Wszyscy są za, czyli wystarczy tej wojenki w Namysłowie

Jarosław Staśkiewicz
Jarosław Staśkiewicz
Kwiaty, uściski „na misia”, poklepywania - tak wyglądały pierwsze dni rządów starosty Andrzeja Michty (z lewej), któremu         gratulował także burmistrz Julian Kruszyński.
Kwiaty, uściski „na misia”, poklepywania - tak wyglądały pierwsze dni rządów starosty Andrzeja Michty (z lewej), któremu gratulował także burmistrz Julian Kruszyński. Fot. Jarosław Staśkiewicz
Kiedy na górze wojna polsko-polska toczy się na całego, w słynącym ze sporów Namysłowie rozpoczął się okres politycznej idylli. - To tylko cisza przed burzą - przestrzegają sceptycznie nastawieni komentatorzy lokalnej sceny politycznej.

Jest początek grudnia 2014 roku, tuż po wyborach samorządowych. Sesja rady miejskiej i symboliczna scena: do siedzącego wśród publiczności starosty Michała Ilnickiego podchodzi wojewoda Ryszard Wilczyński.

- Panie Michale... - rozpoczyna wojewoda i choć poszczególne słowa giną w ogólnym gwarze, to wymowa gestu jest jednoznaczna, szczególnie że towarzyszy mu długi uścisk dłoni, a pogawędka toczona jest z uśmiechem na ustach.

- Nowy początek to jest sytuacja, w której należy sobie powiedzieć: to, co trudne, co nie udało się rozwiązać, zostawiamy za sobą - tłumaczył wojewoda. - W takiej atmosferze lepiej będzie wszystkim, bo odpowiedzialność za funkcję oznacza też przekraczanie własnych ograniczeń i uprzedzeń. Nasze obolałe sprawy muszą odejść na bok, a w takim lepszym klimacie można je przecież także rozwiązać.

W zapomnienie musi pójść między innymi historia sprzed czterech lat, kiedy starosta Ilnicki zażądał od mieszkańca podnamysłowskiego Nowego Folwarku Ryszarda Wilczyńskiego... 747 tysięcy złotych za rzekome bezprawne zajęcie pasa drogowego. To było apogeum dwudziestoletnich awantur w samorządzie, które zaczęły się na początku lat 90. Ich głównymi aktorami byli: z jednej strony ówczesny przewodniczący rady miejskiej Michał Ilnicki oraz późniejszy burmistrz Krzysztof Kuchczyński (obaj z PSL-u), a z drugiej ówczesny sekretarz gminy Ryszard Wilczyński i burmistrz Adam Maciąg (Forum Rozwoju Ziemi Namysłowskiej, a potem PO).

Okazji do waśni było mnóstwo: nieprawidłowości przy inwestycjach, powiatowo-miejski szpital, kontrowersje z obsadą stanowisk, wspomniany płot wojewody i oczywiście każdorazowo po wyborach tworzenie rządzących Namysłowem i powiatem koalicji.

Po ostatnich wyborach temperatura tych sporów spadła o kilka stopni. PSL i PO zamieniły się rolami: ludowcy przegrali w mieście, ale objęli rządy w powiecie, PO przebyło odwrotną drogę, a Julian Kruszyński zamienił stanowisko starosty na fotel burmistrza.

Wprawdzie jeszcze podczas pierwszej sesji, na której wybierano na starostę Michała Ilnickiego, opozycja opuściła na znak protestu salę obrad, ale na tym poważne demonstracje polityczne się skończyły. Samo przekazanie rządów między poprzednim burmistrzem Kuchczyńskim a jego następcą to był pełen Wersal: kwiaty, życzenia powodzenia i zaproszenie do gabinetu.

Żarty zamiast kłótni

Potem odnotowano jeszcze kilka zgrzytów podczas obsadzania stanowisk (oni zwolnili naszego człowieka, to my zwolnimy ich kierownika), ale obyło się bez skandali, bo posad wystarczyło dla wszystkich ważniejszych działaczy.

Wkrótce okazało się nawet, że główni udziałowcy szpitalnej spółki, czyli starosta i burmistrz, potrafią dogadać się w sprawie podwyższenia kapitału Namysłowskiego Centrum Zdrowia i dofinansowania lecznicy, co przez lata wydawało się równie możliwe jak pogodzenie się dwóch maluchów walczących o jedną łopatkę w piaskownicy.

Na uspokojenie nastrojów wpływ miała niewątpliwie choroba Ilnickiego, która w ostatnim roku uniemożliwiała mu normalną aktywność polityczną.

- To już nie ten sam Michał - mówili działacze z jego obozu i trudno odmówić im racji. Za stery powiatu coraz częściej chwytał wicestarosta Bartłomiej Stawiarski z PiS-u i choć opozycja w obu samorządach wytykała rządzącym błędy, to w niczym nie przypomina to wojny na każdym polu.

Michał Ilnicki zmarł 16 stycznia, a przekazanie władzy odbyło się w niezwykle spokojnej atmosferze. Szeroka koalicja rządząca powiatem, a więc PSL, Wspólnota Obywatelska, PiS i SLD, nieoczekiwanie wysunęła na starostę Andrzeja Michtę, a opozycja - równie nieoczekiwanie - poparła w głosowaniu tę kandydaturę.

- Jestem przekonany, że teraz będzie znacznie mniej konfliktów. Pan Michta jest osobą bardzo koncyliacyjną, współpracowaliśmy, kiedy on był przewodniczącym rady, a ja starostą, i bardzo wysoko cenię sobie ten okres - mówił Adam Maciąg. - To, że jestem w opozycji, nie oznacza, że muszę negować każdy wybór. Najważniejsze, żeby powiat był dobrze rządzony i jeśli nawet będzie to robił ktoś z przeciwnego obozu, to niech się uwija i dobrze znajduje w tej nowej rzeczywistości.

Wybory odbywały się w niespotykanie na tej sali życzliwej atmosferze, a radni, niezależnie od politycznej barwy, przerzucali się żartami, m.in. dotyczącymi wykształcenia starosty i członków zarządu. Okazało się bowiem, że powiatem będą teraz rządzić aż trzej historycy, w tym jeden z tytułem doktora.

- Sam wybór mnie nie zaskoczył, bo mieliśmy ustalenia koalicyjne i wynik głosowania był pewny, natomiast zaskoczyło mnie poparcie opozycji i jednogłośny wybór, co jest ewenementem na skalę regionu - mówił nowy starosta, dotychczas nauczyciel historii w Zespole Szkół Rolniczych, ale też jedyny radny, który pełni tę funkcję od 18 lat, czyli od początku reaktywacji powiatów. - Mam nadzieję, że wszelkie dawne waśnie, mające wieloletnią tradycję konflikty i topory wojenne zostaną zakopane - dodawał. - To jest dobry prognostyk na ułożenie współpracy między powiatem a miastem.
Czy na pewno? Jeszcze zanim z urny wysypano głosy radnych, w kuluarach zaczęły się spekulacje, co oznacza wybór Michty.

Teoria numer jeden głosi, że to koniec silnego PSL-u i podanie na tacy zwycięstwa w przyszłych wyborach samorządowych zwolennikom PO i ich koalicjantom.

- Trudno będzie zastąpić tak silną osobowość, jaką był Ilnicki, a przeciwnicy tylko czekają, żeby przejąć władzę również w powiecie - mówi nam anonimowo jeden z polityków, dziwiąc się, że starostą nie chciał zostać były burmistrz Krzysztof Kuchczyński. Przez 16 lat rządzenia miastem udowodnił, że można połączyć skuteczność w działaniu, utrzymywaniu władzy i unikaniu personalnych konfliktów.

- Przeprowadziłem rozmowy z radnymi powiatowymi, dałem im czas i możliwość przedyskutowania sytuacji i przemyślenia, czy ktoś nie podjąłby się tego zadania - mówi Kuchczyński, szef powiatowego PSL-u, który po przegranych wyborach (nie został ani burmistrzem, ani radnym) od roku zarządza szpitalem. - I skoro była jednomyślna zgoda na Andrzeja, to nie było powodu, żeby forsować na siłę inną kandydaturę. Najbardziej zależało mi właśnie na zgodzie, żeby sprawy personalne albo czyjeś niezadowolenie nie doprowadziło do jakiegoś pęknięcia. Mamy teraz trudny okres jako partia, w samorządzie też jest ciężko, bo brakuje pieniędzy, więc tym bardziej potrzebujemy na te czasy spokoju, a nie konfliktów, szczególnie we własnym gronie.

Wicestarosta czy poseł?

Jednocześnie Kuchczyński jest spokojny o rządy Michty.

- Znamy go jako spokojnego, wyważonego samorządowca, który potrafi się porozumieć i nie wywołuje konfliktów, ale wiem też, że jak trzeba, to potrafi tupnąć nogą - zapewnia szef ludowców.

I tu zaczyna się teoria numer dwa, która głosi, że to Kuchczyński, siedząc w tylnym fotelu, będzie decydował o najważniejszych sprawach w powiecie. Sam zainteresowany mówi, że z polityki się nie wycofuje i jak będzie trzeba, to jest gotowy pomóc kolegom.

- Nie sądzę, żeby Andrzej Michta pozwalał sobą sterować, a tym bardziej przez prezesa Kuchczyńskiego, który ma co robić w spółce szpitalnej - ocenia Krzysztof Szyndlarewicz, radny powiatowy z listy PO, przez pewien czas także przewodniczący powiatowej Platformy.

Szyndlarewicz widzi za to całkiem inne rozwiązanie: -Od początku tej kadencji widziałem możliwość koalicji PO-PSL. Razem ze Wspólnotą Obywatelską i Przyjaznym Samorządem mielibyśmy 13 radnych - czyli ogromną większość i byłaby to bardziej kompetentna koalicja niż ta, która rządzi obecnie - przekonuje radny. Jego zdaniem po wyborze Michty taka możliwość jest realna.

- Wydaje się, że starosta jest osobą szukającą porozumienia i potrafiącą spojrzeć na sprawę z każdej strony - chwali Szyndlarewicz i trudno oprzeć się wrażeniu, że głosowanie opozycji za tą kandydaturą jest częścią takiego właśnie planu: zmiany koalicji w powiecie.
Bo jak pisaliśmy przed niespełna dwoma laty, w powiecie namysłowskim kampania trwa od wyborów do wyborów, a tutejsi samorządowcy nie mogą stracić czujności, nie ryzykując utraty politycznej pozycji.

Od wyboru nowego starosty nie minęły jeszcze nawet dwa tygodnie, dlatego na razie nastał okres wyczekiwania. Nie tylko na decyzje Andrzeja Michty, ale też innego Andrzeja - prezydenta Dudy.

To właśnie od głowy państwa mogą zależeć losy namysłowskiej układanki politycznej. Do 19 lutego prezydent ma bowiem czas na wyznaczenie swoich dwóch przedstawicieli do Rady Polityki Pieniężnej. Wśród wymienianych kandydatów jest Jerzy Żyżyński, poseł PiS wybrany z Opolszczyzny (choć faktycznie mieszkający w Warszawie).

Jeżeli ta kandydatura się potwierdzi, to profesor musiałby zrzec się mandatu, a jego miejsce w sejmowych ławach zająłby Bartłomiej Stawiarski, namysłowski wicestarosta. Jest jedno „ale”. O kandydaturze Żyżyńskiego mówi się od grudnia, sam poseł mówił, że przyjąłby propozycję, ale podczas wyborów członków RPP dokonywanych przez Sejm i Senat nazwisko opolskiego parlamentarzysty nie padło. 19 lutego to już ostatnia szansa i dla profesora, i dla Stawiarskiego.

- Czy my za bardzo nie nakręcamy się, że będziemy mieli posła? - studzi emocje Szyndlarewicz.

Tymczasem zdobycie mandatu przez Stawiarskiego mocno zmieniłoby układ sił w radzie powiatu, gdzie PiS ma tylko dwa mandaty. Bez aktywnego działacza, kandydata na burmistrza, a teraz wicestarosty, który potrafił przeprowadzić niezłą kampanię w wyborach parlamentarnych, rola tego ugrupowania w powiecie znacznie zmaleje. W dodatku nie wiadomo, czy koalicjanci zgodziliby się na wicestarostę z PiS-u spoza rady.

- Wszyscy jesteśmy w zawieszeniu - mówią politycy, czekając na koniec zimowych ferii.

Gdyby prezydent nie zdecydował po myśli Żyżyńskiego i Stawiarskiego, mogłoby to oznaczać status quo do końca samorządowej kadencji.

- Od 1 grudnia 2014 roku mamy umowę koalicyjną, którą zamierzamy wypełnić - przekonuje wicestarosta Stawiarski. - Dotrzymywanie umów świadczy o solidności ugrupowań, a w poprzednich kadencjach PSL potwierdzał tę solidność, udowadniając, że jest wiarygodnym partnerem.

Zakusy opozycji?

- Taka jest już rola opozycji, to naturalne, że każda partia dąży do władzy - ocenia Stawiarski. - Ale przecież pan starosta zapraszał wszystkich do uczestnictwa w pracy na rzecz powiatu. Nie musimy mieć wcale sztywnego podziału na koalicję i opozycję.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska