Polak w Anglii - chłopak do bicia

fot. Jolanta Reisch
Wiktor Moszczyński ze Zjednoczenia Polaków w Wielkiej Brytanii zebrał egzemplarze „Daily Mail” z tekstami atakującymi przybyszów z Polski. Ważą 6 kilo.
Wiktor Moszczyński ze Zjednoczenia Polaków w Wielkiej Brytanii zebrał egzemplarze „Daily Mail” z tekstami atakującymi przybyszów z Polski. Ważą 6 kilo. fot. Jolanta Reisch
Polacy wywieźli z Wielkiej Brytanii prawie wszystkie banknoty 50-funtowe - napisał "Daily Mail". Polonia w Anglii idzie z dziennikiem na wojnę.

"Superkibel, o który walczą polscy imigranci, by spędzić w nim noc za 20 pensów", "Napływ imigrantów z Europy Środkowo-Wschodniej może doprowadzić do wybuchu walk rasowych na wsiach", "Wdowa sama musiała wypełnić akt zgonu męża, ponieważ polski lekarz nie znał angielskiego", "Polscy imigranci zabierają brytyjskiej gospodarce bilion funtów", "Milion funtów zasiłku rodzinnego wysyłają co miesiąc do swego kraju polscy imigranci".

Tytuły w brytyjskim "Daily Mail" krzyczą tak już od dwóch lat. Śmiało można powiedzieć, że"Daily Mail" szczuje Anglików na imigrantów z Europy Środkowej i Wschodniej. Na Polaków w szeczgólności. Lista naszych przywar i grzechów jest długa:
Polacy kradną mieszkańcom Wysp różne rzeczy. Na przykład: pracę, miejsca w szpitalach, miejsca w szkołach, bezpieczeństwo, benefity (zasiłki), pieniądze, szczególnie w 50-funtowych banknotach, a nawet zwierzęta przez Anglików uważane za niejadalne, czyli łabędzie i karpie, w parku

Praca
To dla niej większość Polaków przyjechała na Wyspy. Często nie najwyżej płatna, dostępna nawet przy kiepskim angielskim.
Czy trzeba ją było zabierać Anglikom? Niekoniecznie. Oni jej nie chcą. Przykład? Proszę bardzo! W programie BBC, emitowanym w brytyjskiej telewizji 11 marca, pokazano taką scenę: Kamera towarzyszy najpierw polskim i litewskim pracownikom na polu. Zbierają dynie. Potem dziennikarz idzie pod JobCentre, czyli tutejszego pośredniaka. Tam natyka się na garstkę młodych ludzi. W markowych bluzach, dresach… Włosy utlenione, postawione na żel…

- Co myślicie o imigrantach? - pyta dziennikarz, znany dokumentalista, Tim Samuels.
- Zabrali nam robotę - odpowiada jeden z nich - pracują za 50 pensów na godzinę. Tego od Brytyjczyków nie można wymagać. My nie pójdziemy robić za 2 funty na godzinę, najmniej 7 musimy dostać.
- Na ile jesteś zdesperowany, żeby wziąć jakąkolwiek pracę? - zagaduje dziennikarz kolejnego bezrobotnego.
- Bardzo zdesperowany - słyszy w odpowiedzi.
- W takim razie mam dla ciebie propozycję. Zbieranie i pakowanie warzyw. Od jutra. Za 7 funtów na godzinę.

- Nie. Raczej nie - chłopak odwraca się i znika za rogiem.
Z tą samą propozycją zwraca się do blondyna z puszką piwa w ręce.
- Po to tutaj Polacy i Czesi są. Żeby odwalać taką gównianą robotę. Nie będę pracował z imigrantami.
- Zresztą na polu jest zimno - usprawiedliwia się inny.
Strzela otwierana puszka piwa. Młodzieńcy odchodzą, by przeżyć kolejny ciężki dzień. Dzień bez pracy, zabranej im przez pieprzonych imigrantów. Za to ze szczodrym zasiłkiem od brytyjskiego rządu w kieszeni. Z podatków, płaconych również przez ponad pół miliona pracujących tu legalnie Polaków.
- Przez dwa lata zgłosiło się do nas trzech angielskich pracowników - wyznają farmerzy z dokumentu BBC - gdyby nie imigranci, musielibyśmy zwinać interes..

Miejsca w szpitalach
W Wielkiej Brytanii publiczna służba zdrowia nie ma najlepszej opinii, ale na prywatną mało kogo stać, Przy służbie zdrowia "majstruje" każdy kolejny rząd i niewiele to zmienia.,Ostatnio "Daily Mail" znalazła winnych: to przybysze znad Wisły.
"Pięć tysięcy polskich dzieci rodzi się każdego roku na Wyspach" - alarmuje gazeta. I sugeruje, że Polki przyjeżdżają rodzić do Anglii, ponieważ mogą tu bezpłatnie dostać znieczulenia.

- Co za bzdura - komentuje Ewa z Warszawy. - Żadna ciężarna konie będzie jechać przez pół Europy tylko po to, by mieć darmowe znieczulenie.
Prawda jest inna, o czym można przeczytać na forach internetowych, odwiedzanych przez matki Polki na wygnaniu, jak same siebie nazywają. Owszem, rodzą w angielskich szpitalach, jeśli muszą. I nawet część z nich sobie to chwali. Ale nierzadkie są przypadki, że ciężarne Polki z Wysp jadą rodzić do kraju.
Bo tu można zawsze liczyć na pomoc rodziny.
Benefity
To słowo oznacza zasiłki, czyli życie na koszt podatników. Konkretnie chodzi o tzw. child benefitt - zasiłek, który należy się każdemu dziecku na Wyspach, którego rodzic płaci podatki. Należy się bez względu na dochody rodziców. 18 funtów i 10 pensów tygodniowo na pierwsze dziecko, na każde kolejne - 12.10
- Milion funtów zasiłku na dzieci co miesiąc płaci angielski podatnik matkom w Polsce - wyliczyli dziennikarze "Daily Mail" i wtórujący im konserwatywni politycy. To prawie 21 milionów funtów rocznie. Pieniądze te powinny być - ich zdaniem - lepiej spożytkowane, na przykład na pomoc najbiedniejszym Anglikom.
Wszyscy mocno podkreślają, że zasiłek ten funduje brytyjski system podatkowy. Jednak zapominają, że polscy pracownicy dorzucają do tego systemu około 2 miliardów rocznie. Można to łatwo wyliczyć, bo wszyscy pracownicy z Polski wciąż muszą się rejestrować w Home Office (brytyjskie Ministerstwo Spraw Wewnętrznych).

Jedna z polskich firm księgowych na Wyspach wyliczyła ponadto, że Wielka Brytania tak naprawdę oszczędziła na pracownikach (tylko z Polski) nawet 350 miliardów. Skąd tak wielka liczba? Nad kanał po pracę przyjechali ludzie z wyuczonym fachem. Nie trzeba było ich edukować, łożyć na opiekę medyczną, nie trzeba było ich utrzymywać. Czysty zysk.

Pieniądze
Dużo pieniędzy, bo prawie miliard złotych przesłali polscy imigranci do domów.
- I nie wydają tych pieniędzy w naszych angielskich sklepach, restauracjach czy innych naszych biznesach - narzeka mister Almando, który prowadzi sklep typu "mydło i powidło" na głównej ulicy w Chingford Mount.
Nieprawda, Polacy, wydają. I to sporo. Na te rzesze babć, cioć, wujków, kuzynów oraz rodziców, których zapraszają na weekend, by im pokazać Londyn. By ich zabrać nad angielskie morze.

Wiktor Moszczyński ze Zjednoczenia Polaków w Wielkiej Brytanii zebrał egzemplarze "Daily Mail" z tekstami atakującymi przybyszów z Polski. Ważą 6 kilo.
(fot. fot. Jolanta Reisch)

A poza tym, jak zauważyła słusznie mieszkająca od lat na Wyspach dr historii Aneta Lacmańska, być może to jest właśnie wyrównanie rachunku za to, co Brytyjczycy wypompowali przez lata ze swoich zamorskich kolonii.
To ponoć Polacy wywieźli z Wysp prawie wszystkie banknoty pięćdziesięciofuntowe, powodując tym kryzys w brytyjskim systemie monetarnym. Taka w polskim narodzie jest siła.

Zwierzęta
To konik Brytyjczyków. Kochają je bardzo, dlatego emocjonalnie reagują, gdy co jakiś czas brukową prasę obiega wieść: Dzicy przybysze z Europy Środkowej pożerają nasze łabędzie. Te wspaniałe ptaki, należące do królowej. To wstyd i hańba".

Łabędzie, owszem, były uważane za rarytas, ale ze sto lat temu. Nie można wykluczyć, że jakiś niedoinformowany albo bardzo głodny przybysz z kontynentu zjadł ptaka. Ale na przypinanie Polakom łatki łabędziożerców to trochę za mało.
Brytyjczycy wymyślili też i rozwiesili znaki zakazujące łowienia karpi w rzekach. To znaczy łowić można, ale potem trzeba je uwolnić.

Kultura
Tej Polacy jako nacja podobno wcale nie mają. Wszystko dlatego, że jeden głupek, nazwany przez angielską prasę polskim Boratem, powiedział, że obmacywanie kobiet w Polsce to norma. Roztrąbiono to na cały kraj.
Nie można wykluczyć, że właśnie dlatego brytyjskie Ministerstwo Spraw Wewnętrznych planuje wydać broszurkę o tym, jak imigrant po przekroczeniu kanału La Manche powinien się zachowywać. Instrukcja pouczy, aby imigranci nie denerwowali angielskich sąsiadów. Projekt ulotki obejmuje m.in. zakaz plucia na chodniki i obmacywania kobiet. Instrukcja będzie przestrzegać przed prowadzeniem pojazdów po pijaku. Przypomni o obowiązku posyłania dzieci do szkoły i zwróci uwagę imigrantom, by nie śmiecili na ulicach i nie utrudniali życia sąsiadom przez głośne słuchanie muzyki.

- Wielka Brytania przyjmuje z otwartymi rękoma ludzi, którzy chcą tu mieszkać i pracować. Jednak muszą to robić według naszych reguł. Dlatego chcemy jasno powiedzieć, jakie zasady u nas obowiązują - tłumaczy konieczność wprowadzenia "pakietów powitalnych" Hazel Blears, minister ds. społeczności lokalnych.

Tak jakby we własnym kraju przybysze ze Środkowo-Wschodniej Europy spali w szałasach, jedli z podłogi i załatwiali się w krzakach.
Za to panowie z Bristolu, Londynu czy Leeds na kawalerskich wieczorach w Krakowie czy Wrocławiu pokazują tubylcom przykłady "angielskiej" kultury, o których głośno potem w polskiej prasie.

Sześć kilo protestu
90 krzykliwych artykułów, skierowanych przeciwko imigrantom, z czego 45 dotyczy bezpośrednio Polaków, opublikowała w ciągu ostatnich dwóch lat "Daily Mail". Wszystkie je prześledził Wiktor Moszczyński ze Zjednoczenia Polaków w Wielkiej Brytanii. Zebrane razem gazety ważą ponad sześć kilogramów. W formie protestu trafiły już do biur Press Complain Commission (organizacji zajmującej się badaniem rzetelności angielskiej prasy) oraz Equality and Human Rights Commission (rządowa komisja do spraw równości i praw człowieka).
- Antyimigracyjna kampania "Daily Mail" skierowana przeciwko przybyszom z Europy Środkowo-Wschodniej kontrastuje z pozytywną opinią większości mediów, polityków, pracodawców, a nawet związków zawodowych - uważa Wiktor Moszczyński.

Nic w tym dziwnego. Ten konserwatywny tabloid znany jest ze swoich antyimigranckich wystąpień. Tradycja ta sięga wielu lat wstecz. Jeszcze w czasach przedwojennych i wojennych "Daily Mail" zamieszczała artykuły skierowane przeciw żydowskiej imigracji, i to tej z okupowanej przez nazistów Europy. Potem przyszła kolej na piętnowanie przybyszów z dawnych brytyjskich kolonii. Najnowszy "chłopiec do bicia" to emigracja zarobkowa z Europy Środkowo-Wschodniej, która nasiliła się po otwarciu brytyjskiego rynku pracy w maju 2004 roku.
Przedstawiciele gazety twierdzą, że nic nie mają przeciwko imigrantom jako takim, a wszystkiemu winna jest polityka rządu. Oczywiście laburzystowskiego rządu Gordona Browna i jego poprzednika Tony'ego Blaira.

Wśród 90 tytułów z "Daily Mail" wyszczególnionych w pismach protestacyjnych Polonii brytyjskiej jest dziesięć oznaczonych plusem. To artykuły pozytywne. Znalazł się wśród nich tekst o 16-letnim Aleksandrze Kucharskim, który zdecydował się porzucić dobrą prywatną szkołę w Anglii, by dokończyć edukację w lepszym, jego zdaniem, łódzkim liceum. Jest też wzruszający i ciepły artykuł o tragicznie zmarłej Magdzie Pniewskiej, zatytułowany "Żadna matka nie powinna widzieć córki umierającej w ten sposób". Ale i te artykuły ukrywają drugie dno. Mają pokazać kulejący system edukacji i pogarszające się bezpieczeństwo na ulicach, co oczywiście jest winą rządzących laburzystów.

- Każda gazeta ma prawo piętnować naganne zachowania. Polacy też aniołami nie są - zgadza się Moszczyński. Ale "Daily Mail" stosuje inny trik. Zanęca czytelnika chwytliwym sensacyjnym tytułem. Treść artykułu jest już wyzuta z sensacji.
- Gazeta stosuje taktykę polegającą na stworzeniu sztucznych podziałów "my i oni". Szokujące nagłówki mają na celu wzbudzenie w czytelniku obawy, sprawienie, by poczuł, że jego byt i status materialny mogą zostać zagrożone. Wróg został namierzony.

Elity tego nie czytają
Takiego pisma jak "Daily Mail" nie czytają elity. Zgadza się z tym twierdzeniem 40-letni Anglik Martin Barrow, mieszkający przez długie lata w Polsce. On stawia sprawę jeszcze ostrzej: - To gazeta dla głupich ludzi - twierdzi.
Ależ właśnie w tym rzecz. Czytelnicy "Daily Mail" nie zawsze zadadzą sobie trud zerknięcia do środka gazety, im wystarczy, tytył, nadtytuł, wytłuszczenie. I oni już wiedzą. Oni wcale nie muszą czytać tego, co w środku. Dla nich wróg jest czytelny. To Polak. I to właśnie czytelnicy tego tabloidu prędzej sięgną po kamień, kij czy butelkę, by wymierzyć sprawiedliwość.
Polacy są nacją najlepiej rozpoznawalną spośród tych, którzy przyjechali na Wyspy po otwarciu brytyjskiego rynku pracy. Dlatego też nawet jak jest napisane "Imigranci z Europy Środkowo-Wschodniej", w podtekście każdy czyta "Polak". Dlatego też Polak staje się często "chłopcem do bicia". Dla brytyjskich mediów i niestety, coraz częściej również dla szkockiej, angielskiej, walijskiej czy irlandzkiej ulicy.
Nikt nie przeprowadził badań, czy tendencyjne artykuły spowodowały nasilenie niechęci wobec naszych rodaków. Nie ma jednak wątpliwości, że podgrzewają atmosferę niechęci wobec obcokrajowców. Na pewno nie wpływają na łagodzenie społecznych napięć, wywołanych "najazdem" pracowników z "nowej Unii" na Wielką Brytanię.

Przestępstwa z nienawiści
Są różne rodzaje przestępstw. Najczęstsze - te z chęci zysku. Z biedy, z miłości, z nienawiści… Te z nienawiści mają swoją specjalną nazwę w angielskiej nomenklaturze. Hate crimes. Oto zaledwie kilka przykładów z listy ponad 50 incydentów, zebranych przez Zjednoczenie Polskie w raporcie "Przestępstwa rasistowskie przeciwko Polakom w 2007 roku".

25 lutego - trzech Polaków pobitych w sprowokowanym ataku w Basingstoke. W związku ze zdarzeniem aresztowano 16 podejrzanych.
7 marca - polski kierowca taksówki rasistowsko znieważony i pobity w Bishops Auckland.
20 marca - Redditch - czteroosobowy gang zaatakował Polaka kijami bejsbolowymi. Lokalny przedsiębiorca złożył zażalenie w tej sprawie, bowiem był to jeden z wielu rasistowskich ataków na Polaków.
11 kwietnia - kierowca z Reading kłóci się Polakiem, a potem przejeżdża go samochodem.
23 kwietnia - ciężarną Magdę Kucho zaatakowało trzech bandytów z dobermanem.
Na pomoc przyszedł jej bramkarz Celticu Artur Boruc.
Powodem ataku z nienawiści może być rasa, kolor skóry, pochodzenie etniczne, narodowość, religia, płeć, orientacja seksualna czy nawet niepełnosprawność. Te przestępstwa to nie tylko ataki fizyczne, ale także zniszczenie mienia, obraźliwe graffiti, podpalenia, sąsiedzkie kłótnie, groźby, obraźliwe listy i telefony, bezpodstawne skargi do władz, obraźliwie ulotki i plakaty, prześladowanie w szkole, w miejscu pracy, obraźliwe gesty czy nawet podrzucenie komuś góry śmieci przed dom.

24 kwietnia - polska piekarnia w Sevenoaks została zamknięta po serii rasistowskich ataków. Banda zbirów wybijała kilkakrotnie frontową szybę, wykrzykując przy tym "Polskie skur...!".
20 maja - Polak jest bliski śmierci po tym, jak w pubie w Leyton roztrzaskano mu na głowie ladę do przygotowywania posiłków.
8 czerwca - podpalacz z Belfastu, Keneth McBride, został skazany na 5 lat za podpalenie domu z imigrantami z Polski.
20 lipca - dwóch nastolatków w Wisbech aresztowanych za atak na dwójkę Polaków. Krzyczeli przy tym "Wynocha z tego kraju!".
15 listopada - Northampton - para Litwinów otrzymała dodatkową ochronę policyjną po tym, jak ich dom był atakowany przez zbirów krzyczących "Polacy do domu!".

To są te najcięższe przewinienia, które trafiają do policyjnych raportów i do prasy. Tych teoretycznie lżejszego kalibru, ale wciąż upokarzających i budzących strach, nie sposób zliczyć. Są jak cierń w stopie, jak drzazga za paznokciem. Niby nieznaczne, ale dotkliwe.
W sklepie - gdy trzeba znosić krzyk Anglika, że “przez tych pieprzonych Polaczków musi stać w kolejce". Do tego komentarz kasjera. - No, nic się na to nie poradzi, że tyle się ich najechało.

Polacy nie polują na łabędzie - o co się ich oskarża - kupują jedzenie w dobrych polskich sklepach.
(fot. PAP/Elżbieta Walenda)

W przychodni lekarskiej - gdy pielęgniarka żąda, aby podczas wizyty kontrolnej dwulatka towarzyszył matce tłumacz przysięgły. Wszystko dlatego, że dziecko pokazało, gdzie je ukłuto strzykawką, ale zdaniem pielęgniarki mogło równie dobrze pokazywać, że jest przez matkę bite.
Na ulicy - gdy rozmawiając po polsku, słyszy się komentarze o polskich dziwkach, wypowiadane wcale nie ściszonym głosem.
Na własnym podwórku - gdy zza płotu słyszy się niby mimochodem wykrzyczane uwagi gości sąsiadów o tych panoszących się wszędzie cudzoziemcach, których jest tu, w Wielkiej Brytanii, zdecydowanie za dużo.
Najczęściej jednak w pracy - wyśmiewanie się ze słabego angielskiego lub błędów językowych, prowokacje, szykany, wyzwiska, sarkastyczne uśmieszki…
W wielokulturowym, kosmopolitycznym Londynie tego typu zachowań jest zdecydowanie mniej. Ale mieszkańcy niektórych małych angielskich miasteczek nie są już tak wyrozumiali jak londyńczycy. W niewiele ponad 40-tysiecznym walijskim Wrexham zamieszkało w ostatnich latach prawie 18 tysięcy Polaków.

Pracodawcy bronią Polaków
Stwierdzenie, że cała Brytania jest przeciwko Polakom, byłoby tendencyjne. Nic bardziej mylnego. Pracowników z Polski bronią sami pracodawcy. I to czasami nawet na łamach "Daily Mail". Ostatnio w internetowej gazecie "Managementtoday" ukazał się artykuł zatytułowany "Polacy, nie jedźcie do domu". Autor nie może się nachwalić ciągle uśmiechniętej polskiej opiekunki do dziecka czy sprzątaczki, która swoje zarobki wydaje na podróże od Aten po Hawanę.
W związku ze zbliżającymi się wyborami na mera Londynu (odbędą się 1 maja) Polaków w ich sporze z konserwatywną "Daily Mail" poparł aktualny burmistrz, socjalista Ken Livingstone. Stanowczo stwierdził, że Polska społeczność, podobnie jak inne społeczności brytyjskiej metropolii, wnosi istotny wkład w życie miasta i na równi z innymi ma prawo do godziwego traktowania. Jego konkurent do stołka, konserwatywny kandydat Boris Johnson, głosu w tej sprawie jeszcze nie zabrał.
Zdaniem wydawców "Daily Mail" to nieprawda, że ich gazeta sieje nienawiść, jest rasistowska czy przeciwna imigrantom. Pisze tylko o zjawisku. A winny jest rząd. Jakby rząd nie pozwolił takiej ilości imigrantów najechać Brytanii, byłoby inaczej.

A jakże! Zdecydowanie byłoby inaczej, bo nie miałby kto:
- zbierać plonów na polach,
- kelnerować i sprzątać w restauracjach,
- pracować na budowach,
- stać przy taśmach w fabrykach,
- sprzątać angielskich domów i biur,
- zajmować się starszymi i chorymi w domach opieki,
- ale również pracować w szkołach, bankach czy na ważnych stanowiskach w City.
Muszą się Anglicy poważnie zastanowić, czy chcą, żeby Polacy zostali, czy raczej czym prędzej wracali do domu. Tym bardziej że wszystko wskazuje na to, iż fala powrotów ruszyła. Wszak polska gospodarka zaczyna na wiosnę kwitnąć, a angielska - wręcz przeciwnie.
I może już podczas Wielkanocy wielu polskich rodziców cieszyć się będzie z powrotu dzieci i wnuków z emigracji.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska