Auto Stop Race. Gru i Żbik jadą do Rzymu

Anna Grudzka
Anna Grudzka
Anna Grudzka (z lewej) i Iza Żbikowska wyruszają na trasę. Przed nimi 1600 kilometrów.
Anna Grudzka (z lewej) i Iza Żbikowska wyruszają na trasę. Przed nimi 1600 kilometrów.
Kiedy znajomi dowiedzieli się, że ścigamy się "stopem do Rzymu", kręcili z politowaniem głowami: "Żbik i Gru razem. Będą kłopoty". I trochę racji mieli: bo wylądowałyśmy po złej stronie autostrady i trzeba było ją przejść tunelem dla zwierząt. Bo zatrzymała nas policja i okradła tunezyjska mafia. Cel jednak osiągnęłyśmy i po 53 godzinach mogłyśmy wykrzyczeć: Benvenuti Roma!

Auto Stop Race to wyścig, w którym tysiąc młodych ludzi z całej Polski ściga się autostopem. Po starcie we Wrocławiu przemierzają setki kilometrów dróg i autostrad, by w końcu osiągnąć upragniony cel. Wszystko zgodnie z trzema prostymi zasadami: wygrywa najszybszy, poruszamy się tylko autostopem i świetnie się bawimy (choć czasem bywa to trudne).

Razem z koleżanką Izą Żbikowską z opolskiej redakcji "Gazety Wyborczej" wzięłyśmy udział w tegorocznym ASR. Celem było Wieczne Miasto, do pokonania prawie 1600 km. Zgubić nie miałyśmy się zamiaru - w końcu wszystkie drogi prowadzą do Rzymu (wcześniej, a raczej później). Cel osiągnęłyśmy po 53 godzinach, jako 210. team dotarłyśmy do Lido di Ostia, nadmorskiej miejscowości nieopodal stolicy Italii. Tam była meta.

Kłopoty - po naszemu przygody - towarzyszyły naszej drużynie nr 151 już od pierwszych godzin wyścigu. Bo Iza zapomniała karty bankomatowej, a ja worka z 15 bułkami, które cierpliwie smarowałam od świtu w dzień wyścigu. Uznałyśmy to jednak za mały psikus losu, który broń Boże nie powinien nas zniechęcić. Zabrałyśmy się do łapania stopa. Na rogatki miasta wydostałyśmy się sprawnie. Potem zaczęły się schody. Zamierzałyśmy łapać tylko osobówki - najlepiej jakieś dobre i szybkie, absolutnie nie tiry, bo one jadą tylko 90 km/h i robią pauzy. A my przecież musimy jechać szybko. W miarę jak upływały kolejne kwadranse, nasze wymagania spadały, a w zasadzie pikowały. W końcu zdecydowałyśmy się brać wszystko - a konkretnie wywrotkę, która jechała do oddalonej o 15 km żwirowni. Wszystko, byle zostawić za plecami Wrocław. Pierwszy "stop" został złapany... po 2 godzinach. Były plusy tej sytuacji, bo mój kochany kuzyn zdążył dojechać z zapomnianymi przez nas bułkami (chwała mu za to, bo łapanie stopa to ciężka praca, więc zdążyłyśmy zgłodnieć). Zła passa została przełamana.

SMS z trasy: "Mamy transport do Norymbergi. Zatrzymał się pan Zbyszek. Jest naszym bohaterem!".

Drugi "stop", rycerz Zbyszek (jak go nazwałyśmy) swoim czarnym manem przerzucił nas do Zgorzelca. Musiał tam pauzować (czyli zrobić sobie 45-minutową przerwę). Dlatego postanowiłyśmy poszukać innego kierowcy. Umówiłyśmy się ze Zbyszkiem, że jeśli wcześniej znalazłybyśmy transport, ruszamy dalej - jeśli nie: podróżujemy z nim do Norymbergi.

SMS z trasy: "Zostawiłyśmy Zbyszka wybawiciela i jedziemy osobówką do Drezna. On jedzie do Amsterdamu. Kusi, by jechać z nim, bo tam święto królowej. Zbyszek proponował Bilbao, ale my zdecydowanie do Rzymu, który jest coraz bliżej...".
On to Adam, Polak, który mieszka w Holandii. Choć jego niewielka osobówka zapakowana była po brzegi sadzonkami drzew, zgodził się podwieźć krajanki. W czasie podróży opowiadał, jakie są trzy sposoby na oskórowanie lina, jak mu się mieszka w Holandii, a potem pokazał wielką finkę, którą wiózł za fotelem. Przesympatyczny człowiek. Już jesteśmy znajomymi na Face- booku. Dowiózł nas do Drezna. Minęła szósta godzina wyścigu.

Szósta godzina. Jest kryzys

Za granicą łapanie autostopa jest możliwe tylko i wyłącznie na stacjach benzynowych, więc - jak wszyscy uczestnicy wyścigu - przyjęłyśmy metodę nagabywania kierowców.
Stopa łapałyśmy wszędzie, na wlocie i wylocie ze stacji, w środku, na parkingu i przy dystrybutorach, nawet na autostradzie - wszystko na nic. Efekt był taki, że zgarnęła nas policja i musiałyśmy wracać na znienawidzoną stację, gdzie z każdą minutą przybywało ludzi w niebieskich koszulkach ASR. Wydostać się z tego przeklętego miejsca pomogła nam Elza, nauczycielka jogi z Chemnitz.

Znów ruszyłyśmy. Miała nas podrzucić jakieś 100 km, niestety stacja benzynowa przy jej zjeździe okazała się opanowana przez naszych konkurentów na trasie. Widząc łzy w naszych oczach, Elza zdecydowała się podrzucić nas na kolejną. Odetchnęłyśmy. Do kolejnej "tankszteli", już na drodze do Norymbergi, dotarły tylko trzy zespoły. Tam poznałyśmy pana Jana, kierowcę tira, który pauzował tam na weekend - bo tiry w soboty i niedziele nie mogą jeździć. Doradził nam:

- Łapcie chłodnie z psującymi się produktami - poradził Janek. Od niego się dowiedziałyśmy, że pierwsi zawodnicy Auto Stop Race dotarli na tę stację już około 14. - Ale chyba oszukiwali. Mówili, że rodzice podwieźli ich do Zgorzelca - dodał Jan.

Po półgodzinie w Chemnitz udało nam się złapać stopa. Bardzo miła para Austriaków - Steve i Nicola z Salzburga. Wracali z wakacji na... Tropical Island w Berlinie. Rozbawiła ich idea wyścigu i z chęcią zgarnęli nas do swojego mercedesa.

Burger z widokiem na Tyrol

SMS z trasy: "Znów w drodze. Pędzimy co najmniej 180 km/h w kierunku Innsbrucka. Nie boimy się, bo Steve - nasz kierowca - pracuje jako konstruktor w teamie Ferrari, więc chyba zna się na rzeczy. Rzymie, szykuj się, przybywamy!".

W Innsbrucku nasz fart się skończył. W niedzielę rano wciąż tkwiłyśmy na stacji paliw pod tym pieknym miastem. Po 9 godzinach czekania, bezsilności poziom endorfin spadł drastycznie. Nie pomagała czekolada ani przeglądanie przewodnika po Rzymie, myśl o kąpieli w morzu i pysznej włoskiej "paście".

SMS z trasy: "Ta stacja to jakiś trójkąt bermudzki, z którego nie można się wydostać... Wciąż mamy nadzieję na to, że wieczorem dotrzemy do celu".
Humor poprawił się po wschodzie słońca, bo okazało się, że jesteśmy u stóp Alp. Po pięciu minutach uzupełniamy relację: "poranna kawa z widokiem na Alpy - bezcenne", a chwilę potem: "Ruszyłyśmy dalej".

Tak dotarłyśmy do MOP-a na Europabrücke, jednej z najwyższych mostowych przepraw w Europie. Nawet McDonald był tu ekskluzywny, z wielką szklaną ścianą z widokiem na Tyrol. Panorama hipnotyzowała, a prosty burger smakował, jakby był z kawiorem. Według naszego kierowcy większość samochodów jedzie stąd w stronę Włoch.

SMS z trasy: "Jesteśmy już w drodze do Werony. Przygarnęła nas dziewczyna z... Wrocławia. To przedostatni etap podróży. Dzisiejszy dzień jest spacerkiem w porównaniu z tym, co działo się wczoraj. Mimo że jest łatwiej, czujemy się i wyglądamy jak zombi. Nie spałyśmy od 31 godzin. Cały czas spędzałyśmy na negocjacjach z kierowcami albo czekaniu na kierowców. Właśnie ta część wyścigu - czekanie - jest najbardziej czasochłonna, a przy tym najbardziej wkurzająca. W chwilach kryzysu pocieszałyśmy się myślą o Rzymie".

Potem pech wrócił. "Sprawy się mocno skomplikowały. Jeden niefortunny zjazd zakończył się przechodzeniem przez autostradę w Weronie przejściem dla zwierząt i wizytą na lotnisku, gdzie NIKT - oprócz pilotów - nie mówi po angielsku! Wracamy do centrum. Wygląda na to, że tę noc spędzimy w Weronie, bo chcemy w końcu coś pozwiedzać. Co dalej? Zobaczymy".

Benvenuti Roma!

I zobaczyłyśmy Weronę, Bolonię oraz Florencję. Już wiedziałyśmy, że na zwycięstwo szans nie mamy, bo pierwsza para już od 20 godzin bawi się na mecie. Do Rzymu udało nam się dotrzeć w poniedziałek około 13. Nie bez przeszkód, bo natknęłyśmy się na strajk w kolejce prowadzącej do mety. Przemiła Włoszka i jej mąż zdecydowali się nam jednak pomóc.

Wreszcie po 53 godzinach mogłyśmy się wyspać i wykąpać. Po trzech dniach nadszedł czas na powrót. To nie był jednak koniec przygód. Bo u kresu naszej podróży w McDonaldzie przy dworcu głównym w Rzymie tunezyjska mafia ukradła Izie plecak. Po negocjacjach plecak wrócił, ale bez części rzeczy: nawigacji i dokumentów. Na szczęście pomógł nam Bojan, młody Serb, też uczestnik ASR. Zwrócił uwagę, że w kwitach z depozytu bagażowego jest ksero dowodu. To plus notatka z policji wystarczyła, by przylecieć do Polski.

Dziękujemy wszystkim, którzy pomogli nam wybrać się, a potem szczęśliwie wrócić z Rzymu: Mietkowi za flagi, Jar Ch za nawigację, którą nam potem ukradli, Rysiowi za bilety, Tomaszowi księgowemu za przelewy, Ani, Anice i Magdzie za opiekę nad zwierzakami i wszystkim, którzy trzymali za nas kciuki.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska