Ziemia Strzelecka. Niegdyś I Komunia Święta była bez prezentów

Radosław Dimitrow
Radosław Dimitrow
Tak wyglądali chłopcy, którzy przystąpili do I komunii w Rozmierzy w 1938 r.
Tak wyglądali chłopcy, którzy przystąpili do I komunii w Rozmierzy w 1938 r. archiwum Piotra Smykały [O]
Przyjęcie eucharystii przez dzieci było niegdyś wielkim świętem rodzinnym i wcale nie wiązało się z kosztownymi podarunkami.

W czerwcu 2005 r. w parafii św. Wawrzyńca w Strzelcach Opolskich zorganizowana była niezwykła uroczystość. W kościele spotkali się parafianie, którzy przystąpili do komunii 50 lat temu i wcześniej. Opisali oni, jak wyglądała niegdyś I komunia święta na ziemi strzeleckiej. Ich relacje spisane zostały w jednym z numerów pisma „Głos św. Wawrzyńca”.

- Do pierwszej spowiedzi i Komunii Świętej przystępowałam w Jemielnicy w roku 1918 - wspominała Anna, wówczas 96-letnia parafianka. - Proboszczem był ks. Grunt. Nauka religii była w języku polskim. W szkole obowiązywał język niemiecki. Obowiązywał ubiór komunijny śląski, czyli „po chłopsku”: czarna jakla i czarna kiecka, ale fartuch musiał być biały. Pończochy i buty czarne. Na głowie obowiązkowo wieniec z mirtu. Uroczystość w domu była bardzo skromna. Matka żyła sama z dziećmi. Ojca nie było w domu, bo to był czas wojenny. O prezentach nikt nie myślał.

Pani Anna wspominała także, że w dniu przyjęcia eucharystii od północy, aż do uroczystości nie mogła niczego jeść, bo obowiązywał ją post. Dla dziewięcioletniej dziewczynki było to ogromne wyrzeczenie. Msza odbyła się wcześnie rano.

Post pamiętała także 76-letnia pani Władysława:

- Wszyscy bardzo surowo go przestrzegali. Po uroczystej Mszy Świętej na placu kościelnym było wspólne śniadanie. Dzieci pierwszokomunijne, rodzice i goście zasiadali przy stołach, które przed uroczystością sami przygotowywali. Wszystkie zniesione produkty były wspólne. Po śniadaniu wszyscy wracali do swoich domów. Nikt nie pytał o prezenty. Ludzie żyli skromnie, bo też były to trudne lata przedwojenne.”

W czasie II wojny światowej uroczystości I komunijne także się odbywały. 70-letnia pani Irena pamięta, że choć sama uroczystość, była wydarzeniem radosnym, to jej mama była bardzo zatroskana o ojca i syna, którzy byli na wojnie.

- Już jako mała dziewczynka zdawałam sobie sprawę z tego, jak moja mama bardzo się martwi, czy ojciec i brat wrócą szczęśliwie do domu po zakończeniu wojny - mówiła Irena. - Sama uroczystość komunijna odbyła się w gronie rodzinnym, były drobne prezenty, którymi się bardzo cieszyłam. Zabrakło mi jednak pamiątki pierwszokomunijnej, czyli obrazka, bo w tym czasie proboszcz nie mógł ich zdobyć, nad czym ubolewam. Kiedy wracałam z nieszporów zobaczyłam na stacji pociąg z rannymi żołnierzami. Lżej ranni spacerowali po chodnikach. Dwaj z nich dołączyli do nas i zostali zaproszeni przez mamę do domu. Przerwa w uroczystościach komunijnych nastąpiła w 1945 r., gdy Niemcy przegrali wojnę, a na ziemię strzelecką wkroczyły wojska rosyjskie. Uroczystości dla dwóch roczników (wspólne) zorganizowano dopiero rok później.
- Do komunii przygotowywał nas ks. Kudlek - wspominała 68-letnia pani Elżbieta, pochodząca z Jemielnicy. - Nie było żadnych podręczników, więc pisał na tablicy, a my uczyliśmy się tego na pamięć. Sprawiało to nam dużo trudności, bo do roku 1945 uczyliśmy się w szkole po niemiecku. Ksiądz Kudlek też nie umiał dobrze mówić po polsku. Ubiory dla mnie i siostry mama odkupiła, bo na nowe nie było pieniędzy. Buty miałyśmy kupione jeszcze przed wojną „na talony” i były o dwa numery za małe. Ale były. Z domu do kościoła w Jemielnicy jechaliśmy furmanką, a to tylko dlatego, że w całej wiosce był tylko jeden kucyk - spadek po wojskach radzieckich. Na obiad mama przyrządziła królika, a na podwieczorek były drożdżowe bułeczki. Od chrzestnej matki dostałyśmy z siostrą filiżanki i spodki. Sam dzień I Komunii, pomimo uroczystej oprawy w kościele, był dla mnie smutny. Nie było naszego ojca. Nie wiedziałyśmy o nim nic, czy żyje, czy jest w niewoli. Takich smutnych dzieci było wiele. Mama starała się ukryć swoją gorycz, ale my to doskonale wyczuwałyśmy. Radość nastąpiła później, gdy ojciec szczęśliwie wrócił do domu - wspominała Elżbieta.

Tekst powstał we współpracy z Piotrem Smykałą, znawcą lokalnej historii i autorem książek.

W artykule wykorzystano wspomnienia spisane w „Głosie św. Wawrzyńca”, przytoczone po latach przez Mariusza Lipoka, pasjonata historii, na blogu historian.bloog.pl.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska