Caritas Diecezji Opolskiej. Fabryka miłosierdzia

fot. Archiwum caritasu
Centrum rehabilitacji dla dzieci z porażeniem mózgowym. Z rehabilitacji korzysta tu 500 małych pacjentów.
Centrum rehabilitacji dla dzieci z porażeniem mózgowym. Z rehabilitacji korzysta tu 500 małych pacjentów. fot. Archiwum caritasu
Dwadzieścia lat temu bp Alfons Nossol założył - jako pierwszy w Polsce - Caritas Diecezji Opolskiej. Dziś pracuje w nim 500 osób na etatach i ponad trzy tysiące wolontariuszy w 250 parafiach.

Zaczęli od napisania statutu. To było najłatwiejsze, bo na początku nie bardzo wiedzieli, czym mają się tak naprawdę zajmować. Od 1950 roku do wiosny 1989 działalność charytatywna Kościoła była prawnie zabroniona.

Nie było gdzie się uczyć dobroczynności. Dzisiaj po tamtym pionierskim okresie nie ma śladu. Caritas organizuje wypoczynek dzieci, pomaga ofiarom klęsk żywiołowych, prowadzi hospicjum i centrum terapeutyczne dla dzieci z porażeniem mózgowym, rozdaje tysiące ton żywności z Unii Europejskiej, pomaga ubogim w parafiach i jeden Bóg wie, co jeszcze.

Żadnego "Nur fÜr Deutsche"

- Kiedy rozpoczynaliśmy działalność, kończyła się właśnie "dekada darów" 1981-1991 - wspomina ks. dr Arnold Drechsler, dyrektor Caritasu Diecezji Opolskiej. - Więc Caritas - jeszcze nieformalnie - powstał niejako od dołu, od parafii, bo tę żywność i odzież ktoś musiał rozdawać i jeszcze łagodzić spory wśród obdarowanych. Biskup Nossol to sformalizował. A ponieważ jako intelektualista potrafi myśleć sercem, uczulał nas, że nawet jeśli pomoc płynie na Śląsk Opolski ze względu na mieszkającą tu mniejszość niemiecką, to nie może być wsparciem tylko dla Niemców. Bo dary nie mogą dzielić. Temu nakazowi biskupa staramy się być wierni do dziś.

Działalność z prawdziwego zdarzenia zaczęła się na początku lat 90. XX wieku od przekazywania sprzętu medycznego placówkom w całym regionie. Było co rozdawać, bo przysłano sprzęt wartości 16,2 mln ówczesnych niemieckich marek i było komu, bo u kresu socjalizmu szpitale i przychodnie były dramatycznie niedoinwestowane.

- W tym pionierskim okresie największą przeszkodą okazało się niedostosowanie polskiego systemu prawnego do dynamiki, z jaką próbowaliśmy działać - wspomina Artur Wilpert, który na początku lat 90. przyszedł do Caritasu odrobić wojsko i został do dziś. - Najnowocześniejsze w Europie wyposażenie stacji dializ zamiast w szpitalach stały w piwnicach urzędu celnego. Trzeba było mozolnie zabiegać o zwolnienie tej pomocy z cła. Dziś, kiedy mamy już swoją renomę, wszystko jest łatwiejsze. Wtedy byliśmy nowym tworem, budzącym tyle samo zaciekawienia, co nieufności.

Wizytówką, która wyróżnia opolski Caritas na tle kraju, jest ponad 50 stacji opieki w terenie i gabinety fizjoterapeutyczne, w których można korzystać z rehabilitacji.

- Te stacje powstały przede wszystkim na wioskach, żeby skrócić ludziom drogę do opieki pielęgniarki czy rehabilitanta - mówi ks. Drechsler. - Na początku środowisko lekarskie podchodziło do nich z nieufnością. Teraz stacje zawierają normalne kontrakty z NFZ i są wspierane przez samorządy.

- Myślę, że to, co nas wyróżnia, to jednak poczucie misji, skoro jesteśmy ludźmi wierzącymi i pracujemy w kościelnej instytucji - uważa Sabina Wiatkowska, niedyś wolontariuszka Caritasu, obecnie naczelna pielęgniarka. - Dajemy zastrzyki poźno wieczorem, w soboty, niedziele czy święta. Nie tylko w bloku, gdzie łatwo dojść, ale i w oddalonych wioskach gdzieś pod lasem. Nie przeliczamy, czy opłaca się tam jechać. Najważniejsza jest dla nas wdzięczność pacjentów.

Motywacja i poczucie misji są w Caritasie potrzebne. Jest to bowiem pracodawca prestiżowy, ale kroci się u niego nie zarabia. Średnia pensja pielęgniarki wynosi tu 2600 zł, terapeuty o 300 zł mniej, oczywiście brutto. A to oznacza, że na rękę wyciąga się tu mniej niż dwa tysiące.

Wolontariusz do wszystkiego

Największą siłą Caritasu są wolontariusze. Pracują w parafialnych zespołach i mają - po 20 latach działalności - bardzo dokładne rozeznanie w potrzebach ludzi bezdomnych, ubogich, samotnych i rodzin wielodzietnych. To rozeznanie przydaje się w sytuacjach nadzwyczajnych.

Na przykład: do centrali Caritasu przychodzi sponsor - absolutna rzadkość, bo to gatunek wymierający - i przynosi sto tysięcy złotych z przeznaczeniem dla rodzin wielodzietnych. Zebranie z terenu informacji o rodzinach mających co najmniej piątkę dzieci zajmuje wtedy najwyżej dwa dni.

- Pomagamy naszym parafianom w potrzebie zapłacić za leki albo zaległe rachunki za prąd - mówi Krystyna Wilk z zespołu Caritas przy opolskiej parafii błogosławionego Czesława. - Z okazji świąt Bożego Narodzenia i Wielkanocy wydajemy talony na zakup żywności. Korzysta z nich około 100 rodzin. Na początku roku szkolnego dofinansowujemy zakup wyprawek dla niezamożnych uczniów. Raz w miesiącu organizujemy spotkania seniorów, których zabieramy także na wycieczki czy pielgrzymki, np. śladami siostry Faustyny.

W wielu zespołach Caritasu przygotowuje się także paczki dla dzieciaków na św. Mikołaja i organizuje imprezy związane ze św. Marcinem. Ale najwięcej roboty wolontariusze mają z rozdaniem żywności w ramach programu Unii Europejskiej. Tylko w parafii bł. Czesława cukier, mąkę, sery, makaron i inne podstawowe produkty otrzymuje w ramach tego programu blisko 200 rodzin. W całej diecezji opolskiej w tym roku rozdano prawie dwa tysiące ton.

- Moglibyśmy "przerobić" tej żywności znacznie więcej - przyznaje ks. Arnold Drechsler - ale, niestety, w blisko 150 parafiach nadal nie mamy zespołów Caritasu. Czasem myślę, że niektórym duszpasterzom potrzeba jeszcze kolejnych 20 lat, by zrozumieli, że Kościół nie może tylko głosić słowa Bożego i odprawiać liturgii, ale powinien także świadczyć miłosierdzie.

- Niestety, wiele razy słyszałem od księży, że u nich w parafii nie ma Caritasu, bo nie ma tam ludzi ubogich - dodaje Artur Wilpert. - To jest wygodne tłumaczenie, ale nie ma wiele wspólnego z rzeczywistością.

Statystyczny wolontariusz Caritasu jest kobietą po sześćdziesiątce i na emeryturze. W parafii błogosławionego Czesława zespół liczy 15 osób. Nadmiaru powołań do czynienia miłosierdzia nie ma. Przyszłością są powstające od niedawna szkolne koła Caritasu. Na razie jest ich w całej diecezji opolskiej ponad 20, ale ich liczba stale rośnie.

- Ci młodzi ludzie często pomagają znaleźć potrzebujących wśród swoich kolegów - mówi ks. Drechsler - i wspomagają dorosłych działających przy parafiach. Te szkolne koła to są takie akwaria, w których dorasta na przyszłość nasz narybek.

Pomóż, ale nie poniżaj

Codziennej pracy Caritasu często niemal nie widać. Inaczej jest w sytuacjach nadzwyczajnych. Na przykład po przejściu tornada.

- I wtedy nie wystarczy pomagać. Trzeba jeszcze pomagać mądrze - uważa Artur Wilpert. - Jeśli pierwszego dnia po klęsce żywiołowej przychodzi duży transport odzieży, to nie ma sensu posyłać go do poszkodowanych, bo oni ubrań w tym momencie nie potrzebują i nie mają ich gdzie przechować. Przetrzymujemy tę odzież na potem. Ludziom trzeba dać to, czego chcą. Dlatego ostatnio w Balcarzowicach 24 godziny na dobę czekał w namiocie na zgłoszenia nasz pracownik. Przez niego płynęły zamówienia na piły, przedłużacze, łopaty, wiadra itd.

Mądrego pomagania Opolanie uczyli się, zwłaszcza na początku, od Holendrów i Niemców. Nasz Caritas zaczynał, tamte miały sto lat doświadczenia. Pokazywali, jak stworzyć sieć wolontariuszy, jak dbać o ich wzajemną więź i jak pomagać skutecznie, nie poniżając obdarowanych.

- Nasi przyjaciele w Holandii wynajęli parter hipermarketu i zwozili tam tony przeznaczonej do Polski odzieży - opowiada ks. Drechsler. - A potem każdy ciuszek został wzięty do ręki, obejrzany, posortowany i spakowany na nowo. Efekt? Do nas trafiały wyłącznie ubrania dobrej jakości, wyprane i wyprasowane.

Całości dzieła Caritasu dopełniają jego różne placówki. Hospicjum i warsztaty terapii zajęciowej w Starych Siołkowicach czy Centrum Rehabilitacji Biskupa Natana w Opolu, gdzie korzysta z terapii 500 dzieci chorych na porażenie mózgowe. Wreszcie ośrodek "Skowronek" w Głuchołazach prowadzony przez ks. Gintera Żmudę, od 20 lat związanego z Caritasem. Szefem rejonowym został jeszcze jako wikary w Nysie i przyznaje, że tak naprawdę nie wiedział wtedy, ile roboty bierze na siebie.

- Rocznie z ośrodka korzysta ponad 4 tysiące ludzi - mówi ks. Żmuda. - Dzieci z niezamożnych rodzin jeżdżą tu na kolonie, tysiąc osób niepełnosprawnych korzysta z turnusów rehabilitacyjnych. Organizujemy tu szkolenia, warsztaty, rekolekcje, studniówki i wesela. Wszystko po to, by ośrodek nie tylko zarobił na siebie, ale i przekazał nadwyżkę na pomoc potrzebującym.

Inaczej niż Caritas w Niemczech, Francji czy Holandii, nasz mało korzysta z hojności biznesmenów.
- W porównaniu z Zachodem u nas ciągle bogatego biznesu jest bardzo mało - uważa ks. Drechsler - a w dodatku w ciągle nie ma też nawyku, w dobrym sensie tego słowa, mody na dobroczynność. Utrzymujemy się więc głównie z jednej kolekty w roku zbieranej we wszystkich kościołach diecezji, z kontraktów na rozmaite usługi oraz z dotacji rozumiejących naszą misję samorządów.

- Kiedy odwiedzamy w domach ludzi chorych i potrzebujących - dodaje Krystyna Wilk - czasem słyszymy pytanie: "Ile pani za to płacą?". Zgodnie z prawdą mówię, że nic. Jesteśmy chrześcijanami i chętnie pomagamy jako wolontariusze. "Trzeba być wariatem, żeby tak za darmo po ludziach chodzić". Słyszymy czasem w odpowiedzi.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska