Opolanka zatruła się jadem kiełbasianym

Redakcja
Opolanka trafiła do Szpitala Wojewódzkiego w Opolu.
Opolanka trafiła do Szpitala Wojewódzkiego w Opolu. Archiwum
Gdyby nie podana w porę surowica, ta historia mogła skończyć się źle.

Zanim jednak została postawiona trafna diagnoza, kobieta cierpiała przez dwa tygodnie. Cała historia zaczęła się bowiem w grudniu.

Tuż przed Wigilią 58-letnia mieszkanka Opola podczas pobytu w Toruniu wybrała się na świąteczny jarmark i kupiła pasztet z gęsich wątróbek, w słoiczku. Po powrocie do domu zjadła go, a po jakimś czasie poczuła się źle. Zaczęło się od problemów żołądkowych.

- Potem, jak wynikało z późniejszego wywiadu przeprowadzonego z pacjentką, pojawiły się u niej kłopoty ze wzrokiem - relacjonuje Wiesława Błudzin, ordynator Oddziału Chorób Zakaźnych Szpitala Wojewódzkiego w Opolu. - Zaczęła widzieć podwójnie, jakby za mgłą.

Wystąpiła u niej chrypka, suchość w ustach, doszły zaburzenia wydzielania śliny, w efekcie czego zaczęła mieć coraz większe kłopoty z połykaniem, z mówieniem.

Opolanka odwiedziła kolejno kilku lekarzy, została zbadana przez neurologa i okulistę, ale nikt nie potrafił jej pomóc, postawić diagnozy.

- Aż w końcu na początku stycznia internista skojarzył objawy i wpadł na to, że to może być zatrucie jadem kiełbasianym. Skierował ją do nas - opowiada dr Wiesława Błudzin. - Jestem dla niego pełna podziwu, bo przypadki zatruć tą niezwykle groźną toksyną to dziś rzadkość. Na Opolszczyźnie zdarzają się najwyżej raz na 2-3 lata.

Zachorowania

Zachorowania

W latach 2008-2013 na Opolszczyźnie do zatrucia jadem kiełbasianym doszło trzy razy. W 2008 r. odnotowano dwa takie przypadki i w 2012 r. - jeden.
W Polsce w tym samym okresie doszło do 190 zatruć, z czego najwięcej, bo 46, miało miejsce w 2008 r. Najmniej w 2012 roku - 22.

Na oddziale zakaźnym natychmiast wdrożono u pacjentki właściwe leczenie. Ściągnięto dla niej z Warszawy specjalną, antybotulinową surowicę, którą dysponuje tylko jedna firma w Polsce, sprowadza ją z Rosji. Zestaw ampułek, które trzeba podać w takim przypadku, kosztuje 15 tys. zł. Lek wstrzykuje się domięśniowo.

- Podawanie surowicy wiąże się zawsze z ryzykiem, to nie jest lek bezpieczny, ale innego medycyna nie zna - podkreśla dr Wiesława Błudzin. - Niepodjęcie leczenia grozi paraliżem mięśni, w tym układu oddechowego. Jeśli pomoc nie nadejdzie na czas, może nastąpić zgon.

Leczenie trwało prawie dwa tygodnie. Kobieta właśnie opuściła szpital, który wcześniej zawiadomił sanepid.

- Materiał pobrany od pacjentki poszedł do badania. Czekamy na wynik, żeby mieć oficjalne potwierdzenie, iż było to zatrucie jadem kiełbasianym - wyjaśnia Anna Dzik, kierownik działu epidemiologii Powiatowej Stacji Sanitarno-Epidemiologicznej w Opolu. - Takie są zasady postępowania, choć leczenie, na podstawie objawów, trzeba było wdrożyć od razu. Nasza pracownica przeprowadziła wywiad z tą pacjentką, więc wiadomo, że oprócz niej nikt z rodziny nie zachorował. Kontaktowaliśmy się też z sanepidem w Toruniu, ale tam żadnych zatruć jadem kiełbasianym nie zgłoszono.

Przed laty zatruć jadem kiełbasianym było więcej, bo ludzie częściej sami robili różne przetwory z mięsa, przechowywali je w słoikach, konserwowali na swój domowy sposób. Tymczasem toksyna "lubi" się namnażać w żywności przetwarzanej, konserwowanej, lekko kwaśnej lub słabo solonej. Zwłaszcza gdy nie jest ona przechowywana w lodówce, ale w hermetycznych opakowaniach.

- Jeśli kupimy sobie gęś i ją upieczemy, zatrucie jadem kiełbasianym nam nie grozi - mówi Anna Dzik. - Gęś sama w sobie go nie przenosi. Toksyna wytwarza się dopiero w sprzyjających warunkach, jeżeli wyrób z gęsi trafi do słoika i będzie źle przechowywany.

Ważne

Toksyna jadu kiełbasianego jest najsilniejszą ze znanych trucizn. Jej źródło to żywność. Jad kiełbasiany występuje głównie w konserwach: mięsnych, jarzynowych lub rybnych, jak też w słoikach z żywnością, tzw. wekach. Dlaczego tam?

Bo jad kiełbasiany jest bakterią beztlenową, która łatwo się namnaża w szczelnie zamkniętych puszkach, bez dostępu powietrza. By uniknąć zatrucia jadem, trzeba sprawdzać termin ważności konserwy przed jej spożyciem.

Zawartość trzeba od razu wyrzucić, jeśli pokrywka konserwy lub słoika jest wybrzuszona (występuje tzw. bombaż), jedzenie ma podejrzany smak i zapach (skażone jadem często pachnie zjełczałym tłuszczem), słychać syczenie przy otwieraniu. Toksynę niszczy gotowanie mięsa w temperaturze 100 stopni C, co najmniej przez 10 minut. Samo uwędzenie bakterii nie zabija.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska