Marek Białokur: - Od historii nie da się uciec

Redakcja
Dr. Marek Białokur, nauczyciel historii w III Liceum Ogólnokształcącym w Opolu i wykładowcą w Instytucie Historii na Uniwersytecie Opolskim.
Dr. Marek Białokur, nauczyciel historii w III Liceum Ogólnokształcącym w Opolu i wykładowcą w Instytucie Historii na Uniwersytecie Opolskim. Sławomir Mielnik
- Żaden inny przedmiot na przestrzeni 7 lat nie odnotował takiego spadku zdających na maturze jak historia - mówi dr. Marek Białokur, nauczyciel historii w III Liceum Ogólnokształcącym w Opolu i wykładowcą w Instytucie Historii na Uniwersytecie Opolskim.

- Przez wiele dni w jednym z krakowskich kościołów trwał protest głodowy działaczy z lat 80. przeciwko zmianom w nauczaniu historii, jakie nastąpią od nowego roku szkolnego. Padały głosy, że historii w szkołach średnich nie będzie, że zostanie zamordowana, a wraz z nią narodowa i patriotyczna tożsamość młodzieży. Tymczasem minister edukacji twierdzi, że historii będzie więcej niż do tej pory. Kto ma rację?
- W sprawie liczby godzin myli się i pani minister, i strajkujący. Będzie ich tyle samo co do tej pory, ale nie to jest tu najważniejsze. Wokół nauczania historii dzieje się coś niedobrego i na to przede wszystkim zwrócili uwagę strajkujący. Protest był wyrazem pewnych nastrojów społecznych, wynikających z tego, że żaden inny przedmiot na przestrzeni 7 lat nie odnotował takiego spadku zdających na maturze. W 2005 roku było ich prawie 68 tysięcy w całym kraju. W ubiegłym roku już tylko niewiele ponad 20 tysięcy. Trzy razy mniej!

- Pytacie uczniów o przyczyny?
- Pytamy. Także laureatów konkursów i olimpiad historycznych, dla których historia jest pasją. Oni też nie chcieliby zdawać matury z tego przedmiotu, bo ta matura stała się loterią. Można w niej zastrzelić ucznia np. pytaniem o jakąś karykaturę, którą autor arkusza wyciągnął z gazety z 1926 roku. W teorii nauka miała wyglądać tak, by uczeń poznawał różne aspekty i oceny tego samego zjawiska. Miał możliwość wypowiedzi, formułowania wniosków na podstawie źródeł. Ale jak na maturze zapytać i ocenić według klucza, co uczeń sądzi o przewrocie majowym albo czy Jaruzelski był bohaterem czy zdrajcą?

- Od września w pierwszej klasie szkoły średniej uczniowie będą kończyć regularny kurs historii rozpoczęty w gimnazjum, a potem podzielą się na tych zdających maturę (po 4 godziny w II i III klasie) i tych, którzy jej zdawać nie będą (po dwie godziny "historii i społeczeństwa"). To zły pomysł?
- Bardzo zły. Solidnie historii będzie się uczyć tylko 15-20 procent uczniów. Czy przyszli lekarze albo inżynierowie mają być tej wiedzy pozbawieni? Od historii nie da się uciec. Dzieci kresowiaków przez 40 lat nie mogły rozmawiać o tym, skąd ich rodziny przybyły. Mniejszość niemiecka teraz przywołuje tragedię górnośląską. Bo historii nie da się przykryć. A jeżeli liceum ma być dalej szkołą ogólnokształcącą, to powinno przygotowywać człowieka wszechstronnie wykształconego. Na świecie odchodzi się już od wąskich specjalizacji. Amerykanie w ciągu życia zmieniają pracę jedenaście razy. Jak Polak, tak wąsko wyspecjalizowany - co stanie się niewątpliwie, gdy zaszufladkujemy już uczniów 17-letnich - będzie mógł ją zmienić? O to też chodziło protestującym. Szkoła powinna wypuszczać człowieka z otwartą głową i szerokimi horyzontami. Jeśli ktoś wmawia nam - jak pewien urzędnik z MEN, który na szczęście stracił pracę - że wiedza jest w internecie, to popełnia przestępstwo dokonywane na całym społeczeństwie. Bo jeśli tak, to zamknijmy szkoły i posadźmy wszystkich przed komputerami, niech szukają informacji w Wikipedii.

- Jak wyjaśnia Instytut Badań Edukacyjnych, który rozsyła, m.in. dziennikarzom, materiały informacyjne na temat reformy, pozostali uczniowie, którzy nie chcą zdawać historii na maturze, mają się jej uczyć w sposób akademicki, w wybranych przez nauczyciela blokach problemowych, np. dotyczących wojskowości, Europy, świata. Dla laika brzmi sensownie.
- Instytut Badań Edukacyjnych jest tubą propagandową obecnej ekipy rządzącej i jego uzasadnienia są dla mnie zupełnie niewiarygodne. Ja już przerabiałem "nauczanie problemowe". W 2002 roku wybrałem bardzo ambitny podręcznik o takim charakterze. Zastosowałem go w klasie z rozszerzoną historią. Pracowałem niespełna rok i na żądanie uczniów zrezygnowałem. Oni niewiele z tego rozumieli, a przecież to byli sami zainteresowani. Bo szkoła to nie studia wyższe. Teraz taką formę uczenia proponuje się młodzieży, która z założenia historią interesuje się w niewielkim stopniu. Gdzie tu sens, gdzie logika? Skończy się na tym, że to będzie przysłowiowy "michałek", traktowany z przymrużeniem oka. A kiedy po pewnym czasie okaże się, że pomysł nie wypalił, odpowiedzialność zostanie zrzucona na nas, nauczycieli historii.

- Dlaczego nauczyciele nie mówili o tym wcześniej? MEN twierdzi, że odbyły się szerokie konsultacje społeczne.
- Mówienie o konsultacjach jest mydleniem ludziom oczu. Nauczyciele zostali oszukani. Miałem okazję uczestniczyć w tych "konsultacjach" w 2008 roku. Byłem na spotkaniu w Kielcach i znam przebieg spotkania w Szczecinie. Oba wyglądały tak samo - najpierw urzędnicy MEN przez 1,5 godziny mówili o ogólnej teorii zmian. Potem była dyskusja i w ciągu 2 godzin nauczyciele na gorąco punktowali wszystkie obawy i sprzeciwy. A urzędnicy uspokajali, że to przecież projekt, nad którym dopiero pracują. Pół roku później minister Hall podpisała rozporządzenie identyczne z tym, co nam wstępnie przedstawiono. Żadna ze zgłoszonych uwag, a było ich kilkadziesiąt, nie została uwzględniona. Urzędnicy powiedzieli, co chcą zrobić, pozwolili wypowiedzieć się nauczycielom, po czym zrobili swoje.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska