Muzyczny wf. Opolskie Studio Pioseki tworzy gwiazdy

Katarzyna Kownacka
Za Opolskim Studiem Piosenki nie stoi wielka siła ani instytucja, a od lat wypuszcza na rynek dobrze przygotowanych wokalistów. Jego słuchacze to dziś wielkie gwiazdy estrady albo aktorzy cenionych teatrów muzycznych - w Gdyni, Gliwicach czy Wrocławiu.

Ilu się ich w sumie przewinęło przez opolskie studio - tego nikt nigdy nie zliczył. Rocznie średnio kształci się w nim 20 osób. Jeśli przemnożyć to przez ponad trzydzieści lat działania wychodzi - lekką ręką - ponad 600 osób. Największe nazwiska wśród nich to Margo, czyli Małgorzata Gadzińska - wokalistka, autorka tekstów i choreograf, Ania Świątczak-Wiśniewska, była wokalistka Ich Troje czy polska megagwiazda Edyta Górniak.

Na początku była Ela
Jak to się zaczęło? - Po prostu, szukałam roboty - śmieje się Elżbieta Zapendowska, założycielka Opolskiego Studia Piosenki, dziś znana jurorka z "Idola" czy "Jak oni śpiewają". Krytyk muzyczny, nauczycielka śpiewu, fachowiec od emisji głosu. - Ale jak zaczynałam przygodę ze Studiem, to tych wszystkich umiejętności jeszcze nie miałam. W latach 70. pracowałam jako nauczycielka gry na pianinie w szkole muzycznej i niestety serdecznie tego nie lubiłam. Robiłam to źle, bo bez miłości, i ciągle rozglądałam się za czymś innym.

Zapendowska wspomina, że bardzo chciała pracować w ówczesnym Wojewódzkim Domu Kultury w Opolu (dziś MDK). Usłyszała, że owszem, może zostać tam przyjęta, ale musi zrobić studia. Zaczęła więc zaoczne na wydziale muzycznym warszawskiej Akademii Muzycznej. Do wymarzonego WDK przyjęli ją po zaliczonym I roku.

- No, ale potem powstał jeszcze problem - co ja mam tam robić? - wspomina Elżbieta Zapendowska. - Przy którejś na ten temat rozmowie ówczesny dyrektor domu kultury powiedział, tknięty jakimś przeczuciem: otwórz studio piosenki. Więc otworzyłam.

Był rok 1977, przełom października i listopada. W "Trybunie Opolskiej", ukazało się ogłoszenie o naborze uzdolnionej wokalnie młodzieży. Niemal natychmiast do WDK-u stawiło się kilka młodych, zdolnych osób. Z nich powstał zespół Ballada - zalążek Opolskiego Studia Piosenki. Grał w nim m.in. świetny jazzowy gitarzysta Krzysztof "Puma" Piasecki.

Pierwszy sukces już na starcie
- Ballada tylko się zawiązała, a już odniosła ogromny sukces - opowiada Elżbieta Zapendowska. - Kilka miesięcy po powstaniu, na przełomie stycznia i lutego następnego roku, zespół zakwalifikował się do Debiutów, a potem zdobył na nich wyróżnienie za piosenkę "Wycinanki". W jury siedzieli wtedy Jeremi Przybora i Jerzy Wasowski...

Ale zanim przyszła nagroda, muzycy i ich opiekunka wzięli udział w warsztatach, które odbywały się wtedy w ramach przygotowań do festiwalu.

- To był dla mnie szczęśliwy traf - wspomina telewizyjna jurorka. - Mogłam, zupełnie wtedy jeszcze zielona, jeśli chodzi o przygotowanie muzyczne młodzieży, podpatrywać fachowców. I robiłam to absolutnie bezczelnie, oczywiście za ich zgodą.

Później poszło już jak z bicza. Przez kolejne lata przez tryby machiny Opolskiego Studia Piosenki przetaczały się tłumy kolejnych słuchaczy. Były wśród nich znane dziś osobowości sceny i estrady - aktor teatralny i filmowy Radosław Krzyżowski pochodzący z Kluczborka, aktorka Anna Deka-Modrzejewska, Janusz Onufrowicz - także aktor, autor tekstów piosenek i pisarz.

- Edyta Górniak trafiła do nas dwa razy - opowiada Jacek Mełnicki, który do ekipy Studia jako instruktor i akompaniator dołączył w roku 1985, po pewnej hucznie obchodzonej w Opolu Barbórce. - Pracowałem wtedy we Wrocławiu - wspomina Jacek. - Do Opola przyjechałem na imieniny koleżanki, którą znałem z teatru muzycznego w Gdyni. Następnego dnia, mocno znużeni imprezą, poszliśmy do Klubu Związków Twórczych, który mieścił się w obecnej Masce. Tam zacząłem grać na pianinie. Ktoś z dyrekcji "kazetki" mnie usłyszał, z miejsca zaproponował pracę, a ja z miejsca ją przyjąłem. Nawet nie pojechałem do Wrocławia, żeby się zwolnić. Wypowiedzenie przekazałem przez koleżankę...
Młodą, śpiewającą wtedy po weselach Edytę Górniak, wówczas uczennicę technikum w Prószkowie, do Studia podesłali koledzy muzycy.

- Widać było, że dziewczyna ma ogromny talent, dużą wrażliwość i trudny charakter - wspomina Jacek Mełnicki. - Trochę nam kaprysiła, nie przychodziła na zajęcia i w końcu Ela ją wyrzuciła.
Wróciła po roku i chodziła już na zajęcia bardzo regularnie. To dzięki temu, że była w Opolskim Studiu Piosenki, w 1989 roku trafiła do programu "Śpiewać każdy może" Zbigniewa Górnego (opolanie ze Studia byli tam wpuszczani niemal w ciemno, bo Górny był pewny ich umiejętności), potem na opolskie Debiuty, do musicalu "Metro" i na wielką scenę.

- To była i jest piekielnie zdolna wokalistka. Wiedzieliśmy, że powinna zajść daleko. I zaszła - kwituje Elżbieta Zapendowska.

Gwiazdy wśród wychowanków
Zdolnych było jednak więcej. Jacek Mełnicki żałuje, że wielka kariera ominęła Aleksandrę Chludek z Kędzierzyna-Koźla. - To również wielki talent - mówi. - Zresztą świetnie sobie radzi w muzycznym biznesie. Przez lata śpiewała w chórkach z Budką Suflera, a teraz występuje z legendarnymi Scorpionsami, kiedy grają z towarzyszeniem orkiestry symfonicznej.

- Była też jeszcze bardzo dobrze rokująca Iwonka Iwat - dodaje Elżbieta Zapendowska. - Ale wyszła za mąż za jakiegoś Włocha i wyjechała do Italii. Dziś może tam śpiewa, a może nie... Życie, niestety, często weryfikuje wielkie plany - nawet jeśli jest talent i osobowość.
Smaku sławy i wielkiej sceny zakosztowała natomiast Ania Świątczak, ciągle jeszcze żona czerwonowłosego lidera grupy, Michała.

- W każdy wtorek i czwartek przez całe liceum, do którego chodziłam w rodzinnym Lublińcu, urywałyśmy się z ostatnich lekcji z moją przyjaciółką Karoliną, która razem ze mną dostała się do studia - wspomina Ania. Niedawno wydała piękny solowy album pod pseudonimem Aniqa. - Z językiem na butach najpierw biegłyśmy na pociąg do Opola, żeby dotrzeć na godzinę 17 na zajęcia, a potem z zajęć pędziłyśmy na godzinę 19, żeby wrócić do domu...
Czy było warto?
- No pewnie! - nie ma wątpliwości Anna Świątczak. - Opolskie Studio Piosenki dało mi ogromny warsztat potrzebny na scenie. To w nim nauczyłam się emisji głosu, interpretacji, obycia ze sceną, rozśpiewywania głosu i tego, jak używać go na tyle rozsądnie, by nie zedrzeć po półgodzinie występu. A że w Ich Troje musiałam wkładać nieco pary w śpiewanie, żeby przekrzyczeć mojego męża, to była to dla mnie bardzo praktyczna umiejętność. No a poza tym mnie, dziewczynie ze Śląska, zajęcia w Studiu pozwoliły opanować charakterystyczny akcent. Podobno jak zaczynałam śpiewać, miałam czasem "y" jak Rysiek Riedel... - śmieje się wokalistka.

Gwiazda ciągle trzyma kilka cennych pamiątek z czasów Studia. Ma na przykład zeszyt (z koniem na okładce), w którym notowała uwagi instruktorów i spisywała teksty piosenek, oraz dwie kasety - jedną z oryginalnymi wykonaniami, które ćwiczyła, a jedną tylko z podkładami.

- Z tej pierwszej trzeba było spisać słowa utworu i się go nauczyć, a przy drugiej ćwiczyć własną jego interpretację - opowiada pani Ania. - W zeszycie mam też spisanych kilka tak zwanych karnych numerów, czyli piosenek, których nikt nie chciał śpiewać dobrowolnie. Musieliśmy je przerabiać, żeby ćwiczyć warsztat. Jednym z nich była na przykład trudna, bo oparta na długich dźwiękach, "Panna pszeniczna" Haliny Frąckowiak.

Najbardziej stresowało ją śpiewanie przed kolegami ze Studia, którzy życzliwie, ale oceniali jednak swoje występy. Najmilej wspomina wspólne, rozśpiewane rzecz jasna, imprezy, zwłaszcza wigilie. Największy sukces z tamtych czasów to oczywiście wygrana w "Szansie na sukces", która zaprowadziła ją do zwycięskich też dla niej Debiutów na festiwalu w Opolu. A te z kolei okazały się przepustką do kariery.

Ruchawki, czyli muzyczny wf
Anna Świątczak z uśmiechem wspomina też tzw. ruchawki, zajęcia które prowadził z podopiecznymi Opolskiego Studia Piosenki Jarek Wasik.

- Moja mama omal nie zabroniła mi jeździć na te zajęcia, kiedy usłyszała pieprzną nazwę - śmieje się dziś Aniqa. - Musiałam jej dokładnie wytłumaczyć, na czym rzecz polega, żeby się nie martwiła.
- To naprawdę nie było nic zdrożnego - z ręką na sercu zapewnia rozbawiony Jarek Wasik. - Kto wymyślił tę nazwę, pojęcia nie mam. Mieliśmy na nich lekcje pantomimy, sposobów rozluźniania się na scenie. Ćwiczyliśmy też oddech, postawę i obycie ze sceną. To był taki trochę muzyczny wuef.
Zajęcia odbywał się raz w tygodniu, ściągały na nie tłumy podopiecznych. Jarek Wasik pomagał im też w układaniu interpretacji utworów z pogranicza piosenki poetyckiej czy aktorskiej. - Trwało to może dwa lata - wspomina artysta. - Kiedy Elę Zapendowską wyrzucili z WDK-u, odszedłem też ja.
- To się stało na początku lat 90. - opowiada Elżbieta Zapendowska. - Zostałam bez mojego ukochanego studia i bez środków do życia. Najpierw siedziałam w domu i płakałam, a potem pomocną dłoń wyciągnęła do mnie Eliza Wyszomirska, oferując pracę w Miejskim Ośrodku Kultury.
Ale najbardziej dziś medialna nauczycielka śpiewu nie zabawiła już w Opolu długo. Wkrótce dostała propozycję od twórców musicalu "Metro" i przeprowadziła się do Warszawy, by pracować z występującymi w nim wokalistami.

- Wyprowadziłam się z Opola i już do niego nie wrócę - nie szczędzi gorzkich słów. - Choć w młodych ludziach był tu potencjał, to miasto nie ma im nic do zaoferowania. Ci, którzy chcą w kulturze coś osiągnąć, muszą wyjechać. Do Warszawy, Krakowa, Gdyni, Wrocławia.

Wszyscy stąd wyjechali
Na potwierdzenie jej słów - najzdolniejsi i najbardziej rozkochani w śpiewaniu byli słuchacze Opolskiego Studia Piosenki są dziś gwiazdami różnych scen.
- Basia Kurdej i Łukasz Mazurek, absolwenci krakowskiej PWST, ale opolanie z pochodzenia, są dziś aktorami teatru w Poznaniu. Siostra Basi - Kasia Kurdej-Mania - skończyła z kolei studium aktorskie w Gdyni i z powodzeniem występuje w tamtejszym Teatrze Muzycznym - wylicza Jacek Mełnicki. - Podobnie zresztą jak Tomek Bacajewski. Marysia Małkiewicz i Tomek Leszczyński to dziś gwiazdy Teatru Capitol we Wrocławiu, a Łukasz Szczepanik, student krakowskiej PWST i już aktor teatru Bagatela, jest w Teatrze Muzycznym w Gliwicach, gdzie zagrał główną rolę w musicalu "Hair". Ela Portka-Krebs, absolwentka Uniwersytetu Opolskiego, występuje w Teatrze Buffo u Janusza Józefowicza, a Grzegorza Wilka dobrze znają widzowie programów "Jaka to melodia" czy "Szymon Majewski Show". Grzesiu jest też gwiazdą u Piotra Rubika.

Czemu żadne z nich u nas nie zostało?
- A po co? Co by tu robili? - kwituje Mełnicki. - Prawda jest taka, że jeśli chcą powalczyć w muzycznym biznesie, powinni stąd wyjechać. Opole, choć to niby stolica polskiej piosenki, jest pod tym względem grajdołkiem.

Niektórzy podopieczni OSP dziś są jego instruktorami. - Jacek namawiał mnie do tego, żeby teraz uczyć, już jakiś czas - przyznaje Alina Dorosiewicz. - Najpierw się broniłam, a teraz mnie wciągnęło.
Czy każdego można nauczyć śpiewać?

- Nie, choć niektórzy myślą, że tak - śmieje się pani Alina. - Prawda jest jednak taka, że są szkoły, do których nie wszyscy muszą chodzić. Na przykład nasza.

Zostały wspomnienia
Nieważne, jak daleko wyjechali dawni słuchacze OSP, wspomnienia ze starych czasów wszyscy mają ciepłe. - Mnie chyba najbardziej zapadły w pamięć nasze wigilie, które czasem trwały do rana - mówi Barbara Kurdej. - Śpiewaliśmy oczywiście wtedy bardzo dużo - od kolęd, po takie utwory jak "Kulig" z repertuaru Skaldów, "Dzień jeden w roku" Czerwonych Gitar czy "Wielką wodę" Maryli Rodowicz, która była też naszym hymnem na dorocznych warsztatach w Otmuchowie.

Tomasz Bacajewski twierdzi, że żeby przyjechać do Opola nieco wcześniej przed Bożym Narodzeniem i być na tych wigiliach, sprzedawał w gdyńskim teatrze drobne kłamstewka. - Warto było, bo na wigilie Studia zjeżdżali tacy słuchacze, którzy kończyli je dwa - trzy lata wcześniej i tacy, którzy byli w nim 10 lat wcześniej - mówi wokalista. - Opowieściom i wspomnieniom nie było końca. No, a poza tym na każdym takim spotkaniu przedświątecznym Jacek Mełnicki każdemu z nas w prezencie przynosił mały jak naparstek dzwoneczek. Mam ich całe pudełko.

- Że też oni to pamiętają - śmieje się instruktor. - Kupowałem je w hurtowniach, jak tylko pojawiały się pierwsze świąteczne dekoracje. Czasem potrzeba ich było całkiem sporo. Na wigiliach bywało po 50-60 osób.

Tomasz Bacajewski wspomina też swoją największą i mocno wychowawczą przygodę ze Studiem, która po części wiąże się również z... nto.

- Graliśmy kiedyś koncert, w którym dość często i szybko musieliśmy zmieniać kostiumy, w większości wojskowe - opowiada. - Pamiętam, że podczas jednej z takich przebieranek zapomniałem o zapięciu rozporka... Wybiegłem więc na scenę w ciemnozielonym moro ze świecącym przez niezapięty suwak kawałkiem białej koszuli... Na występie był wasz fotoreporter, zrobił zdjęcie i oczywiście w relacji następnego dnia poszła moja fotka z tym nieszczęsnym, niezapiętym fragmentem garderoby... Mama do dziś trzyma ten artykuł w domu za szybą...

Tomasz Leszczyński, artysta wrocławskiego Teatr Capitol, też wspomina sceniczną przygodę przeżytą za czasów swojej bytności w Studiu.

- Graliśmy koncert na zamku w Pszczynie, to był mój pierwszy wyjazdowy występ z Opolskim Studiem Piosenki - wspomina pan Tomek. - Było lato, więc założyłem sandały, a do nich niestety białe skarpetki... Koledzy milczeli przed i w trakcie występu, ale kiedy skończyliśmy, chórem niemal stwierdzili: żeby to było ostatni raz. Do tej pory się nieco czerwienię na to wspomnienie.
Tomasz Leszczyński to również jedna z tych osób, którym Studio odmieniło w życiu wszystko. - A zaczęło się niewinnie - opowiada. - Przechodziłem kiedyś obok amfiteatru i usłyszałem grupę śpiewających fajnie głosów. Trafiłem na próbę Opolskiego Studia. Tak mnie zafascynowała, że dłuższą chwilę ich podglądałem, a potem zacząłem regularnie chadzać tamtędy i od czasu do czasu ich podpatrywać. W końcu kilka razy pojawiłem się na organizowanych przez nich wieczorach karaoke, coś zaśpiewałem i zaprosili mnie na przesłuchanie. Chwilę się jeszcze wzbraniałem, aż w końcu uległem. Warto dodać, że w tamtych czasach studiowałem automatykę i robotykę na Politechnice Opolskiej i miałem kompletnie niemuzyczne plany na przyszłość...

Tomka Bacajewskiego śpiew tak wciągnął, że niemal z dnia na dzień - ku przerażeniu rodziców - rzucił studia (zarządzanie i marketing) i postanowił zdawać w kolejnym roku akademickim do gdyńskiej szkoły musicalowej. - Dziś i mnie, i rodzinę to bawi. Wtedy wcale śmiesznie nie było. Moja mama mocno się martwiła - opowiada artysta.

Co jest takiego w Opolskim Studiu Piosenki, że wciąga i - choć niewielkie i bez wielkich pleców - ciągle skupia wokół siebie młodych zdolnych? Że w czasach, gdy wydaje się, że śpiewać każdy może, ono konsekwentnie wypuszcza na muzyczny rynek dobrze przygotowanych wokalistów?

- Chyba to, że ludzie którzy uczą młodzież, mają serce do tego, co robią, jest to ich wielka pasja i ciągle wierzą w nieodkryte talenty - kwituje Jacek Szopiński, dziennikarz, który wiele lat jeździł z podopiecznymi OSP jako prowadzący ich koncerty w trasach pod hasłem "Laureaci i uczestnicy

". A było ich wielu - aż 11 wychowanków Opolskiego Studia Piosenki wygrywało "Szansę", a kolejnych kilkadziesiąt osób występowało w niej z powodzeniem.

- To były 7-10-dniowe wyjazdy, które spajały ten zespół i dostarczały wspomnień. Ot, choćby takich, jak to w Ostrowie Wielkopolskim, gdy jeden z wokalistów zakrzyknął: a teraz cały Tarnów klaszcze - śmieje się Jacek Szopiński.

Opole pełną gębą stolicą polskiej piosenki bywa niestety tylko raz w roku. Ale są takie historie, jak ta o Opolskim Studiu Piosenki, które pozwalają wierzyć, że gdzieś pod skórą ciągle jeszcze coś nam w duszy gra.


Czytaj e-wydanie »

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska