Jak rozkradano Opolszczyznę po II wojnie światowej

Krzysztof Strauchmann
Krzysztof Strauchmann
Przez kilka miesięcy 1945 roku Śląsk stał się szabrowniczym zagłębiem mebli i sprzętów domowych. Rabowali wszyscy: Polacy, Sowieci, Czesi. Obowiązywała zasada: kto kradnie, ten żyje.

15 czerwca 1945 roku w Głuchołazach milicjanci odkryli w piwnicy jednej z miejscowych poniemieckich firm zamurowane pomieszczenie, a w nim duży skład alkoholi. Prawdziwa piwniczka konesera: 6 tys. butelek: wina białe, czerwone, muskat i tzw. szampan sudecki. Dla powojennego wygłodzonego społeczeństwa takie morze alkoholu to skarb nie mniejszy od "bursztynowej komnaty". Milicjanci nie powiadomili władz cywilnych o odkryciu.

Ówczesny burmistrz Szymon Koszyk dowiedział się o magazynie przypadkowo. Kiedy poszedł na miejsce, milicjanci i robotnicy pod nadzorem szefa urzędu bezpieczeństwa ładowali butelki do samochodu bez liczenia, protokołowania czy inwentaryzacji. Burmistrz powołał się na uprawnienia władzy cywilnej do zajmowania mienia poniemieckiego i oświadczył "bezpiece", że w imieniu państwa rekwiruje znalezisko. - Zastępca kierownika odpowiedział na to z uśmiechem: Nie, panie burmistrzu! - relacjonował w piśmie do starosty nyskiego Szymon Koszyk. - Wino zostało wykryte przez wydział bezpieczeństwa, przy pomocy milicji. "My tego wina nie wydamy, jesteśmy jednak gotowi podzielić się z wami". Ponieważ zdania tego nie byłem w stanie zmienić, ograniczyłem się do obserwacji całej akcji.

Akcja przeładunkowa wina trwała dwa dni. Trzeciego dnia stacjonujący w mieście żołnierze radzieccy zorientowali się, że ktoś coś cennego wywozi pod ich bokiem i też przyjechali po swoją część łupów. Zabrali 400 butelek. Resztę milicja i UB wywiozły w sobie tylko znanym kierunku. Urzędowi miejskiemu pozostawiono na pocieszenie 100 butelek do stołówki miejskiej.

Przyjechać, ukraść, wyjechać

Szaber, czyli kradzież na wielką skalę, jest zjawiskiem towarzyszącym każdej wojnie. Przy okazji zajmowania Ziem Odzyskanych w 1945 roku miał kilka fal, różnych autorów i różne oblicze. Po przejściu frontu pierwsza rabowała Armia Czerwona i jej słynne oddziały trofiejne - zdobyczne. Żołnierze kradli na własną rękę, a władza organizowała wywózkę całych zakładów przemysłowych czy linii kolejowych w ramach tzw. wojennych reparacji, czyli naprawiania własnych szkód mieniem nieprzyjaciela.

Specyfiką przygranicznych miejscowości był rabunek czy przynajmniej próby rabunku drugiego sąsiada - Czechosłowacji. Jak pisał w maju 1945 roku starosta nyski - Czesi urządzali rabunkowe wyprawy na polską stronę granicy. Usiłowali np. zabrać całe wyposażenie młyna w Kałkowie koło Otmuchowa.

Były to jednak sporadyczne przypadki. Polska administracja po przejęciu terenu zorganizowała szaber instytucjonalny, czyli masowy wywóz dóbr do centrum kraju wraz z rozdziałem mienia pomiędzy odbudowywane urzędy. Na własną rękę kradli też stacjonujący u nas polscy żołnierze, urzędnicy i nawet przedstawiciele wyższych władz. Do tego szybko dołączyli pierwsi osadnicy, głównie z centralnej i południowej Polski, zazwyczaj zainteresowani tylko kradzieżą.

Początkowo plądrowano opuszczone budynki. Potem ofiarami rabunku padały rodziny niemieckie, które zdążyły już wrócić po frontowej zawierusze do swoich mieszkań i nie zostały jeszcze wysiedlone. Kradzieże prowadzono też w mieszkaniach autochtonów, którzy wystąpili o polskie obywatelstwo i chcieli zostać na miejscu.

Pod koniec 1945 roku zorganizowane bandy napadały już na nowych osadników. Takie grupy jeszcze wiosną 1946 roku działały m.in. w Nysie i Głuchołazach. Starosta nyski alarmował: - Zachodzi obawa, że w wypadku powtarzających się ekscesów ludność polska powracać będzie do swoich dawnych miejsc zamieszkania.

Wspomniany już burmistrz Głuchołaz Szymon Koszyk w lipcu 1945 roku napisał o pierwszych osadnikach: - Element żywiecki jest solidniejszy i mniej wymagający od reszty napływających Polaków. Duża ilość Polaków z okolic Nowego Sącza uciekła z powrotem, zabierając przy tym masę skradzionych rzeczy, których nie można było odebrać, gdyż posługują się środkami, które trudno jest zwalczyć.

20 września 1945 roku prezydent Nysy Koj donosił wojewodzie, że na ul. Wojska Polskiego doszło do jakiejś samozwańczej akcji wysiedlania miejscowych Niemców, o której władze nie miały wcześniej żadnego pojęcia.

- Rozpętał się szaber mieszkań. Ludność rzuciła się bezkarnie do plądrowania i wywozu. Wożono autami i wozami. Skutki tego są tragiczne, bo prawo traci wszelkie znaczenie. Państwo traci miliony, albowiem usuwa się z jego dyspozycji przedmioty majątkowe. (...) Materiał ludzki, jaki tu przychodzi rzekomo do pracy, jest w wielkiej części bezwartościowy. Z jednej strony część tych ludzi przychodzi z zamiarem spenetrowania okolicy, zabrania ruchomości i wywozu ich. Dla tych "praca" jest tylko pretekstem, który ułatwia kradzież. Wywiozą kilka razy po kilka walizek, zbiorą kilkadziesiąt tysięcy złotych i po kilku tygodniach są już w Kudowej czy Jeleniej Górze. I wykonują dalej swój proceder.

W podobnym tonie pisał też w sierpniu 1945 roku starosta prudnicki: - W związku z wysiedleniem Niemców do osobnej dzielnicy wzrosła ilość kradzieży mieszkaniowych, tzw. szaber. Kradzieży dokonują nie zawodowcy, ale ludność miejska i wiejska. Można ich podzielić na dwie grupy: jedni szabrują dla osobistych potrzeb. Drudzy wywożą towar na handel. Ofiarą kradzieży padają zarówno mieszkania opuszczone, jak i zajęte przez Polaków w czasie ich nieobecności. Organa MO walczą z kradzieżami, dokonując obław w mieście i na stacji kolejowej, nie są jednak w stanie całkowicie zła usunąć.

Armia się dorabia

Masowym kradzieżom sprzyjał powojenny chaos, deprawacja niektórych ludzi, zamieszkiwanie obok siebie ludności niemieckiej i polskiej. Na dodatek nowe polskie władze nie potrafiły jasno podzielić między sobą zadań i kompetencji, a potem ich egzekwować. Z jednej strony gospodarzem miast i wiosek byli burmistrzowie i wójtowie. Z drugiej strony w konkretnych firmach i majątkach działały tzw. tymczasowe zarządy państwowe. Ich przedstawiciele, nie patrząc na protesty miejscowych włodarzy, oficjalnie wywozili mienie do centrum kraju. Burmistrz Głuchołaz wyliczył, że błędne i ślamazarne decyzje urzędników tymczasowego zarządu spowodowały tylko w jego mieście kilkanaście milionów złotych strat.

Większość indywidualnych szabrowników starała się również zdobyć jakiś papier z pieczątką od kogokolwiek, potwierdzający, że meble czy inne mienie zabierane jest na cele urzędowe. W lipcu 1945 roku komendant milicji w Paczkowie prosił swoje szefostwo o instrukcje, jak traktować Polaków wyposażonych w dokumenty władz radzieckich zabierających samochody i meble - "żeby nie narazić się na nieprzyjemności ze strony władz rosyjskich".

Innym razem pisał: - Przyjechała grupa operacyjna wydziału ekonomicznego, działając na własną rękę - uprawiają plądrowanie mieszkań z bronią w ręku. Poza tym kłócą się z magistratem miasta Paczkowa, wspólnie się oskarżając o szabrowanie i wywożenie różnych rzeczy.

Apogeum szabru nastąpiło jesienią 1945 roku. W grudniu 1945 w powiecie prudnickim za szaber ukarano mandatami 84 osoby, a aresztem 11. Władze wprowadziły wobec mieszkańców zakaz wywożenia czegokolwiek poza powiat, bez oficjalnej zgody. W styczniu 1946 o takie pozwolenie do starosty wystąpiło 217 osób. Tylko 57 dostało zgodę.

Nie lepiej zachowywało się polskie wojsko, przysłane na Śląsk Opolski do pilnowania granic. Polskie oddziały kwaterujące w Głuchołazach splądrowały miasto dwukrotnie, tuż przed wyjazdem w inne miejsce. We wrześniu kradł 6. pułk piechoty, zabierając m.in. inwentarz żywy należący do miasta (70 krów, 10 koni i drób). Burmistrz Koszyk opisał sytuację tak: - Dochodzi obecnie do opróżniania mieszkań z mebli przez 6. pułk piechoty, który to meble wywozi pociągami oraz autami na wschód. Władze bezpieczeństwa w powyższych wypadkach nie interweniowały.

W październiku władze wojskowe aresztowały w wyniku swoich śledztw kilku dowódców 6. pułku piechoty za bezprawne wywiezienie mebli i cennego inwentarza z Głuchołaz. Między innymi aresztowano byłego komendanta miasta.

6 października 1945 roku burmistrz Głuchołaz raportował do przełożonych, że w związku z wyjazdem kolejnych oddziałów wojska z miasta wywieziono kilkanaście wagonów mebli i miasto pozostało bez mebli dla napływającej masowo ludności polskiej.

- Meble przewożono nie w dzień, ale w nocy, chcąc uchronić się przed zameldowaniem o tym do tymczasowego zarządu państwowego. WP prowadzi niszczycielską robotę, gdyż nagromadziło takie ilości mebli i sprzętu domowego, że kiedy wszystko nie pomieściło się w wagonach, powyrzucano resztę na gołe pole i pozostawiono bez wszelkiej opieki, skutkiem czego okoliczna ludność porozkradała te rzeczy, a deszcz dopełnił zniszczenia. Nawet MO stała się bezsilna, gdyż została niejednokrotnie siłą zmuszona do ustąpienia. Upraszam o nieprzesyłanie więcej pozwoleń na wywóz mebli, gdyż będziemy zmuszeni sprawę załatwiać odmownie.

W mętnej wodzie

W szaber zamieszana była często elita nowej władzy, w tym osoby odpowiedzialne za bezpieczeństwo publiczne. Czasowo aresztowano np. burmistrza Paczkowa we wrześniu 1945 roku. Na ślady takich spraw trudno trafić, bo poszkodowani bali się cokolwiek zgłaszać. Naczelnik nyskiego wydziału lokalowego dr Stanisław Śmietana w zachowanych raportach rzucił trochę cienia na kulisy jednej z pewnie wielu spraw. Poskarżył się na niejakiego L., naczelnika więzienia w Nysie, u którego w lipcu 1945 roku znaleziono efekty "niebylejakiego szabru": kilkanaście nowych aparatów radiowych, osiem wielkich waliz nabitych jedwabiem, sukienkami damskimi itp.

- Nie zdołaliśmy nawet spisać protokołu, gdy ob. L. ze wspólnikami porwał i szaber, i nas. Skończyło się na krótkim ograniczeniu osobistej wolności i na pogróżkach. Do mnie odezwał się ob. L.: Pan nie wie, z kim zaczyna! Ja jestem bandyta. Nie radzę panu do mnie się dostać.

Śmietana oparł się groźbom i spisał protokół, a potem wysłał go do prezydenta miasta. Bez efektu. Po roku, w maju 1946 roku obywatel L. dalej był dyrektorem więzienia i dalej szabrował. Wdarł się do mieszkania mieszkańca Nysy, powstańca warszawskiego, do którego nawet strzelił z pistoletu. Poszkodowany za żadne skarby nie dał się przekonać do wniesienia na niego pisemnej skargi. Za bardzo bał się o swoje życie, żonę i dwoje dzieci. Innego szabrownika - niejakiego G. wypuszczono z więzienia na rozkaz wojewody przy całkowitej bierności władz lokalnych.

W jednym z pism do prezydenta Nysy dr Śmietana, który lubił robić spostrzeżenia socjologiczne, podzielił ówczesny aparat urzędniczy na dwie grupy: pionierów i ideowców, którym teraz przychodzi umierać z głodu, bo oficjalne pensje są bardzo niskie ("Moja waga po więzieniu gestapowskim i głodówce tamże była nieco wyższa niż obecnie!). Druga grupa to, ci którzy "sami starają się o środki do życia przez polepszenie swojego bilansu wywozem! To bardzo delikatna definicja szabrowników.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska