Zamek w Chrzelicach i klątwa templariuszy

Krzysztof Strauchmann
Krzysztof Strauchmann
Anna Orlik z fundacji Ortus ogląda ruiny w towarzystwie właścicieli - Bartosza Mioduszewskiego i Wojciecha Stępniaka.
Anna Orlik z fundacji Ortus ogląda ruiny w towarzystwie właścicieli - Bartosza Mioduszewskiego i Wojciecha Stępniaka. fot. Krzysztof Strauchmann
Stare mury chrzelickiego zamku niszczą poszukiwacze zakonnych skarbów.

Ruina straszy z daleka w parku jeszcze pozbawionym liści. Tabliczki na murach ostrzegają przed niebezpieczeństwem zawalenia.

- Byłem tu dwa tygodnie temu i od tego czasu pojawiły się świeżo wykopane dziury. To stwarza zagrożenie dla zabytkowej budowli - opowiada Wojciech Stępniak, współwłaściciel chrzelickiego zamku. - Ktoś z miejscowych opowiadał nam, że parę lat temu słychać było w zamku jakieś wystrzały, jakby ktoś w środku coś wysadzał. Strach patrzeć, co tu się dzieje. Przecież te mury mogą się na kogoś zawalić i dojdzie do tragedii.

Ludzie z wykrywaczami
Zamek w Chrzelicach koło Białej przetrwał wojnę bez żadnych uszkodzeń. Po wojnie przejęły go Lasy Państwowe i nadleśnictwo w niedalekim Prószkowie. W magnackiej siedzibie urządzono kilkanaście mieszkań pracowniczych. Dramat budowli zaczął się w latach 70. Budynku nie restaurowano, więc po potężnej burzy w 1978 roku zawalił się dach nad skrzydłem południowo-zachodnim. Zamiast remontować budynek, nadleśnictwo stopniowo wykwaterowywało mieszkańców, zostawiając wielki gmach swemu losowi.

- W 1972 roku jako kilkuletni chłopiec spacerowałem z ojcem po zamku - wspomina Janusz Siano z Chrzelic. - Wszędzie można było swobodnie wejść. Na ścianach pokoi zostały ślady po obrazach, po meblach. W fosie zamkowej stała wtedy jeszcze resztka wody.

Do szybkiej dewastacji przyczynili się także miejscowi, kradnąc na opał drewniane podłogi, schody, nawet więźbę dachową. Władze nie reagowały, choć był to obiekt Skarbu Państwa. W 1987 roku runęła pierwsza ze ścian zewnętrznych, potem sypały się stropy, kondygnacje, mury. Nikt nawet nie próbował ratować umierającego zabytku. Jak pisze w swojej monografii Chrzelic Eryk Murlowski, działacz, miłośnik historii i społeczny opiekun zamku - pierwsi poszukiwacze skarbów trafili do opuszczonych ruin w latach 90.
- Ze dwa razy spotkałem w pobliżu grupę młodych ludzi z wykrywaczem metalu - opowiada Eryk Murlowski. - Podszedłem, zapytałem, co tu robią. Zmieszani pletli jakieś wymówki i odchodzili. Moim zdaniem zamkiem interesuje się jednak ktoś poważny, kto dysponuje informacjami o cennych przedmiotach i wynajmuje ludzi do kopania. Kiedyś przyjechała większa grupa. Część ludzi weszła do środka. Co tam robili, nie wiadomo, bo druga grupa spacerowała po parku z potężnymi dobermanami, pilnując terenu.

- Legendy na temat zamku przyciągają "poszukiwaczy" - komentuje Krzysztof Spychała z opolskiego urzędu Wojewódzkiego Konserwatora Zabytków. - Dotarły do nas 2-3 informacje o nielegalnych poszukiwaczach, jeszcze w czasie gdy zamek był własnością Skarbu Państwa. Informowaliśmy o problemie miejscowe władze, ale przecież nikt nie postawi na miejscu na stałe policjanta.

Archeolodzy na start!

Krzysztof Spychała przypomina, że zgodnie z przepisami to na właścicielu zabytkowej budowli spoczywa obowiązek właściwego zabezpieczenia posesji.

- Chcieliśmy ogrodzić ten teren, ale to nie ma sensu - mówi Bartosz Mioduszewski, drugi z właścicieli. - Zamek był już zresztą ogrodzony i siatkę bardzo szybko skradziono. Zostały tylko słupki. Zawiesimy więcej tabliczek ostrzegających przed niebezpieczeństwem i informujących, że to teren prywatny.

Właściciele zamku chcą jak najszybciej ściągnąć do Chrzelic ekipę archeologów, żeby przeprowadziła gruntowne badania. Liczą, że to pozwoli wyjaśnić wszystkie tajemnice i legendy i powstrzyma "dzikich" poszukiwaczy. Zabytek nie był wcześniej gruntownie zbadany przez historyków.

O związkach templariuszy z Chrzelicami świadczy średniowieczny dokument, według którego w 1306 roku wieś należała do tego zakonu. Według Murlowskiego warownię wybudowali wcześniej joannici, prawdopodobnie na miejscu jeszcze starszego grodu, położonego na suchej kępie wśród mokradeł. Kilku rycerzy zakonu templariuszy mogło wtedy być w tym rejonie i wspomagać budowniczych swoją wiedzą.

Miejscowy badacz historii uważa, że Chrzelice mają jeszcze starsze korzenie. W tym miejscu chrzcili i nauczali wiary dwaj święci bracia Cyryl i Metody, wysłani w 863 roku do nawracania na wiarę katolicką Państwa Wielkomorawskiego. Pozostałością po tym zdarzeniu jest choćby nietypowa nazwa wioski.

- Może po badaniach archeologicznych amatorzy przygód i tajemnic zrezygnują z ryzykownych poszukiwań? - zastanawia się Wojciech Stępniak.

- To bardzo dobry pomysł, żeby na terenie zamku przeprowadzić kompleksowe badania - mówi Krzysztof Spychała. - Właściciele muszą się jednak liczyć z tym, że to oni zapłacą za prace, choć oczywiście jest możliwość ich dofinansowania z różnych funduszy. Koszt zależy od tego, czy będą to tylko pobieżne badania sondażowe, czy kompleksowe odkrywki. Są ekipy fachowców wyspecjalizowane w badaniu obiektów średniowiecznych. Ich praca pomaga wyjaśnić dzieje budowli: kiedy powstała, jakie elementy są najstarsze, jak się zamek rozwijał i rozbudowywał.

Każdy sobie coś wykopie

Eryk Murlowski przekonał się już, że zamek kryje niejedną architektoniczną niespodziankę. W 2000 roku jedna z ekip nieformalnych "poszukiwaczy", kopiąc w piwnicach, przypadkowo natknęła się na fundament średniowiecznej, ceglanej i okrągłej wieży, tzw. donżonu obronnego. Fundament ma ok. 3 metrów wewnętrznej średnicy i ok. 3 metrów wysokości.

Stara warownia była kilka razy przebudowywana. W czasie jednej z tych przeróbek resztki donżonu zniknęły pod posadzką zamkowej sieni. W innym miejscu poszukiwacze natrafiali w piwnicach na zasypane otwory murach, wcześniej ukryte pod tynkiem.

- Jako młody chłopak rozmawiałem z mieszkańcami Chrzelic, którzy tuż po wojnie wchodzili do tunelu w zamkowych piwnicach. Prowadził gdzieś pod ziemię. Szli nim kilkadziesiąt metrów w głąb, ale gasły im świece i wracali. Wejście do korytarza zostało potem zamurowane, a dziś znajduje się w zawalonej części zamku - opowiada Murlowski. - Moim zdaniem ten korytarz jeszcze tam gdzieś jest. Szukałem w archiwach dokumentów o dziejach zamku, ale jestem przekonany, że ma on jeszcze swoje tajemnice. Sporo informacji może się znajdować np. w niemieckich archiwach. Ktoś wreszcie powinien profesjonalnie zająć się badaniami.

Polski odkrywca amator, wyciągnąwszy z ziemi coś zabytkowego, nie pójdzie do historyków i nie opisze swojego znaleziska, bo grozi mu kara. Przez restrykcyjne przepisy tracimy nie tylko same przedmioty, ale także wiedzę, co, gdzie i w jakich okolicznościach odkryto. A to dla historyka bezcenne informacje.

- Dziewięćdziesiąt procent zabytkowych przedmiotów wyciągają z ziemi poszukiwacze z wykrywaczami. Gdyby nie oni, nie byłoby wielu odkryć - broni eksploratorów Andrzej, nestor grupy prudnickich poszukiwaczy. - Słyszałem, że na terenie zamku wykopywano monety, ale to zupełnie naturalne. To przecież była ludzka siedziba.

- Wiem o wykopywanych w zamku monetach, figurkach, fragmentach broni - dodaje Eryk Murlowski. - W jednej z piwnic grupa poszukiwawcza wykopała kiedyś kilka małych trumien. W środku były białe kości należące prawdopodobnie do osób dorosłych. Ci poszukiwacze sami przestraszyli się swojego znaleziska i uciekli. Wrócili następnego dnia, ale wszystko znikło. Zostało posprzątane przez nieznanych sprawców.

- Każda legenda o ukrytych skarbach, depozytach przyciąga poszukiwaczy - mówi Andrzej z Prudnika. - Znam osoby, które już 20 lat szukają w rejonie Prudnika zbiorów numizmatycznych z Tallina, które podobno ukryli gdzieś tutaj oficerowie XX estońskiej dywizji SS. Ta dywizja faktycznie walczyła tu pod koniec wojny.

Templariusze przyciągają... inwestorów

Nowi właściciele zamku, grafik Wojciech Stępniak i menedżer kultury Bartosz Mioduszewski z Warszawy, zdecydowali się na kupno ze względu na fascynującą historię tego miejsca. Zamek odkupili przed rokiem od przedsiębiorcy Waldemara Katowicza z Murowa pod Opolem. Katowicz w 2006 roku wygrał trzeci przetarg zorganizowany przez nadleśnictwo. Za ruiny wraz z 5-hektarowym parkiem zapłacił 12 tys. zł. Po roku odsprzedał kilka razy drożej.

Nowi właściciele przygotowują obecnie koncepcję zagospodarowania ruin i zabytkowego parku. Nie zamierzają odbudowywać zamku, ale chcą obiekt zabezpieczyć i zagospodarować, w porozumieniu z konserwatorem zabytków. Chcą, aby - odpowiednio wzmocniony - stał się siedzibą przyszłego centrum spotkań artystycznych. W utrwalonych ruinach mogłyby się mieścić np. sale wykładowe, galerie itp. Stylowy budynek noclegowy miałby powstać w sąsiedztwie, za dawną fosą.

- Nie mamy pieniędzy, żeby sfinansować samodzielnie cały remont - przyznaje Bartosz Mioduszewski. - Chcemy te prace podzielić na kilka etapów. Będziemy występować o dofinansowanie z Regionalnego Programu Operacyjnego w ramach działań związanych z ochroną dziedzictwa kulturalnego. Mam spore doświadczenie w zdobywaniu środków unijnych.

- Koncepcja zagospodarowania ruin jest zbieżna z tym, co chciała zrobić gmina i stowarzyszenie odnowy wsi Chrzelice - przyznaje burmistrz Białej Arnold Hindera. Gmina też startowała do przetargu na sprzedaż, ale jej ofertę nadleśnictwo odrzuciło, bo na czas nie dotarły pieniądze na wadium. - Czekam na pierwsze efekty działań nowych właścicieli, bo widziałem już wiele niezrealizowanych pomysłów. Trzymam kciuki i jeśli będę mógł pomóc, to pomogę. Tam jednak są potrzebne bardzo duże pieniądze.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska