Nie jestem takim ideałem

Redakcja
Teresa Lipowska (rocznik 1937), warszawianka, absolwentka średniej szkoły muzycznej w klasie fortepianu i Państwowej Wyższej Szkoły Teatralnej w Łodzi. W latach 1957-85 występowała w warszawskim Teatrze Ludowym (od 1975 „Nowym”), a w l. 1985-92 była aktorką Teatru Syrena, w którym - już na emeryturze - gra nadal. Przez wiele lat związana była także z kabaretem „Dudek”. Zagrała w ponad 80 filmach, pracowała w radiu, dubbingowała postaci w kreskówkach. W 2004 czytelnicy pisma „TeleTydzień” wyróżnili ją TeleEkranem za rolę Barbary Mostowiak w serialu „M jak miłość”.  Mąż Tomasz Zaliwski - aktor.
Teresa Lipowska (rocznik 1937), warszawianka, absolwentka średniej szkoły muzycznej w klasie fortepianu i Państwowej Wyższej Szkoły Teatralnej w Łodzi. W latach 1957-85 występowała w warszawskim Teatrze Ludowym (od 1975 „Nowym”), a w l. 1985-92 była aktorką Teatru Syrena, w którym - już na emeryturze - gra nadal. Przez wiele lat związana była także z kabaretem „Dudek”. Zagrała w ponad 80 filmach, pracowała w radiu, dubbingowała postaci w kreskówkach. W 2004 czytelnicy pisma „TeleTydzień” wyróżnili ją TeleEkranem za rolę Barbary Mostowiak w serialu „M jak miłość”. Mąż Tomasz Zaliwski - aktor.
Z aktorką Teresą Lipowską (Barbarą Mostowiak z "M jak miłosć") rozmawia Małgorzata Kroczyńska

- W grudniu padł rekord. Według danych firmy AGB Polska ponad 11,5 miliona telewidzów oglądało kolejne odcinki "M jak miłość". Miłośnicy serialu mają w internecie swoje strony, na nich dyskutują zawzięcie, czy Małgosia powinna wyjść za Stefana, czy przetrwa związek Madzi i Pawła, a Marta rozwiedzie się z Jackiem... Gdzie jest klucz, dlaczego właśnie ten film tak się ludziom podoba, budzi tyle emocji?
- Wszyscy pracujący przy tym serialu jesteśmy tą ogromną popularnością zaskoczeni. Kiedy zaczynaliśmy kręcić, nikt z nas nawet nie pomyślał, że to potrwa tak długo. A przecież gramy już prawie pięć lat! Ja sama nie jestem wielką wielbicielką seriali, generalnie uważam, że nie są najlepsze. I ten nasz też nie jest może genialny, ale po prostu trafia w prawdziwe problemy, które na co dzień dotykają nas wszystkich. W "M jak miłość" dzieje się dobrze i źle, są momenty sympatyczne, są i tragiczne, ale jest też coś, czego w życiu nam chyba najbardziej brakuje, jest taka integracja rodziny.
- To dość sielankowy obraz. Wszyscy się kochają, szanują, wspierają i nawet z największych kłopotów udaje im się wybrnąć...
- ...a każdy by tak chciał. I to jest myślę jeszcze jeden powód, dla którego ten serial jest tak chętnie oglądany. Oczywiście, to jest bajka, ale przecież bohaterowie się rozwodzą, tracą pracę, są kochanki, są zdrady, i świństwa im robią, i lądują w szpitalu. Nie zawsze jest kolorowo, chociaż rzeczywiście jakoś łatwiej z kłopotów wyjść obronną ręką. Bo to jest film!
- W tym roku w plebiscycie telewidzów na ulubioną postać kobiecą wygrała Barbara Mostowiak. Pani, odtwórczyni tej roli, odebrała TeleEkran. To na pewno powód do satysfakcji, ale z drugiej strony trudno nie oprzeć się wrażeniu, że ludzie wybrali ideał. Ta pani bohaterka jest taka... nierzeczywista. Kochająca matka, cudowna żona, co to zawsze wybaczy, przytuli, doradzi.
- No, tak, też uważam, że może nawet jest za bardzo idealna, za ciepła. W życiu trudno sobie wyobrazić, że można razem 40 lat przeżyć i ani razu się nie pokłócić. Ja w zeszłym roku z moim mężem też świętowałam 40-lecie małżeństwa. Bardzo się kochamy, szanujemy, ale przyznaję, różnie bywało. O rozwodzie wprawdzie nigdy nie było mowy, ale ciche dni się zdarzały.
- Nie próbowała pani wpłynąć na scenarzystów, żeby tę Barbarę odarli z takiej bezgranicznej dobroci, żeby choć od czasu do czasu kobieta mogła walnąć pięścią w stół, wykrzyczeć złość, obrazić się na cały świat?
- Nie, nie ma takiej możliwości. Główna scenarzystka, pani Ilona Łepkowska, mówi, że gdyby wszyscy jej chcieli podpowiadać, jak widzą swoją postać, niech lepiej sami piszą scenariusze. Jedyne, na co sobie pozwalam, to zmiany językowe. Serial w szczegółach pisze kilku scenarzystów. Młodzi piszą dialogi. I czasem one są takie literackie, bardziej z Żeromskiego i z Prusa niż z Mostowiakowej, nie pasują do kobitki, która mieszka na wsi. Ona nie będzie przecież mówiła jakimś wyszukanym językiem. I ja mam carte blanche na to, co mówię i jak mówię. To pani Łepkowska akceptuje, bo wie, że ja naprawdę już siedzę w tej postaci.
- Więc ile Teresa Lipowska ma z Barbary Mostowiak?
- Taka idealna na pewno nie jestem, ale też bardzo kocham dom, rodzinę, choć moja jest znacznie mniejsza niż Mostowiakowej, bo mam tylko jednego syna. Poza tym jestem chyba bardziej apodyktyczna niż Barbara, ale z kolei prywatnie mam jak ona podobne spojrzenie na dzieci, wnuki. Barbara wszystkie traktuje jednakowo i to jest chyba prawdziwe, jak w życiu. No, może pobłaża trochę Markowi, co też jest zrozumiałe, bo to rodzynek, jedyny syn.
- I dzięki niemu ma pani też najmłodszego filmowego wnuka, Mateusza.
- Wcześniej często miałam filmowe dzieci, chyba w sumie z sześćdziesięcioro i zawsze świetnie mi się z nimi grało, ale ten nasz Mateusz z "M jak miłość" jest wyjątkowo sympatyczny. On rośnie z tym serialem. Kiedy pierwszy raz pojawił się na planie, miał trzy czy cztery miesiące. W tej chwili biega, rozmawia i mówi do mnie "babcia Basia". A ja zresztą w tym roku zostałam prawdziwą babcią. Mój wnuczek Szymon ma siedem miesięcy.
- Jest już pani tak rozpoznawalna na ulicy, że nie da się spokojnie przejść?
- Prawie że. Ludzie się do mnie uśmiechają, pozdrawiają. Jeżeli to jest uśmiech albo "dzień dobry", to bardzo sympatyczne, ale cóż, są też ludzie dość nachalni. Zaczepiają, dotykają, pokazują palcem. I całkowicie utożsamiają mnie z Barbarą. Pytają: "A dlaczego ta pani córka się rozwodzi?" albo proszą: "Niech pani pozdrowi Lucjana".
- A listy od widzów pani dostaje?
- Dostaję. Niestety, bo w większości to są prośby, żeby pomóc, przysłać pieniądze. Wiem, że moje koleżanki z serialu też dużo takich listów dostają. Ludzie piszą, że jestem taka dobra, że tak mnie kochają, a są w takiej trudnej sytuacji. Przeważnie to są emerytki, kobiety schorowane, które piszą, że potrzebują pieniądze na leki, okulary. Wiem, teraz bardzo ciężko jest żyć, ja to rozumiem, ale z kolei ludzie muszą zrozumieć, że my nie jesteśmy w stanie pomóc każdemu. Owszem, bierzemy udział w różnych akcjach charytatywnych, koncertach, aukcjach. Tak staramy się pomagać.
- Ma pani za sobą lata pracy w teatrze, zwłaszcza w warszawskiej "Syrenie". I role w bardzo wielu filmach, że przypomnę tylko z tych odleglejszych "Rzeczpospolitą babską" i z nowszych "Tatę", gdzie grała pani zupełne przeciwieństwo Barbary Mostowiak, strasznie jędzowatą babę, teściową Bogusława Lindy. Tymczasem dopiero teraz, po 45 latach pracy, nadszedł w pani życiu moment chyba największej sławy.
- Na pewno. Dlatego że tylko seriale dają taką popularność. Wcześniej już zresztą w paru grałam, bo i w "Rodzinie Połanieckich", i w "Blisko, coraz bliżej". Ale tamte widać nie zapadły ludziom w pamięć.
- Może... życie zaczyna się po sześćdziesiątce?
- Oj, nie, wręcz przeciwnie. Oczywiście, jestem bardzo szczęśliwa, że na emeryturze mogę jeszcze pracować. Wiele moich koleżanek, w tym samym co ja wieku, jest załamanych, bo chętnie by jeszcze popracowały, ale nie zdarzył im się taki serial jak mnie i muszą żyć tylko ze skromnej emerytury. Dlatego bardzo się cieszę, że robię to, co lubię, gram sympatyczną postać i w dodatku dostaję za to pieniądze.
- Ale szkoda, że to się nie zdarzyło wcześniej?
- Szkoda, jasne, że szkoda. Bo gdybym miała taką popularność, jak dziś, w wieku 30-40 lat, to mogłyby mnie czekać jeszcze inne role, ciekawsze. A w tej chwili dla kobiet w moim wieku ról jest niewiele. Więc nie wybrzydzam.
- To teraz proszę zdradzić, kiedy i jak skończy się akcja "M jak miłość".
- Nie wiem i nie sądzę nawet, żeby pani Łepkowska to wiedziała. Ona ma plany tylko na jakiś czas. To się może zmienić ze względu na widzów, ale i na zawodowe, i życiowe wybory aktorów. Przecież nie żyjemy tylko tym serialem. Marta, którą gra Dominika Ostałowska, swego czasu została pobita, zapadła w śpiączkę, bo aktorka była w ciąży i musiała przerwać zdjęcia. Jacek, czyli Robert Gonera, też zniknął na jakiś czas, bo zawodowo robił coś innego. No i jest też taka absolutna kolej rzeczy, że ciekawych pomysłów będzie pewnie coraz mniej. Myślę, że może jeszcze z rok i akcja wygaśnie. Dobrze, gdyby serial się skończył przy wysokiej oglądalności. Przykro byłoby, gdyby się po prostu znudził.
- Rozmawiamy w przededniu Bożego Narodzenia i nie mogę nie zapytać, jakie będą te święta w pani domu?
- Zawsze mam piękne święta, bardzo tradycyjne. Kiedyś w moim domu wigilie były na kilkanaście osób, kiedy jeszcze mama i ojciec żyli, brat i siostra z rodzinami, wszyscy zjeżdżali się do mnie. Śpiewaliśmy kolędy, które wcześniej odbijaliśmy na ksero, żeby odśpiewać wszystkie zwrotki. Ja grałam na pianinie, syn na keyboardzie. Teraz tak się składa, że syn ma bardzo dobre kontakty z całą rodziną swojej żony, jego teściowa jest moją przyjaciółką, więc wigilie i wszystkie święta spędzamy wspólnie. Każdy dostaje przydział, wie, co ma zrobić. Ja - zupę grzybową, karpia smażonego i tam jeszcze coś. W tym roku nasza Wigilia będzie wyjątkowa także dlatego, że to pierwsze święta naszego wnuka, Szymulka.
- Czego pani życzyć z okazji tych świąt i Nowego Roku?
- Chciałabym zagrać coś naprawdę ciekawego, może w Teatrze Telewizji albo w filmie. Ciągle mam nadzieję, że jakaś ważna rola jeszcze jest przede mną.
- Życzę spełnienia tych marzeń.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska