Moje Kresy. Cmentarz w Stryju

Archiwum
Cmentarz żołnierzy I wojny światowej w Stryju.
Cmentarz żołnierzy I wojny światowej w Stryju. Archiwum
W Stryju zachował się jeden z największych polskich cmentarzy na Kresach. Do dziś znajduje się tam kilkaset polskich grobowców, pomników figuralnych i mogił znaczonych krzyżami z inskrypcjami w języku polskim. Rodzin, których potomkowie po wojnie osiedli głównie w Gliwicach, Opolu i na Dolnym Śląsku.

Kniaź Józef Puzyna

Jedną z najwybitniejszych postaci spoczywających na tej nekropolii jest Józef kniaź z Kozielska Puzyna (1856-1919) - dziekan i rektor Uniwersytetu Lwowskiego, właściciel rozległych dóbr w Stańkowie pod Stryjem, potomek wojewody mścisławskiego. Wywodził się z książęcego rodu Rurykowiczów, którzy zasiadali na moskiewskim tronie.
Jego droga do kariery była dość nietypowa jak na księcia, bo zamiast posiąść wiedzę, jak gospodarować swoimi rozległymi majątkami ziemskimi, ukończył studia matematyczne pod kierunkiem Wawrzyńca Żmurki na Uniwersytecie Lwowskim i został jednym z najbardziej znaczących polskich matematyków.

Po śmierci jego mistrza - Wawrzyńca Żmurki - ze względu na talenty organizacyjne objął po nim katedrę matematyki na lwowskiej wszechnicy i skupił wokół siebie wybitnych matematyków o podobnych zainteresowaniach, wychodząc z założenia, że tylko tak będzie można wnieść istotny wkład do matematyki światowej. Był autorem programu ideowego pt. "O potrzebach matematyki w Polsce", będącego podstawą do stworzenia jednej z najznakomitszych szkół matematycznych na świecie - lwowskiej szkoły matematycznej.

Zapomniano, że to Józef Puzyna sprowadził do Lwowa m.in. profesorów: Wacława Sierpińskiego z Krakowa, Zygmunta Janiszewskiego z paryskiej Sorbony i Hugona Steinhausa z niemieckiego Uniwersytetu w Getyndze (uchodzącego wówczas za centrum światowej matematyki). Zespół naukowy stworzony przez rektora Józefa Puzynę uznawany jest powszechnie za prekursorski przy tworzeniu międzynarodowej sławy lwowskiej szkoły matematycznej, w której później główną gwiazdą był Stefan Banach - jeden z najwybitniejszych matematyków na świecie, odkrywca tzw. przestrzeni Banacha. Obok niego drugim światowym matematykiem stał się Stanisław Ulam, który później w Kalifornii należał do wynalazców bomby wodorowej. Obaj otarli się o Nagrodę Nobla. Literatura światowa przypisuje tym dwóm genialnym matematykom największy wkład, jaki wnieśli polscy uczeni na przestrzeni wieków do nauki światowej.

To m.in. im książkę bestsellerową pt. "Genialni" poświęcił wrocławski pisarz urodzony w Namysłowie - Mariusz Urbanek. Wydawnictwo "Iskry", które w 2014 roku wydało tę książkę, musiało podnieść wielokrotnie jej nakład, nie przypuszczając wcześniej, że książka o matematykach stanie się bestsellerem wydawniczym.

Prof. Józef Puzyna miał bogatą osobowość. Oprócz matematyki pasjonował się muzyką - grał na fortepianie, był wielbicielem utworów Ryszarda Wagnera. Interesował się też historią i filozofią. Równolegle z pracą na uniwersytecie prowadził majątek ziemski w Stańkowie, gdzie zmarł 30 marca 1919 roku. Po wybudowaniu przez rodzinę grobowca na cmentarzu w Stryju został tam pochowany wspólnie z żoną, Janiną z Chojeckich, z którą miał pięcioro dzieci: syna i cztery córki.

Pomniki polityków i nauczycieli

Nagrobek Wincentego Rudnickiego (1841-1908) - lustratora lasów Fundacji hr. Stanisława Skarbka.
(fot. Archiwum)

Obok miejsca spoczynku Józefa Puzyny znajduje się nagrobek dr. Stanisława Baldwina Ramułta (1863-1928) - radcy ministerialnego, właściciela dóbr w Stryhańce i Woli Kollańskiej. Warto pamiętać, że jego krewnym był Ludwik Baldwin Ramułt, twórca budynku Panoramy Racławickiej we Lwowie. Nieopodal zachował się grobowiec innego wybitnego urzędnika państwowego - Eugeniusza Abrahamowicza (zm. 1905), posła Ziemi Stryjskiej do Rady Państwa. Kilka kwater dalej znajduje się mogiła Napoleona Zygmunta Rzewuskiego (1843-1897) - inżyniera w stryjskiej radzie powiatowej; w grobie tym pochowano również Michała Franciszka Ślósarskiego (1839-1903) - założyciela sokolstwa w Stryju, powstańca styczniowego, który po rozbiciu jego oddziału pod Ojcowem kilka lat tułał się po Włoszech i Francji, a po zdobyciu dyplomu inżyniera przyjechał do Galicji i osiadł na stałe w Stryju, tworząc tam jedno z najprężniej działających gniazd Towarzystwa Gimnastycznego "Sokół". Miejsce spoczynku Ślósarskiego nie jest przypadkowe. W 1900 roku, mając 61 lat, ożenił się z młodą wdową po Zygmuncie Rzewuskim, która miała na wychowaniu dwie nieletnie córki - 12-letnią Marylę i 9-letnią Niunię. Niestety, wkrótce ciężko zachorował i zmarł.

Jest na cmentarzu kilka grobowców stryjskich nauczycieli, w tym dyrektorów szkół, m.in. Michała Dzidowskiego (1857-1937) i Andrzeja Niebieszczańskiego (1864-1912), który spoczywa z żoną, Michaliną (1854-1918), oraz Józefa Krupy (1876-1907) i Jana Srodzińskiego (1871-1937). Zachował się też nagrobek burmistrza Stryja Ludwika Göttingera (1837-1899) i jego żony, Anny Łucji ze Szwestków Göttingerowej (1849-1924).

Grobowce stryjskich duchownych

Na cmentarzu w Stryju są również groby stryjskich duchownych, m.in. księdza prałata Aleksandra Cisło (1867-1944), na którego tablicy epitafijnej widnieje napis:
Żyłem, bo chciałeś.
Umarłem, bo kazałeś.
Zbaw! Bo możesz!
oraz ks. Władysława Kotuskiego, który wszedł do legendy Stryja jako niezwykle dowcipny nauczyciel religii.

Jeden z jego uczniów, Tadeusz Fabiański, wspominał: Ksiądz Kotuski nie cierpiał dewotek. "Modli się pod figurą - mawiał - a ma diabła za skórą. Mąż głodny, w domu stajnia Augiasza, a dewotka klepie pacierze w kościele. Psu na budę zdają się takie modlitwy". W szóstej klasie nauczyciel biologii, prof. Kubrakiewicz, który zaczął wykładać teorię ewolucji Darwina, skomplikował uczniom poglądy prezentowane na lekcjach religii przez ks. Władysława Kotuskiego.

To zmieniło - wspomina jeden z uczniów - radykalnie nasz światopogląd. Jeden z nas wystąpił ze swymi wątpliwościami na lekcji ks. Kotuskiego. "Proszę księdza kanonika, czy to prawda, że człowiek pochodzi od małpy?". Odpowiedź była krótka i szybka: "Powiedz temu, kto ci to mówił, że jest tak mądry jak ty". Prof. Kubrakiewicz, dowiedziawszy się o tym "wyjaśnieniu", poczuł się obrażony i chciał wyzwać księdza na pojedynek. Ale w końcu jakoś załagodzili konflikt postanowieniem, że nie będą wchodzić sobie w drogę. Tego typu opowieści o księdzu kanoniku Władysławie Kotuskim zachowało się kilkanaście. Gdy zmarł, na jego pogrzeb na cmentarzu stryjskim przybyły nieprzeliczone tłumy, i to głównie stryjskich gimnazjalistów.

Na stryjskim cmentarzu pochowany został w czasie wojny kolejarz Kacper Stachowski (1882-1944), który wspólnie z żoną, Reginą z Sadowskich (1887-1949), na przedmieściu Stryja prowadził 5-hektarowe gospodarstwo rolne znajdujące się w pobliżu tego cmentarza. Jego córka, Janina Stachowska (po mężu Łyczko), chodziła do Szkoły Podstawowej im. św. Elżbiety w Stryju razem z późniejszym piłkarzem, znakomitym bramkarzem Odry Opole - Janem Paszkiewiczem. Po wojnie Regina Stachowska z ośmiorgiem swoich dzieci osiadła w Opolu. Jej córka, Janina Łyczko - przez lata pracownica Opolskiej Centrali Handlowej, jest moją sąsiadką z Dzielnicy Malarzy, a jeden z jej synów pracuje na Uniwersytecie Opolskim.

Wiele nagrobków na stryjskiej nekropolii nosi inskrypcje ukraińskie, m.in. na grobie ukraińskiego polityka i parlamentarzysty dr. Jevhena Ołesnyckiego (1860-1917) i jego córki Zoni (1889-1902). Jest to jeden z artystycznych pomników cmentarnych: na wysokim kamiennym postumencie umieszczono rzeźbę stojącej kobiety ze złożonymi rękoma. Z boku wyrzeźbiono rozwinięty arkusz z medalionem i płaskorzeźbą głowy młodej kobiety en face.

Cmentarz stryjski jest też miejscem spoczynku licznych polskich rodzin, m.in.: Cabicarów, Reifów, Szumskich, Patrynów, Markefków, Binduchowskich, Chwalibogowskich, Czanerle, Bazylaków, Kukurudzów, Macukiewiczów, Kaimów i Altheimów.

Kwatery wojenne

Przy cmentarzu stryjskim stworzono wielkie kwatery poległych bądź zmarłych w cierpieniach w wyniku pandemii "hiszpanki". Pochowano tam ponad 10 tysięcy bezimiennych żołnierzy - ofiar I wojny światowej. Spoczęli obok siebie, częstokroć w zbiorowych mogiłach, Rusini, Polacy, Żydzi, Rosjanie, Austriacy, Czesi, Chorwaci, a nawet Turcy (mieli mały, osobny cmentarzyk). Był to jeden z największych cmentarzy wojskowych w Galicji.

Pod Stryjem toczyły się bardzo ciężkie boje trwające wiele miesięcy, a zabitych i zmarłych na "hiszpankę" zwieziono na ten cmentarz z całej okolicy. Na jednej z tych wojskowych kwater zachował się napis: Tu złożono szczątki braci Wielkopolan, poległych w walkach o oswobodzenie Stryja. W piątą rocznicę ich zgonu mogiłę tę wznoszą wdzięczni rodacy: Mikołajczyk Jan, Andrzejczak Wawrzyniec, Łakomy N., Budkowski Michał, Lalc Franciszek, Dulęba Wojciech.

"Hiszpanka" i Józef Mularczyk

Niewiele brakowało, a na tym cmentarzu (prawdopodobnie w anonimowej mogile) spocząłby Józef Mularczyk - ojciec reportażysty i pisarza Andrzeja Mularczyka, twórcy scenariuszy do legendarnych filmów "Sami swoi", "Nie ma mocnych" i "Kochaj albo rzuć", które zmitologizowały biografie przesiedlonych z Podola Kresowian - Pawlaków i Kargulów.
Józef Mularczyk, urodzony w Boryczówce pod Trembowlą na Podolu, był legionistą. W 1917 roku żołnierski los rzucił go do okopów pod Stryjem. Tam zaraził się "hiszpanką". Umarłby pewnie w wielkich cierpieniach na jednej ze zbitych z desek lazaretowych pryczy, gdyby nie zajęła się nim specjalnie sanitariuszka Wanda Repetowska - absolwentka Akademii Ludomira Różyckiego w klasie fortepianu. Przesiedziała przy jego pryczy kilka nocy, dokarmiając go i aplikując potrzebne lekarstwa. Józef Mularczyk był jednym z nielicznych, którzy przeżyli "hiszpankę" pod Stryjem.

Między chorym żołnierzem a sanitariuszką Wandą zrodziło się uczucie. Pobrali się i mieli dwóch synów, wybitnych pisarzy: Romana Bratnego (rocznik 1922) - autora "Kolumbów" - i Andrzeja Mularczyka (rocznik 1930). Gdyby Józef Mularczyk zmarł pod Stryjem na "hiszpankę", o ileż uboższa byłaby polska literatura!

Józef Mularczyk dosłużył się stopnia podpułkownika. We wrześniu 1939 roku był dowódcą 2 Pułku Strzelców Konnych walczącego w składzie Wołyńskiej Brygady Kawalerii. W nocy z 3 na 4 września żołnierze pod jego dowództwem, wykazując się niebywałą brawurą, dokonali nocnego wypadu na Kamieńsk i zniszczyli tam kilkanaście czołgów oraz zabili około 100 niemieckich żołnierzy, przy minimalnych stratach własnych - tylko 4 ułanów nie wróciło z akcji.

Historia tej potyczki weszła do legendy narodowej, a znakomity reporter i dramaturg, syn podpułkownika - dowódcy w tej akcji - Andrzej Mularczyk na temat właśnie tej potyczki napisał jeden z najsłynniejszych swoich reportaży pt. "Dziesięć krzyży dla seledynowo-amarantowych" (1968), wznowiony ostatnio przez wydawnictwo "Dowody na istnienie" (Warszawa 2015).

Historia tego świetnego reportażu jest frapująca. W 1967 roku Andrzej Mularczyk kupił swemu ojcu, podpułkownikowi Józefowi Mularczykowi, na imieniny książkę wspomnieniową autorstwa gen. Juliusza Rómmla pt. "Za honor i ojczyznę". W książce tej gen. Rómmel (w czasie wojny we wrześniu 1939 roku dowódca Armii "Łódź") dzień po dniu, godzina po godzinie przedstawiał historię walk poszczególnych pułków, brygad i odwodów. Ojciec Mularczyka na stronicy 407 tej książki natrafił na zapis rozkazu z 13 września 1939 roku, który brzmiał: "Nadaję Order Virtuti Militari odpowiednich stopni niżej wymienionym żołnierzom Wołyńskiej Brygady Kawalerii 2. Pułku Strzelców Konnych, ppłk. Mularczyk Józef - Krzyż Virtuti Militari V klasy i 10 Krzyży Virtuti Militari do dyspozycji dowódcy pułku".
Rozkaz ten w zamęcie września 1939 roku nie dotarł do dowódcy pułku. Dowiedział się o nim dopiero po 28 latach, czytając książkę Rómmla.

Ta informacja bardzo poruszyła ppłk. Józefa Mularczyka, zakłócając jego normalny tryb życia. Był już w tym czasie poważnie chory, po ciężkich operacjach. Poprosił więc syna, Andrzeja Mularczyka, który był w tym czasie dziennikarzem Polskiego Radia, aby odszukał jego dawnych żołnierzy, tych, którzy w dowodzonym przez niego pułku wykazali się bohaterstwem, walcząc z Niemcami w obronie Polski. Jak tego dokonać po tylu latach? Kto z nich jeszcze żyje? Kim są obecnie? To były pytania nurtujące reportera, który miał zadanie wykonać prośbę ojca - pułkownika w zwycięskiej potyczce. Komu dać te dziesięć Krzyży Virtuti Militari po 28 latach od momentu ich nadania? Czy są to jeszcze ci sami ludzie? A jeśli bohater z września potem okazałby się np. kolaborantem albo złodziejem? - czy czas, który nastąpił, może mu odebrać to, co zostało mu przyznane we wrześniu 1939? To były kolejne pytania nurtujące Andrzeja Mularczyka.

Dzięki ogłoszeniom w prasie i komunikatom radiowym odszukał tych ludzi i pisząc o ich życiu, stworzył fascynujący reportaż, który na trwałe wszedł do dziejów polskiego piśmiennictwa.

Ta niezwykła historia stała się kanwą filmu według scenariusza Andrzeja Mularczyka pt. "Jeszcze słychać śpiew i rżenie koni", w reżyserii Mieczysława Waśkowskiego (premiera filmu 1971). Fabuła filmu oparta jest na opisanej wyżej historii. Schorowany pułkownik nie był w stanie przemierzać Polskę w poszukiwaniu swoich żołnierzy. Zlecił to zadanie swemu synowi, dziennikarzowi, reportażyście. W filmie autentyczną postać ppłk. Mularczyka zagrał wybitny aktor Jan Kreczmar, a jego syna, dziennikarza - Karol Strasburger, który był wówczas jednym z najbardziej znanych polskich aktorów.

Film wszedł na ekrany kin w okresie, gdy toczyła się na łamach polskiej prasy, radia i telewizji wielka dyskusja na temat bohaterstwa i bohaterszczyzny. Oto jeszcze jedna legenda, w powstaniu której tak ważną rolę odegrał Andrzej Mularczyk. Jego ojciec, ppłk Józef Mularczyk, był po wojnie zastępcą dyrektora stadniny koni w Książu pod Wałbrzychem. Zmarł w 1968 roku.

Warto pamiętać, że Andrzej Mularczyk był współautorem scenariuszy seriali telewizyjnych: "Rodzina Połanieckich", "Droga" i "Dom". Na podstawie jego powieści "Post mortum. Opowieść katyńska" Andrzej Wajda nakręcił film "Katyń". Andrzej Mularczyk jest też twórcą i scenarzystą słuchowiska radiowego "W Jezioranach" emitowanego od roku 1961. Dwukrotnie przyznano mu Prix Italia - nagrodę uważaną za radiowego Oscara - za słuchowiska radiowe. Jego wznawiane co pewien czas książki pt. "Co komu się śni" i "Czyim ja żyłem życiem" należą do klasyki polskich reportaży.

Andrzej Mularczyk, przesyłając mi swoją najnowszą książkę "Co się komu śni i inne historie" (2015), zaopatrzył ją w dedykację, którą traktuję jako największy komplement, jaki spotkał mnie w życiu. Oto ten niezwykły dla mnie wpis: Panie Stanisławie, gdybym miał Pana dar narracji, byłbym Balzakiem. Z tym uczuciem zazdrości dedykuję Panu Co się komu śni, A. Mularczyk, maj 2015. Pozwoliłem sobie zacytować ten zapis, bo Andrzej Mularczyk posiada talent wpisywania niezwykłych dedykacji osobom, z którymi się przyjaźni. Podobnie fascynujące dedykacje wpisywał Stanisław Wasylewski w swoich książkach - unikał banałów i miał zadziwiające pomysły i skojarzenia. Obecnie sztuka dedykacji zamiera. Autorzy piszą najczęściej tylko swoje nazwisko ze sztampowym dopiskiem: "Z prośbą o przyjęcie" bądź "Z wyrazami sympatii".

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska