały poprzednie władze Opola.

Ten pomysł zweryfikowała głównie pogoda. Obecnie trudno znaleźć rok, w którym choć przez miesiąc stale utrzymuje się ujemna temperatura. Zamiast ślizgawki na stawku uruchomiono sztuczne lodowisko na Rynku, ale ono też ma problem z utrzymaniem równej tafli. Powrót dla naturalnej ślizgawki w Opolu wydaje się dziś mało prawdopodobny.
Niewielu opolan pamięta, skąd wzięła się nazwa krytego lodowiska Toropol. Tymczasem przyjęta nazwa była kontynuacją zwyczaju nadawania imienia będącego połączeniem nazwy miasta, gdzie zbudowano dane lodowisko, z przedrostkiem „tor”. Dlatego wcześniej katowicki obiekt nazwano Torkatem, a warszawskie lodowisko Torwarem. W 1961 roku dołączył do nich opolski Toropol.

Zimą 1968 roku opolanie bawili się nie tylko na stawku, ale również na pierwszym torze saneczkowym, urządzonym w centrum miasta. Całą ulicę Sempołowskiej zamknięto specjalnie z myślą o dzieciach. Zimowe miesiące były wtedy śnieżne na tyle, że aby użyć sanek, nie trzeba było wyjeżdżać w góry. I to czasem stawało się problemem. Niektóre maluchy pojawiały się z sankami na ulicach, bo wtedy jeździło po nich znacznie mniej samochodów. Mimo to dochodziło do wielu niebezpiecznych sytuacji i dlatego Tadeusz Czarnecki, ówczesny kierownik wydziału komunikacji w prezydium Miejskiej Rady Narodowej, zdecydował o zamknięciu spadzistej ulicy Sempołowskiej. Pomiędzy godziną 13 a 17 wjazdu na ulicę pilnowały barierki i znaki, a na końcu tymczasowego toru wysypywano piasek, który miał w naturalny sposób wyhamowywać dzieci, zjeżdżające od strony placu Armii Czerwonej, czyli obecnym placu Mikołaja Kopernika.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska