Każda tęskni inaczej

Małgorzata Kroczyńska
Małgorzata Kroczyńska
Praca, dom, dzieci. Im więcej codziennych obowiązków, tym lepiej, nie ma czasu na myślenie. Dlatego najgorsze są niedziele i święta. Wtedy najbardziej doskwiera samotność.

Czasami czuję się jak samotna matka - przyznaje Katarzyna Hanyż. - Kiedy wychodzę z córkami na miasto i mijam pary, całe rodziny, to od razu robi mi się smutno. Zazdroszczę tym kobietom, że mają swojego mężczyznę przy sobie.
Jej mąż, chorąży Jacek Hanyż miesiąc temu pojechał do Afganistanu. Razem z 38 kolegami saperami z I brzeskiej brygady.
Najlepiej za dużo
nie myśleć
W Brzegu wiele rodzin może się pochwalić żołnierskimi tradycjami. I wyjazdy na misje pokojowe to dla nich żadna nowość. A jednak ten ostatni wyjazd był wyjątkowy. Nawet dla Jadwigi Siomy, wieloletniej przewodniczącej Stowarzyszenia Rodzina Wojskowa.
- Po raz pierwszy wyjechała tak duża grupa i tyle było wokół tego szumu - tłumaczy. - Przed wyjazdem w naszym klubie garnizonowym mieliśmy kolację pożegnalną. Saperzy przyszli z żonami. Patrzę, a tu takie młodziutkie dziewczyny. Miałam wrażenie, że niektóre jeszcze nie zdawały sobie sprawy, co się dzieje, co je czeka. Ja sama wywodzę się z rodziny saperskiej i wiem, co to znaczy, jak męża nie ma w domu. Dlatego teraz im powtarzam, żeby się nie zaszywały w czterech ścianach, żeby wychodziły do ludzi, bo od siedzenia i myślenia można tylko zgłupieć.
Ewa Lipa najbardziej bała się samotnych weekendów. I w każdą sobotę razem z 4-letnim synkiem uciekała z domu. Do koleżanek, do teściów, na basen.
- Mój Kuba tak się już do tych naszych wypraw przyzwyczaił, że teraz rano tylko oczy przeciera i zaraz pyta: to gdzie dzisiaj jedziemy? - śmieje się pani Ewa, - Ale ja już się trochę uspokoiłam.
Dziękuje Bogu, że ma pracę. Nie, nie chodzi tylko o pieniądze, ale o to, że jest się czym zająć. A po pracy w domu czeka małe dziecko, więc nie ma czasu na zadręczanie się. Wieczorem jest tak zmęczona, że zasypia razem z synem.
Codziennie dojeżdża z oddalonej o 20 kilometrów wsi do Brzegu, do Urzędu Miasta. Jest absolwentką prawa administracyjnego, pracuje w wydziale finansowym. Zaczyna o 7.00, ale przy swoim biurku jest parę minut wcześniej. Włącza komputer i sprawdza, czy nie ma elektronicznej poczty z Afganistanu. Dzięki internetowi może się z mężem często kontaktować. Opowiadać mu, że mały Jakub na każdy odgłos samolotu zadziera głowę, patrzy w niebo i krzyczy "tata leci". Dzięki mailom ona próbuje też oswajać się z afgańską codziennością, w której nocą temperatura spada poniżej 10 stopni, a dzień przynosi 45-stopniowe upały. Tak, internet to świetny wynalazek. Chociaż to jednak nie to samo, co normalna rozmowa.
Nie ma czasu powiedzieć wszystkiego
- Ale rozmowy telefoniczne są krótkie, bo tam w obozie kolejka długa, każdy chce zadzwonić do swoich bliskich - mówi. - I słyszalność jest bardzo zła.
Dla Katarzyny Hanyż poranny dzwonek telefonu to jedyny jasny punkt każdej niedzieli.
- Mąż dzwoni regularnie. I na to tylko czekam, i to mnie cieszy - nie ukrywa. - Ale to jest bardzo krótka wymiana zdań, a człowiek chciałby tyle powiedzieć. Każde z nas ma mnóstwo pytań. A co u ciebie, a co u was, jak sobie radę dajecie? Czy Karolina się uczy - bo starsza córka jest w trzeciej klasie, a co zrobiła Kornela - bo młodsza to taki mały trzpiot, nie do opanowania. Więc te rozmowy są takie chaotyczne. Poza tym połączenie fatalne, trzeba krzyczeć i wsłuchiwać się w każde słowo.
Matka tęskni inaczej
Urszula Prosowicz mówi, że odkąd syna nie ma w domu, każdy dzień bez niego odkreśla w kalendarzu. Budzi się i zasypia z myślą o Krzysztofie. Jej syn poszedł w ślady ojca, dziś już emerytowanego zawodowego żołnierza. Dlatego ona dzieli obawy wszystkich żon, czekających na swoich mężów, ale - jak mówi - tęsknota matki jest inna, jeszcze większa.
- Bo mama przeżywa, mama się martwi, na każdy telefon czeka, na każdy list - tłumaczy. - Mój syn jest bardzo samodzielny, wszystko potrafi zrobić, nawet obiad ugotować. Poradzi sobie, o to się nie martwię, ale musi się tam pilnować, uważać na każdym kroku.
Krzysztof Prosowicz ma 24 lata. Mama rozumie, że żołnierka to jego zawód, sam sobie taki wybrał, nie ma rady. Ale rozumieć, a pogodzić się z rzeczywistością to dwie zupełnie różne rzeczy.
- To nie jest nasza pierwsza rozłąka. Syn we wrześniu zeszłego roku wrócił z Syrii - wyjaśnia Urszula Prosowicz.
- Zanim tam pojechał, co się naprosiłam, żeby został. Nie dał sobie przetłumaczyć.
Rozstania wpisane
w małżeństwo
Przed Ewą Lipą mąż długo ukrywał swoją decyzję o wyjeździe. Wiedział, że jej się to nie spodoba. I miał rację.
- Do końca byłam przeciwna - przyznaje. - Prosiłam, krzyczałam, płakałam. Nic nie pomogło. On już taki jest, jak się uprze, tak zrobi.
Protestowała ze strachu. O niego, bo wiedziała, że nie na wczasy jedzie. I o siebie, bo bała się zostać sama. Chociaż miała pewność, że może liczyć na rodzinę, że kiedy ona będzie w pracy, jej mama troskliwie zaopiekuje się wnukiem.
Owszem, to nie jest ich pierwsze rozstanie. Robert kilka lat wcześniej był już na misji w Jugosławii. Nie widzieli się dziewięć miesięcy.
- Ale wtedy nie byliśmy jeszcze małżeństwem, nie miałam dziecka - tłumaczy. - Miałam za to swoje sprawy, studia we Wrocławiu. To była zupełnie inna sytuacja.
A teraz została w niecałkiem jeszcze urządzonym ich pierwszym wspólnym mieszkaniu. Mąż sam je remontował. Mogła na nim polegać. Gdyby był w domu, nie musiałaby kilka dni temu sama wymieniać przepalonej żarówki. W mieszkaniu wysokim na 3,7 metra to wcale nie prosta sprawa. Poradziła sobie. Gorzej jest z samochodem. On często przy nim dłubał, wszystko sam naprawiał. Jego żona tylko olej potrafi wymienić. Więc kiedy nie ma domowego mechanika, a polonez zaczyna mieć humory, trzeba jechać do warsztatu.
Katarzyna i Jacek Hanyżowie wkrótce będą świętować ósmą rocznicę ślubu. Po raz drugi każde osobno, bo rok temu męża też nie było w domu. Był na wzgórzach Golan. Kiedy wrócił, miała nadzieję, że na dłużej, a tymczasem minęło pół roku i znowu wyjechał.
- Znamy się od szkoły średniej. To, że on poszedł do szkoły wojskowej,
to była nasza wspólna decyzja - opowiada Katarzyna Hanyż. - Myśleliśmy już o przyszłości, a wojsko dawało pewne szanse, dawało mieszkanie. Ale muszę przyznać, że nie tak sobie to wszystko wyobrażałam. Nawet do głowy mi nie przyszło, że jego praca będzie się wiązać z takimi historiami, że rozstania będą wpisane w nasze małżeństwo.
Każdemu wyjazdowi męża towarzyszyły obawy. Kiedy jechał na wzgórza Golan młodsza córka miała zaledwie 1,5 roku. Bała się, czy poradzi sobie z dwójką dzieci, bo chociaż to dziewczynki i w ich wychowaniu potrzebna jest męska ręka. Gdy Jacek Hanyż wyruszał do Afganistanu emocje były jeszcze inne.
- Przez to, że zrobiło się wokół tego tyle zamieszania, hałasu, to oficjalne pożegnanie przez ministra... Z tego wszystkiego zaczęły mnie nachodzić różne wątpliwości, zaczęłam się bać - mówi Katarzyna Hanyż. - W końcu to pierwszy wyjazd w tamte tereny, nie wiadomo było, czego się spodziewać. Teraz już jestem spokojniejsza. Mąż mi opisał, jak tam jest i ciągle powtarza, żeby się nie martwić, że jeszcze wielu rzeczy w życiu nie zrobił i ma do kogo wracać.
Pani Katarzyna ma swój sposób na radzenie sobie z tęsknotą. Zdjęcia męża wiszą na lodówce. Kiedy się kręci po kuchni, zerka na nie i to jej pomaga, uspokaja. O tacie bez przerwy przypominają jej córki, codziennie musi odpowiadać na pytania, dlaczego wyjechał i kiedy wróci. Młodsza, trzylatka, niewiele jeszcze rozumie, ale kiedy w telewizji usłyszy słowo "Afganistan", już kojarzy, wie, że to tam jest jej tata. Ewie Lipie o mężu przypominają rozwieszone w domu myśliwskie trofea, bo Robert jest zapalonym myśliwym. A jego zdjęcie nosi w portfelu, razem ze świętym obrazkiem, który dostała od wojskowego kapelana, z Modlitwą o szczęśliwą służbę wojskową. W domu państwa Prosowiczów na okrągło ogląda się albumy. I nagrywa wszystkie wiadomości, w których pojawia się choćby wzmianka o Afganistanie.
Wszystkie rodziny saperów dostały w prezencie kasety z pożegnania żołnierzy na wrocławskim lotnisku. Dzięki uprzejmości TVN 24 można było dograć także fragmenty filmu, jakie już w Afganistanie nakręcili amerykańscy dziennikarze. Brat sapera Krzysztofa Prosowicza przegrał tę kasetę całej dalszej i bliższej rodzinie. Teściowa Roberta Lipy zamówiła w jego intencji mszę w kościele ("mąż jak się o tym dowiedział, mało zawału nie dostał" - śmieje się Ewa Lipa). Po mszy cała rodzina zebrała się w domu przed telewizorem i oglądała film z kasety.
Chociaż kobiety narzekają, że nie ma przy nich ich mężczyzn, przyznają też, że rozstania łączą. Ewa Lipa żartuje, że kiedy przeczytała pierwszy czuły mail od męża, była mile zaskoczona. Katarzyna Hanyż mówi wprost:
- Nieobecność męża w sumie wyszła nam na dobre, scementowała nasz czasami burzliwy związek.
Nasi proszą o kawę
Jadwiga Sioma codziennie czuwa w klubie garnizonowym, a i w domu przyjmuje telefony od żon saperów. Czasem chcą tylko pogadać ("nawet jestem informowana, co napisał, i ile razy było kocham cię"). Czasem potrzebują pomocy. Którejś zepsuła się lodówka? Nie ma sprawy, pani Jadzia załatwia ekipę z jednostki i wysyła pod wskazany adres. Ona wie pierwsza, że uruchomiono nowy numer telefonu satelitarnego i można już wysyłać paczki do Afganistanu i że "nasi chłopcy" proszą o kawę, cukier i dobre okulary słoneczne.
Kobiety już snują plany, co będzie, kiedy ich mężczyźni wrócą. Ewa Lipa chciałaby dokończyć remont mieszkania, ale mąż marzy o nowym samochodzie.
- Niech sobie kupi - mówi.
Rodzina Hanyżów chciałaby pojechać na wczasy, nareszcie razem. A Jadwiga Sioma planuje o huczny bal. Na powitanie.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska