Każdy ksiądz miał swoją teczkę

Krzysztof Ogiolda [email protected]
Ks. kardynał Stefan Wyszyński (drugi z lewej) przystał na dokonany pod presją władz wybór ks. infułata Emila Kobierzyckiego (trzeci z lewej) na wikariusza generalnego, by uniknąć rozłamu w Kościele. (Zdjęcie wykonane na Górze św. Anny podczas święceń kapłańskich w roku 1953).
Ks. kardynał Stefan Wyszyński (drugi z lewej) przystał na dokonany pod presją władz wybór ks. infułata Emila Kobierzyckiego (trzeci z lewej) na wikariusza generalnego, by uniknąć rozłamu w Kościele. (Zdjęcie wykonane na Górze św. Anny podczas święceń kapłańskich w roku 1953).
Usunięcie z diecezji 21 kapłanów, zabranie około 180 klasztorów, inwigilacja kapłanów i świeckich przez SB - to tylko niektóre z szykan stosowanych w Polsce Ludowej wobec Kościoła na Opolszczyźnie.

Rano, krótko przed otwarciem kurii opolskiej wtargnęli do niej funkcjonariusze Urzędu Bezpieczeństwa. Nikomu nie pozwalano z budynku wychodzić, a wchodzących zatrzymywano. Kilku ubowców wtargnęło do pokoju, w którym urzędował administrator apostolski Bolesław Kominek. Poinformowano go, że zostaje natychmiast usunięty i wysiedlony.
- Wywiezienie ks. Kominka miało miejsce 26 stycznia 1951 roku. Milicyjnym samochodem uprowadzono go do Krakowa, a następnie osadzono w zapadłej małopolskiej wiosce - mówi ks. Alojzy Sitek, emerytowany kanclerz kurii diecezjalnej, wówczas kleryk Wyższego Seminarium Duchownego w Nysie. - Administrator apostolski przeczuwał swoje aresztowanie. Nad jego biurkiem wisiał obraz Pana Jezusa skrępowanego łańcuchami i prowadzonego na sąd. Aresztujący go ubecy musieli ten obraz widzieć, ale najwyraźniej się nie przejęli - dodaje ks. Sitek.
Wybór pod przymusem UB
Usunięcie przez władze administratorów apostolskich miało zlikwidować stan tymczasowej administracji kościelnej na "ziemiach odzyskanych". Wkrótce bezpieka sprowadziła do kurii członków Rady Konsultorów Diecezjalnych i kazała im wybrać nowego wikariusza kapitulnego, który odtąd miał kierować diecezją.
- Szczerze mówiąc, nikt nie chciał kierować Kościołem opolskim z nadania UB - wspomina ks. Sitek. - Konsultorzy zdawali sobie sprawę, że ich wybór dokonany pod presją władz jest z prawnego punktu widzenia nieważny. Z drugiej strony panowie z UB - wprawdzie za drzwiami sali kapitulnej - ale niecierpliwie czekali na wybór i wiadomo było, że nie ustąpią. Sytuacja była dramatyczna.
Ostatecznie wybrano ks. Emila Kobierzyckiego, proboszcza parafii "na górce", który zgodził się zostać wikariuszem generalnym, ale pod warunkiem, że zaakceptuje go prymas Wyszyński. Władze nalegały, by zaczął urzędowanie w kurii natychmiast. Nowy wikariusz symulował atak serca, by przedłużyć swą nieobecność w kurii. Pojechał do Warszawy i złożył przed prymasem przepisaną prawem kanonicznym przysięgę. Prymas bał się, że władze założą na Śląsku Kościół narodowy, odrywając go od Rzymu, więc aby uniknąć schizmy, zaakceptował wybór dokonany pod przymusem.
Wydalenie administratora apostolskiego i powołanie przez władze "swojego" wikariusza kapitulnego nie było początkiem represji wobec Kościoła na Opolszczyźnie. Już w roku 1949 zaczęto usuwać krzyże i lekcje religii ze szkół oraz "klerykałów", jak ich wtedy nazywano, ze stanowisk państwowych.

Ks. kardynał Stefan Wyszyński (drugi z lewej) przystał na dokonany pod presją władz wybór ks. infułata Emila Kobierzyckiego (trzeci z lewej) na wikariusza generalnego, by uniknąć rozłamu w Kościele. (Zdjęcie wykonane na Górze św. Anny podczas święceń kapłańskich w roku 1953).

Księża muszą odejść
W lipcu 1954 roku władze zażądały usunięcia 21 proboszczów i przeniesienia ich do centralnej Polski. Zarzucono im, że są Niemcami i germanizują ludność miejscową, a w dodatku łamią porozumienie między Kościołem i państwem zabraniające udziału w akcjach podziemnych i antypaństwowych.
- Nie miało to nic wspólnego z prawdą. UB chciało się pozbyć z diecezji najlepszych księży - mówi ks. Sitek. - Byli to duchowni miejscowego pochodzenia, ale wielu z nich za czasów niemieckich broniło polskości. Ks. Liszka został wydalony przez gestapo ze Szczedrzyka za słuchanie spowiedzi po polsku, ks. Pieruszka, proboszcz w parafii św. Anny w Zabrzu, najdłużej, bo aż do czerwca 1939 prowadził w swej parafii nabożeństwa polskie, a ks. Skorupa z Chrząszczyc uczył w seminarium wrocławskim za czasów niemieckich języka polskiego.
Niestety, pod presją władz ugięła się wówczas opolska kuria. Kapłanom wręczono dekrety usuwające ich z parafii, w których powołano się na stosowne kanony prawa kościelnego, w tym na rzekomą nienawiść ludu wobec proboszczów. Przygarnęły ich diecezje w Polsce centralnej i tam objęli probostwa. Ks. Franciszek Pieruszka tak bardzo zżył się ze swoimi nowymi parafianami w Gronkowie na Podhalu, że kiedy skończyły się stalinowskie represje, górale nie chcieli go puścić na Śląsk, a i jemu trudno było wracać.
- Wydaleni księża mieli żal nie tylko do władz państwowych, ale i do kościelnych. Stanowcze "nie pozwalamy" ze strony Kościoła wymagałoby heroizmu - mówi ks. Sitek. - Tego zabrakło. Ale nie osądzałbym pochopnie ówczesnych władz Kościoła opolskiego. To były straszne czasy.
Po październiku 1956 biskup Franciszek Jop sprowadził usuniętych proboszczów z powrotem do diecezji i przywrócił ich do poprzednich parafii. Siedmiu zdecydowało się wyjechać do Niemiec.
Siostry precz
Niespełna miesiąc później - 3 sierpnia 1954 roku - wyrzucono ze 180 klasztorów około 1000 sióstr zakonnych, 600 z nich musiało opuścić diecezję. Domy zakonne zamieniano na przedszkola, ośrodki zdrowia, szpitale, żłobki, biblioteki, ale także na mieszkania dla nauczycieli, funkcjonariuszy milicji i działaczy partyjnych.
Władze argumentowały wysiedlenie sióstr tym, że prowadzą one pracę niezgodną z zasadami państwa ludowego, a w dodatku są narodowości niemieckiej. W rzeczywistości na 32 wysiedlone siostry de Notre-Dame aż 26 pochodziło z Polski centralnej i z kresów, a z Poręby wysiedlono nowicjat sióstr służebniczek, w którym większość młodych zakonnic pochodziła spoza Opolszczyzny.
- Przed wysiedleniem panowie z UB zostawili nam trzy dni na spakowanie swoich rzeczy, przesłanie koleją mebli. Nas zapakowali do autobusów i za zasłoniętymi firankami wieźli w nieznane - wspomina jedna z sióstr służebniczek, wówczas wywieziona z Poręby jako nowicjuszka. - Byłyśmy tak przerażone, że po drodze prawie nie odzywałyśmy się do siebie, szeptałyśmy tylko modlitwy. Na miejsce dojechałyśmy już po ciemku. Wjechałyśmy na ogrodzony murem teren. Przed ciemnym budynkiem stał duży pomnik. Byłyśmy przekonane, że to statua Stalina. Wokół ciągnęły się wykopy. Zdawało się nam, że to przygotowane dla nas mogiły zbiorowe i że zaraz nas rozstrzelają - wspomina zakonnica.
Rano okazało się, że siostry przywieziono do klasztoru sercanów w Stadnikach za Krakowem, a rzekomy pomnik Stalina jest figurą Najświętszego Serca Pana Jezusa. Zakonników wysiedlono ze Stadnik tuż przed przybyciem sióstr. Dwóch zostawiono, by siostry miały opiekę duszpasterską
Zakonnice zgrupowano w pokojach po kilkanaście i zaprzęgnięto do pracy chałupniczej, głównie do szycia. W innych miejscach odosobnienia zakonnice pracowały w pegeerach. Miejscowym zabroniono pod karą grzywny kontaktować się z siostrami, które przedstawiono jako Niemki. Kłamstwo szybko wyszło na jaw, bo siostry głośno śpiewały po polsku w kaplicy, a ich śpiew niósł się przez otwarte latem okna.
Przez pierwsze półtora roku sióstr bacznie pilnowano. Nawet podczas wizyt u dentysty towarzyszył im funkcjonariusz z bezpieczeństwa. Z czasem represje słabły, a po Październiku siostry mogły wrócić do diecezji. Niestety, wiele nie miało dokąd, bo zakonom oddano tylko niespełna połowę zabranych domów.
Szpicle w seminarium
Po październiku 1956 zwolniono z więzienia prymasa Wyszyńskiego, a biskupem opolskim został Franciszek Jop. Względna swoboda Kościoła nie trwała długo. Na początku lat 60. obiektem ataków państwa stało się m.in. seminarium duchowne.
- Władze koniecznie chciały zamykać seminaria i planowały rozpocząć tę akcję od naszej diecezji - wspomina ks. Zygmunt Nabzdyk, długoletni prefekt i ojciec duchowny. - Znów sięgnięto po argument narodowościowy, zarzucając nam, że ojcowie duchowni germanizują kleryków. Ubecy nachodzili podczas wakacji kleryków w domach. W rodzinach śląskich mówili o mnie, że jestem polskim nacjonalistą, w rodzinach napływowych że jestem germanizatorem, bo mówię biegle po niemiecku - wspomina ks. Nabzdyk.
Germanizowanie zarzucono nawet lektorce uczącej przyszłych księży języków zachodnich. To, że pochodziła ona ze Lwowa, nie miało żadnego znaczenia. Przesłuchano z tego powodu na milicji 50 kleryków i część seminaryjnych moderatorów. Władze posunęły się nawet do kierowania do seminarium swoich szpicli. Jeden z kleryków otrzymywał pocztę nie do seminarium, ale na poste restante. Kiedy rektor spytał go o powody tej ukrywanej korespondencji, wyjawił, że wcale nie chce być księdzem, ale musi być w seminarium, bo został zwerbowany. Przyznał, że donosi i radził rektorowi, by ten uważał, co mówi publicznie. Z seminarium wystąpił tuż przed święceniami.
Albo wizytatorzy,
albo świnie
W latach 60. władze postanowiły przekształcić seminarium w średnią szkołę zawodową i podporządkować je kuratorium. Kiedy rektor nie wpuścił do gmachu seminaryjnego wizytatorów, pod budynek gospodarczy zajechały ciężarówki z UB, na które zaczęto ładować świnie, hodowane na potrzeby seminarium. Obie grupy urzędników były w telefonicznym kontakcie. Gdyby rektor wpuścił wizytatorów, ocalałyby świnie, a tak zarekwirowane trafiły do jednego z okolicznych pegeerów.
- Żal mi było tych panów, bo byli elegancko ubrani, pod krawatami, a świnie nie dość że brudne, to były jeszcze pokrwawione, bo przerażone się gryzły - wspomina ks. Nabzdyk. - Ponieważ był październik, obiecałem im, że wieczorem w ich intencji odmówimy różaniec.
Zarówno seminarium, jak i parafie próbowano obłożyć czynszem, argumentując, że Kościół używa dóbr poniemieckich, a więc państwowych. Proboszczowie nie chcieli tych czynszów płacić.
- Jeśli kontrolerzy znaleźli w szufladzie biurka pieniądze, to odliczali sobie należną kwotę. Jeśli nie znajdowali, zajmowali co się dało - wspomina ks. Piotr Kołoczek, oficjał Sądu Biskupiego. - Księdzu Kocybikowi w parafii Kierpień zabrali m.in. radio, rower i biurko, zostawiając mu tylko łóżko i szafę. Ale poborcy nie docenili miejscowych ludzi, którzy już nazajutrz ze swego przynieśli proboszczowi wszystko, co utracił.
Do wojska
za Najświętszy Sakrament
Ks. Nabzdyk wspomina, że w latach 60. zamknięto kaplicę szpitalną w Opolu i poklasztorną w Nysie oraz wywieziono w nieznane całe ich wyposażenie oraz Najświętszy Sakrament. Na oczywistą profanację biskup Franciszek Jop zaprotestował listem pasterskim. Kiedy mimo interwencji władz nie zgodził się go wycofać, w odwecie zabrano do wojska wyjątkowo dużo kleryków.
- Podczas dnia skupienia przed wyjazdem do jednostki mówiłem im, że idą do wojska za Najświętszy Sakrament - mówi ks. Nabzdyk.
Szczególnie mocno władza starła się z Kościołem po słynnym liście biskupów polskich do biskupów niemieckich i podczas obchodów milenium chrztu Polski.
Napisy typu "Nie przebaczamy" pojawiały się - malowane przez "nieznanych sprawców" - nawet na murach kościelnych.
- Biskupi wyprzedzili wtedy swoim myśleniem społeczeństwo. A władze wykorzystywały i podsycały ówczesne nastroje. Biskup Jop otrzymał ponad 1000 listów z zarzutami, że biskupi nie mieli prawa przebaczać Niemcom ani prosić ich o przebaczenie - mówi ksiądz Andrzej Hanich.
Najpierw żniwa,
potem milenium
Jak w całej Polsce na Opolszczyźnie utrudniano przeprowadzenie peregrynacji obrazu Matki Bożej Częstochowskiej i obchodów milenijnych. Organizowano "konkurencyjne" koncerty, zabawy taneczne i pokazy filmów dla dzieci. W kilku parafiach wyłączono na czas uroczystości prąd. Starano się ograniczyć obchody tylko do kościołów, więc szczególnie "ścigano" za iluminacje domów i placów kościelnych. Księży upominano, że przez milenijne obchody odciągają wiernych od żniw. Nie poprzestawano na upomnieniach. Z różnych powodów podczas milenium ukarano mandatami kilkaset osób, w tym ponad 30 za budowę bram tryumfalnych i polowych ołtarzy bez zezwolenia. Nie na wiele się to zdało, bo w peregrynacji wszędzie uczestniczyły tłumy.
Jest zezwolenie,
nie ma cegieł
W latach 70. i 80. negatywne oddziaływanie na Kościół ze strony władz stało się bardziej subtelne. Niemniej właściwe służby miały na oku i księży, i zaangażowanych religijnie świeckich. Każdy ksiądz miał swoją teczkę personalną i jednego albo i dwóch "opiekunów". Odpowiednie służby próbowały penetrować kościelne grupy przyparafialne, duszpasterstwa akademickie i młodzieżowe, a nawet świeckich pracowników parafii.
- Próbowano nachodzić mnie w domu, ale szybko kazałem tym panom zamknąć furtkę od ulicy - mówi pan Józef, świecki pracownik parafii katedralnej. - Kiedyś wezwali mnie na przesłuchanie pod pozorem kradzieży skarbonki, a potem pytali mnie nawet, co księża jedzą na obiad. Spotykam czasem na ulicy pana, który mnie przesłuchiwał. Zwykle odwraca głowę.
Po roku 1980 władze z jednej strony "sypnęły" pozwoleniami na budowę kościołów, z drugiej te budowy utrudniały.
Zdaniem ks. Andrzeja Hanicha, władze ustępowały przed społecznym zapotrzebowaniem na budowę nowych świątyń, ale jednocześnie liczyły na to, że Kościół nie udźwignie tylu inwestycji i zwyczajnie zbankrutuje. Ale pieniądze to nie był jedyny problem.
- Cegielnia nie mogła mi sprzedać oficjalnie ani jednej cegły na kościół - mówi ks. Antoni Grycan, proboszcz parafii Przemienienia Pańskiego w Opolu. - Trzeba było korzystać z pośrednictwa różnych zakładów pracy, płacąc marżę. Inna rzecz, że życzliwość dla Kościoła była wtedy wielka, prawie nikt nie odmawiał pomocy.
Stan umiarkowanego prześladowania bardzo wiązał ludzi z Kościołem.
- Kiedy poszedłem pierwszy raz na ZWM-ie na kolędę, to na siedem bloków nie wpuszczono mnie tylko do dwóch mieszkań. Dziś takiej frekwencji można by sobie życzyć - dodaje ks. Grycan.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska