O ciotach lubieżnych, zepsutych i lujach naiwnych, pijanych

Fot. Katarina Stoltz/Fotorzepa
Marsz Równości. Warszawa 2003.
Marsz Równości. Warszawa 2003. Fot. Katarina Stoltz/Fotorzepa
Jaka Ibiza, jaka Majorka? Toż to wszystko plastik. Opalone w solarium, wydmuchane na siłowni ciała. Twarze jak klonów.

Co innego noc, listopad, lata osiemdziesiąte. Deszcz, dworzec Wrocław-Psie Pole. Idzie pijany żołnierz. Wchodzi do bramy. Obszczana brama, mętna żarówka. Schodzi do piwniczki. To jest dopiero życie! A wy mi tu: Ibiza!
Tak z tęsknotą wspomina PRL Dżesika, której żeński pseudonim niech nas nie zwiedzie. Bo Dżesika to mężczyzna. Facet ma grubo po czterdziestce, lecz zrobił się na młodo według swoich własnych standardów młodości: utleniona grzywka, koszula w palmy, adidasy z wywalonymi lubieżnie jęzorami. Jest jednym z bohaterów "Lubiewa", książki, która narobiła ostatnio szumu na literackich salonach, a sam Andrzej Stasiuk powiedział o niej, że jest jak smagnięcie prawdą.

Jedna z odsłon tej
prawdy: obok rolników, górników, hutników, obok emerytowanych milicjantów i nauczycielek rosyjskiego, obok czytelników pisma "Nie" i żon oficerów LWP grupą namiętnie opłakującą PRL są homoseksualiści polscy. I tak oto w katalogu nostalgii, jakie sklasyfikowano po upadku bloku sowieckiego, pośród tych wszystkich Jugo-nostalgii, DDR-nostalgii, PGR-nostalgii, pojawia się nowa - homonostalgia.
Już-już myślano, że narodziła się długo wyczekiwana przez środowiska postępowe polska powieść gejowska. Politycznie poprawna, atakująca homofobię, patriarchat, nietolerancję, katolicyzm, zacofanie, zakłamanie i setkę jeszcze innych polskich prawdziwych bądź urojonych przywar. Powieść zaangażowana, walcząca i naprężona jak felietony Kingi Dunin w "Wysokich obcasach".
A tu taki zawód!
Autor "Lubiewa", 30-letni Michał Witkowski z Wrocławia, twierdzi otwarcie, że ma gdzieś polityczną poprawność i że nie obchodzą go gejowskie ruchy społeczne. Ba, on te ruchy wręcz na kartach powieści ośmiesza, pochylając się za to z czułością nad lekko odrażającą odmianą tubylczego homoseksualisty. A mianowicie nad ciotą spod publicznej toalety - brzydką, zaniedbaną, zdegenerowaną, występną, pijaną, niebywale rozpustną i zwierzęco wytrwałą w polowaniu na seksualne okazje. Ciotą, która rzewnie wspomina wyposzczonych długą służbą, a więc łatwych do zbałamucenia szeregowców z sowieckich garnizonów. Ciotą, która gdyby nawet adoptowała dziecko, toby je zostawiła samopas i poszła w tango. Na dodatek lekceważącą zasady homoseksualnego BHP.
Jako pierwszy ten społeczny mankament książki zauważył zatroskany recenzent "Gazety Wyborczej", sugerując, że powieść Witkowskiego bardziej może zaszkodzić, niż pomóc wizerunkowi polskiego homoseksualisty. Zaszkodzić przez to, że portretowane środowisko jest tak niesympatyczne, tak kryminogenne. I pewnie skończyłoby się to dla autora powieści bardzo źle. Pewnie ugodzono by go zarzutami o nietolerancję, o celowe przerysowywanie homoseksualnych zachowań, o otwarte szkodzenie ruchowi gejowskiemu. Tak by zapewne było, gdyby nie to, że Witkowski sam jest gejem i się do tego przyznaje (czytaj wywiad obok).

Smagnięcie prawdą,
którego dopuszcza się na czytelniku młody wrocławski pisarz, długo piecze na policzku. I nie chodzi bynajmniej o drastyczność opisów, która podczas lektury dała się we znaki niektórym recenzentom (np. Krzysztofowi Masłoniowi z "Rzeczpospolitej"). Rzecz też nie w lubieżności, bo "Lubiewo" mało ma wspólnego z "męską ginekologią". Tu chodzi raczej o to, że czytelnik raz po raz, z rozdziału na rozdział, w coraz większym zdumieniu uświadamia sobie, że istnieje w ludzkiej naturze jakaś cecha głęboko niewytłumaczalna, niepojęta, nieprzewidywalna, a jednocześnie mętna, brudna i skażona. I nie jest to w żadnym wypadku ta uśmiechnięta białymi zębami, sympatyczna, wysportowana i wydepilowana tęczowa inność, deklarowana przez ruchy gejowskie na ulotkach dotowanych przez UE. To nie jest taka trywialna inność. Poczytajmy, zresztą:
"Mówią o sobie w rodzaju męskim. Są z Ťfazy emancypacyjnejť. Walczą o prawa do małżeństw i adopcji. W ogóle walczą, dążą. Mówią językiem ŤPolitykiť i ŤWprostať. Przyszli do nas z piłką plażową i tym swoim poznańskim akcentem... (...) Zsunęłam okulary przeciwsłoneczne na czoło i leżąc patrzyłam na dwa potężne uda, co nade mną wyrosły jak kolumny. Usta tylko lekko rozchyliłam i już chciałam zaczynać akcję, kiedy te dwa uda się poruszyły niespokojnie, że nie, że adopcja, że emancypacja, prawa do małżeństw, partia Zielonych, a w ogóle to przyjaciel, stały partner, bezpieczny seks, kondomy. I zaczął mnie uświadamiać, że przez takich jak ja wizerunek geja w społeczeństwie jest tak fatalny, że my to robimy jak pieski w krzakach, tymczasem oni do nas z piłką, ze sportem, z tężyzną fizyczną. A ja od razu usta otwieram, jak co gołego zobaczę... (...) Więc słucham dalej, co mówi ten napakowany i wydepilowany plastikowy bubek i już mi się odechciało z nim seksu, bo cała ta przyjaźń i bliskość wyskoczyła i ustawiła relacje jak na jakiejś pogadance u psychologa. Za blisko, za czule, za rodzinnie, a z rodziną to jakoś nie wypada... My chcemy nieznajomego, co na sponiewiera, przejdzie jak tornado, zostawi mnie w takim stanie, że nawet nie będę miała siły wstać i zamknąć za nim drzwi, mokrą plamą na łóżku sponiewieranym będę... Włosy w nieładzie, kupa szmat ze mnie zostanie, splunie, rzuci ręcznik papierowy na tę plamę i pójdzie, drzwi nawet nie zamknie. Otwarte zostawi. A ja z twarzą w mokry jasiek wtuloną zasnę, zasnę, bez przyjaźni i bliskości..."
Żeby była jasność: te słowa wypowiada w książce biologiczny mężczyzna.

"CIOTA" Z PRL
- pracuje jako bagażowy, portier, stróż nocny, pomoc szpitalna, babcia klozetowa; zarabia grosze.
- jest otyły, łysieje, ma popsute zęby, których nie ma za co leczyć, nie uprawia sportu
- jeśli ma tatuaże, to pokraczne, więzienne
- używa tanich kosmetyków, ubiera się tandetnie, niekoniecznie krzykliwie, nie depiluje się
- pije i pali
- miewa przygodnych partnerów, rzadko używa prezerwatyw
- nie angażuje się w politykę, ruchy społeczne, organizacje pozarządowe
- nie tęskni za dziećmi i formalnie usankcjonowanymi związkami
Gej z III RP
- uprawia wolny zawód projektanta, artysty, fotografika, wizażysty, eksluzywnego fryzjera; zarabia powyżej średniej krajowej
- jest wysportowany, umięśniony i opalony, dba o uzębienie, jeśli jest łysy, to celowo zgolił czaszkę do skóry, po czym opalił ją na solarium
- tatutuje skórę w finezyjne artystyczne i dopracowane wzory, depiluje każdy zakamarek ciała, części intymne ozdabia obręczami i kolczykami
- używa markowych kosmetyków, ubrań i rekwizytów z lekkimi akcentami "homo", np. elegancka lufka do papierosów (o ile pali)
- na ogół nie pali, a alkoholu nie nadużywa
- stara się być z jednym partnerem, używa prezerwatyw, jest ostrożny
- angażuje się w ruchy emancypacyjne, walczy o małżeństwa gejów, adopcję dzieci

Z MICHAŁEM WITKOWSKIM, AUTOREM "LUBIEWA", ROZMAWIA ZBIGNIEW GÓRNIAK
- Czy zgadza się pan z obawami niektórych politycznie poprawnych recenzentów, że pańska książka zrobi złą atmosferę wokół środowisk homoseksualnych w Polsce? Zarzut sprowadza się do tego, że opisuje pan ludzi, delikatnie mówiąc, mało sympatycznych, pańscy pedzie to właściwie margines społeczny: pobicia, niewierność, kradzieże, oszustwa, donoszenia na SB, alkoholizm, wykorzystywanie pijanych żołnierzy.
- Kiedy piszę, mam gdzieś to, czy moje pisanie komuś zaszkodzi, czy też pomoże. Nie piszę "po coś", tylko opisuję to, co jakaś Boska ręka sama mi dyktuje. Wierzę w natchnienie. Potem czytam gotowy tekst, jakby był cudzy, jakbym go widział po raz pierwszy w życiu i na równi z innymi jestem mądry, na równi mogę go interpretować, ale nie znam o nim "prawdy". Nie wiem, jakie jest jego przesłanie. Wiem tylko, że jeszcze by mi tego brakowało, żebym podczas pisania prozy (a więc podczas czynności twórczej) miał się cenzurować, albo zastanawiać, czy to się komuś spodoba, czy nie. Literatura to dla mnie ostatni w życiu bastion absolutnej, dzikiej, szalonej wolności. Czy więc ta książka "zrobi źle gejom"? Tego pytania nie cierpię. Jedyna odpowiedź, jaką na nie znam, brzmi: nie obchodzi mnie to. Ale znowu martwi mnie, że pan nie widzi, że dla mnie wiele z tych postaci z kartoflanymi nosami jest sympatycznych albo przynajmniej na tyle ciekawych, że wartych opisania bez oceny negatywnej, takiego podejścia empatycznego, pełnego zrozumienia. W swojej prozie często opisuję "syf", ale staram się ukazać go od wewnątrz, z pozycji "zasyfionych", nie z pozycji oburzających się.
- Ależ ja dostrzegam, że pan ich lubi. Przez jakiś czas mieszkałem w pobliżu homoseksualistów i napatrzyłem się na te nocne sceny zazdrości, na te awantury pijackie, na to wyuzdanie, którego nawet nie próbowali ukryć, na te buźki prosto z więzienia. I wie pan, co mnie najbardziej zdumiało? Że oni tacy kartoflano-polscy. Zero mięśni, skórzanych obroży, ciuchy pospolite, zęby spróchniałe, cera w krostach... Tacy są polscy homosie?
- Tak, tacy też byli. Nie ma jednej prawdy o tym środowisku. Mnie zainteresowali akurat ci, ponieważ są najbardziej egzotyczni, literaccy, nie podążają w życiu prostymi drogami, lecz krętymi (a więc literacko ciekawszymi). Wpadną na przykład na pomysł, aby ukraść z zoo dwa węże i wywieźć do Niemiec. Są nieobliczalni, groteskowi, cygańscy. Jak Pan widzi, w moim mówieniu o nich słychać nutę sympatii.
- Słyszę ją... To oni najbardziej tęsknią za PRL-em. Z pana książki wychodzi kolejny rodzaj tęsknoty za PRLem. Tęsknią za nim też homosie...
- Tęsknią, ale tylko ci, którzy nie potrafią odnaleźć się w III RP, na pewno nie młodzi. Ci, których opisałem, tęsknią, choć gdyby im zaproponowano czarodziejski powrót do komuny, może nagle przypomnieliby sobie i te czarne jej strony. Oni są nostalgikami. Nostalgik nie tęskni do rzeczywistych czasów, tylko do swojego fantazmatu, wyobrażenia, jakie sobie o dawnych czasach wytworzył. Tęskni do własnej narracji, posklejanej z tego, co zapamiętał, z tekstów piosenek, z filmów, z książek. Nie pamiętają na przykład o poniżeniach, o akcji Hiacynt... (W ramach tej akcji SB zbierała w latach 80. haki na środowiska polskich gejów - dop. Z.G.).
- Ale tę nową rasę homoseksualistów też pan opisał. To ci po depilacji, z obręczami na penisach, po siłowniach i solarkach. Dlaczego ich pan nie lubi?
- To ogólniejszy problem. Seks podany na tacy, w modnym klubie, z kimś wydepilowanym i opalonym w solarium, bez cienia niebezpieczeństwa, bez cienia "brudu" to dla moich bohaterów liberalna pianka późnego konsumpcjonizmu. Brzmi to strasznie. Oni potrzebują tego brudu, potrzebują faceta, który nie jest "zrobiony" i podany na tacy, którego trzeba złowić jak wilka.
- Ale jak można doprowadzić się do podniecenia seksualnego w śmierdzącym publicznym kiblu? Albo w piwnicy cuchnącej szczurami, kotami i butwiejącymi kartoflami?
- Moi bohaterowie odpowiedzieliby na takie pytanie pytaniem: "A jak można się podniecić w czystym łóżku, pod przywalającą wszystko kołdrą, w zaciszu bezpiecznego mieszkania, gdy nie ma obaw, że się zostanie zabitym"? To jest właśnie Inność przez wielkie "I", którą pokazuję. Jeśli ktoś jej nie potrafi zrozumieć, musi uwierzyć, że tak jest, że inni "mają inaczej". Może już tak się przyzwyczaili do takiego seksu? Może nie potrafią rozdzielić seksu od brudu i poniżenia?
- Czy homoseksualiści rzeczywiście tak bardzo pragną adopcji i małżeństw? Pańskim bohaterom zależy przede wszystkim na zaspokojeniu popędu.
- Nie sądzę, aby to było komuś do szczęścia potrzebne (małżeństwa, nie popęd!). Ale ja osobiście bym je zalegalizował. Choćby po to, aby poszerzać przestrzeń wolności. Mówię teraz jak liberał, na których moi bohaterowie się krzywią...
- Kto to jest luj, jedna z najczęściej pojawiających się postaci na kartach "Lubiewa"?
- No więc właśnie: luj to odwrotność "podanego na tacy", "zrobionego" geja. To mężczyzna prosty, heteroseksualny, z lekkim brzuchem, wypchanym rozporem i brudnymi paznokciami. Nieświadomy swojej męskości, po prostu męski. Trudno dostępny. Bez matury. Luj to także mężczyzna zamknięty: w koszarach, więzieniu... Oznacza to, że całą swoją osobowość zostawił poza światem umundurowanym, mundur ogranicza go tylko do jednej roli: mężczyzny. W oczach zniewieściałych gejów (ciot) właśnie tacy mężczyźni cieszą się największą estymą.
- Uderzyło mnie, że bohaterowi pana książki tacy pospolici: szatniarze, bagażowi, portierzy. Gej kojarzy się z kimś, kto robi w reklamie, projektuje ciuchy, reżyseruje filmy...
- Tak, to ten dzisiejszy, liberalno-kapitalistyczny, wysportowany gej. Tacy też istnieją, ale mnie nie interesują, ponieważ są bardzo podobni do całej reszty klasy średniej.
- Co to znaczy być przegiętym? Takie słowo pada często w pana książce?
- To znaczy być zniewieściałym gejem, ale nie tylko. Trzeba mieć gust w stylu camp, lubować się w przesadzie, w kiczu, w przekraczaniu konwencji... Trzeba być złośliwym, czuć się starą margrabiną, och, to coś bardzo bardzo dziwnego. Też jakaś inność nie do końca możliwa do wytłumaczenia. Może temat na poważną rozprawę pisaną przez grupę socjologów i seksuologów, a i psychologowie by się przydali...
- A ciota? Czy to to samo co gej?
- Ciota to przegięty gej. Kiedy w mężczyźnie zalęga się kobiecość, to coś bardzo delikatnego, łagodnego, okrągłego, gdy zaczyna zakładać nóżkę na nóżkę, a nie nogę na nogę... To wtedy znaczy, że zagnieździło się w nim przegięcie, że staje się ciotą, że w łóżku odpowiadała mu będzie raczej rola pasywna (choć tu nie ma reguł, znałem nawet cioty heteroseksualne).
- Tytułowe Lubiewo to plaża koło Międzyzdrojów, gdzie zjeżdżają się polscy homoseksualiści. Pan też tam zbierał materiał do książki. Czy tak, jak książkowy Michaś, który, aby rozwiązać języki bywalcom plaży, musiał dać najpierw tym językom zajęcie na swoim ciele?
- Czasami tak.
- Krążę tak, ale zapytam wprost: czy pan też gej?
- Tak.
- Dostał pan stypendium na tę książkę. Czym pan umotywował prośbę?
- W podaniu napisałem ogólnie, że zamierzam napisać zbiór opowiadań. Nie pisałem, o czym będzie.
- Chciałbym podzielić się refleksją: otóż gdy czytałem zwierzenia bohaterów, miałem cały czas przed oczyma kobiety, dopiero po chwili uświadamiałem sobie, że pisze pan o facetach: po 40-tce, wyliniałych, z brzuchami i łysiejących, brzydkich. A oni - jak baby. Skąd to moje wrażenie? Jak je pan wytłumaczy?
- Kiedy przebywa się w towarzystwie ciot, które mówią o sobie w rodzaju żeńskim - a pan przebywał, czytając tę książkę - szybko zapomina się, że to faceci. Ich zachowania i mowa są tak totalnie kobiece, że po prostu zapomina się o tym jednym szczególe anatomicznym.
- Uderzyła mnie też religijność ciotek.
- Starych ciotek. W książce jest to wyjaśnione: one mają mentalność starych pań. Takich w beretach, z siatkami, grubych i dobrych, plotkujących o chorobach i rozwiązujących krzyżówki. A takie panie są religijne. Wierzą w Boga. A że to jest jakiś ich własny Bóg, to inna sprawa. Nie podjąłbym się rekonstrukcji, jak taki Bóg może wyglądać, na co przyzwalać i co myśleć o świecie.
- SB miało tam wielu informatorów? To temat na czasie dziś. Dlaczego?
- Niewiele ciekawego mogę na ten temat powiedzieć, poza tym, że w tzw. Małej Ciotce (barek kawowy naprzeciwko opery we Wrocławiu) siedzieli tajniacy poprzebierani za gejów i geje, którzy swoje usługi oddawali milicji czy też służbom specjalnym. Ale to podobno nic przy enerdowskiej STASI i rumuńskiej securitate. Tam było tego o wiele więcej. Nie ulega jednak wątpliwości, że było to - i pewnie do dziś jest - bardzo dobrze spenetrowane środowisko.
- Dziękuję za rozmowę.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska